Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Between Light and Dark (fantasy, przygodowe romans, bn, +18)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Between Light and Dark (fantasy, przygodowe romans, bn, +18)
Autor Wiadomość
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:54, 18 Lip 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Z jednej strony chciałam dowiedzieć się tego, ile Imael miał lat, ale z drugiej przerażało mnie to, że odpowiedź może mi się nie spodobać. Nie chciałam oceniać go po tym, ile już przeżył. Czułabym się przy nim jak mała dziewczynka, którego niczego nie wie o świecie. Do tej pory uważałam, że miałam naprawdę spore doświadczenie w życiu. Miałam dwadzieścia sześć lat i byłam jedną z najlepszych wojowniczek w wiosce, w której mieszkałam do tej pory. Niewiele kobiet było w stanie sprostać treningowi, który przechodzili mężczyźni. Może nasz próg bólu był wyższy niż u nich, ale jednocześnie byłyśmy o wiele słabsze. Oni posiadali wrodzoną siłę, a my musiałyśmy ją w sobie wyćwiczyć. Nie jestem pewna czy normalnie patrzyłabym na swojego towarzysza, gdyby się okazało, że ma za sobą tysiące lat życia. Nie mogłabym przestać myśleć o tym, jak wiele rzeczy widział i jak wielu wydarzeń był świadkiem. Ciekawie byłoby posłuchać o nich, gdy opowiadałby je naoczny świadek, ale jednocześnie bałam się tego, jak mogłabym zareagować. Samej siebie nie znałam na tyle, żeby moc to przewidzieć, a nie chciałam nieświadomie zranić tego elfa. Zwłaszcza, że zawdzięczałam mu życie i jako jedyny chciał mi pomóc.
Mimowolnie się uśmiechnęłam, kiedy mnie przeprosił. Spodziewałam się po nim wielu rzeczy, ale nie tego, że będzie mnie za coś przepraszał. Zwłaszcza, że ja nie uważałam tego za powód do takiego zachowania. Imael był naprawdę dziwny. Jednocześnie widziało się w nim dżentelmena, jak i faceta, który ma wiele do ukrycia. Byliśmy o wiele bardziej do siebie podobni niż bym tego chciała. Oboje ukrywaliśmy przed tym drugim przeszłość, nie chcąc nikomu jej zdradzać. Obojgu nam nie do końca podobała się aktualna sytuacja, ale równocześnie powoli zaczynaliśmy lubić wzajemne towarzystwo. Ponadto zawdzięczałam mu swoje życie i nie mogłam mówić do niego, żeby dał mi święty spokój, bo nie chciałam jego towarzystwo. Nawet nie chciałam, bo dziwnie się czułam, kiedy jego nie było obok. Nie czułam się wtedy tak bezpiecznie jak do czasu ruszenia w przeciwne strony.
- Prawdopodobnie jesteś jedyną osobą, która mnie nie zaatakowała po usłyszeniu, że mam w sobie niezidentyfikowane pokłady mocy – odpowiedziałam, spoglądając na elfa i posyłając mu o dziwo szczery uśmiech. – I jako jedyny chcesz mi pomóc – dodałam, spuszczając wzrok na ziemię i spoglądając na swoje dłonie. – Nie masz za co przepraszać – podsumowałam i złapałam kunę, które krążyła po moim ciele. Następnie usiadłam po turecku i ułożyłam ją pomiędzy nogami z łbem na udzie. – Chyba tak będzie ci wygodniej – wtrąciłam, głaszcząc zwierzę po łebku i unosząc zielone tęczówki na młodzieńca. – Czy teraz powinnam się do ciebie zwracać per „Proszę Pana”? – spytałam unosząc kpiąco jeden kącik warg i nie odwracając wzroku od reakcji Imaela. Chwilę później zrzuciłam z twarzy maskę żartownisia i spojrzałam na niego poważnie. – Nauczysz mnie kontroli nad tą mocą? Na pewno masz nad swoją, a nie chcę ruszać dalej jako tykająca bomba – dodałam, mając nadzieję na to, że się zgodzi. Ta moc powoli przejmowała nade mną kontrolę. Wspomnienia wydarzeń, które miały miejsce od początku powstania świata zalewały mnie coraz większymi falami. Coraz trudniej mi było panować nad sobą i je ignorować. W każdej byłam kimś, kto był jednym z bohaterów tej historii. Przelewały się na mnie jego cechy charakteru, podejście i zachowanie. Nie chciałam zwariować, ani zostać seryjnym mordercą.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:39, 30 Lip 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Czy faktycznie byłem jedyną osobą, która nie próbowała zabić Shayi za to jak potężną nosi w sobie moc? Najprawdopodobniej nie w końcu swój klan opuszczała w spokoju i czystych niepokrytych ani swoją ani cudzą krwią ubraniach. Z drugiej strony nie miałem pojęcia ile tak naprawdę swym pobratymcom powiedziała i czy w ogóle o tym nieszczęsnym artefakcie wspomniała, dlatego też postanowiłem swej towarzyszki nie poprawiać, a jedynie zamiast tego podziękować jej skinieniem głowy. Byłem pewien, że gdy to robiłem na moment na mej twarzy pojawił się ciepły uśmiech, który znikł natychmiast gdy usłyszałem kolejne słowa elfki. Myliła się, zdecydowanie się myliła. Byłem jedną z niewielu osób na tym świecie, która zdecydowanie miała za co przepraszać i czego żałować, a jednak z reguły duma nie pozwalała jej na to by to w porę zrobić. A gdy to sobie uświadamiała z reguły było już zdecydowanie za późno. Co gorsza pomimo upływu tylu lat od upadku Etharalu i mojej porażki ta duma wciąż mi towarzyszyła, a jedyne co się zmieniło to znacznie lista osób, którym byłem winny przeprosiny, gdyż je zawiodłem i które miałem mieć okazje przeprosić jedynie w Otchłani. Oczywiście jeśli zgodziłyby się ze mną porozmawiać. Tą smutną prawdę uświadomiło mi dopiero spotkanie z Shayą, a raczej nasze niezbyt przyjemne rozstanie i właśnie dlatego postanowiłem, że ten jeden raz w porę zapomnieć o swej dumie i przepraszać ja zawsze gdy będzie jej się to należało.
-
Mylisz się Suledin, jest wiele osób, którym winny jestem przeprosiny, a ty jesteś jedną z nich – stwierdziłem mrużąc lekko oczy, by móc dokładnie rozejrzeć się po polanie. Było zdecydowanie zbyt późno by ruszać w dalszą drogę, z resztą Shaya i tak nie dałaby rady nigdzie iść, dlatego też postanowiłem nieco ulepszyć nasze chwilowe obozowisko o choćby taką niewielką rzecz jak nowe ognisko, gdyż stare zdążyło już zgasnąć. Przystąpiłem, więc do zbierania gałęzi i chrustu na rozpałkę, cały czas słuchając przy tym słów swej towarzyszki. I prawdę powiedziawszy gdy usłyszałem komentarz dotyczący mojego wieku omal nie wypuściłem wszystkiego co trzymałem w zdrowej ręce, gdyż ta w którą zostałem ranny w walce z pająkami nadal mnie bolała. Inaczej miały się rany zadane mi przez demona, które w skutek sięgnięcia po moją boską moc niemal zupełnie się zagoiły. Ale tak w moim przypadku działo się z większością ran zadanych mi w Otchłani.
-
Skoro nie wymagałem od ciebie byś nazywała mnie tak wcześniej, to nie będę wymagał tego od ciebie i teraz – rzekłem układając wszystko co udało mi się zebrać na ziemi, by następnie z użyciem magii to podpalić. – A co do nauki to niestety jest to bardziej skomplikowane niż ci się wydaje – dodałem siadając przy ogniu i zdejmując z siebie płaszcz. Teraz gdy połączyłem swój los z losem Shayi wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał ją nauczyć kontrolować tę moc na tyle na ile będę w stanie inaczej nie uda się jej dotrzeć do Studni Tysiąca Łez w jednym kawałku. I prawdę powiedziawszy nawet nie miałem nic przeciwko podzieleniu się z elfką częścią mej wiedzy, wolałem jednak już na samym początku poinformować ją o moich ograniczeniach. W końcu gdybym mógł ją nauczyć wszystkiego to ta wyprawa w ogóle nie miałaby sensu – po prostu udalibyśmy się w jakieś odludne miejsce i tam Shaya odbyłaby odpowiednie nauki.
-
Artefakt, którego moc przejęłaś został stworzony przed wieloma laty przez wszystkich elfich bogów. Każdy z nich oddał część swej mocy i właśnie z tego powodu jest on tak niebezpieczny, gdyż nawet jeśli spotkałabyś samego Falerela to i tak musiałabyś udać się z nim do Studni Tysiąca Łez, gdyż tylko w niej znajduje się wiedza potrzebna do opanowania całej mocy artefaktu – zacząłem tłumaczyć wszystko po kolei swej towarzyszce wpatrując się przy tym w tańczące płomienie znajdującego się przede mną ogniska – Wiesz w sumie to nawet całkiem logiczne, że żaden z naszych bogów nie mógł posiąść mocy reszty, gdyż w przeciwnym wypadku nie byłaby ona konieczna, a twój artefakt nie byłby aż tak potężny. Wracając jednak do twojego pytania – mogę cię nauczyć jak stłumić moc artefaktu na tyle byś bez problemu dotrwała do końca naszej wyprawy, a także tego jak sięgnąć tylko po jej drobny fragment gdy będzie to absolutnie konieczne bez wysadzania wszystkiego w powietrze w promieniu dziesięciu mil – kontynuowałem z lekkim uśmiechem by dodać mej towarzyszce otuchy – Nie jestem jednak wojownikiem – dodałem podwijając rękaw swego płaszcza i swej koszuli by ukazać wciąż zabandażowaną i gojąca się ranę na mej ręce – Nie spodziewaj się, więc, że dzięki moim naukom staniesz się najpotężniejszą wojowniczką na świecie. Prawdę powiedziawszy znacznie bliżej mi do kapłana odprawiającego modły nad zmarłymi i odprawiającego ich pogrzeb. Ale nauczę cię za to jak przetrwać w Otchłani, jak jako śniący przeżyć dłużej niż dobę, gdyż od dzisiaj wszystko będzie inaczej. Nawiedzające cię po nocach wizje powinny pojawiać się coraz rzadziej, ich miejsce powinny zająć sny, ale nie takie zwyczajne, a takie jak moje. Sny w których będziesz odwiedzać Otchłań, spotykać demony i podziwiać to co z niej zostało – zakończyłem swój wywód i odnalazły ręką swój kostur, który następnie położyłem u swoich stóp, skierowałem swój wzrok na Shayę ciekawy jej reakcji na moje słowa.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 0:44, 04 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:09, 31 Lip 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

- To ja powinnam cię przeprosić za to, jak się zachowywałam – odpowiedziałam, spoglądając na mężczyznę. Wiedziałam, że byliśmy tak samo winni, ale jednocześnie czułam się w obowiązku przeproszenia go. Teraz, kiedy miałam świadomość tego, ile on miał lat, czułam się trochę przytłumiona. Skoro nie pamiętał, ile liczył, to znaczyło, że na pewno były to setki lat. Był dużo starszy i miał za sobą tyle doświadczenia, że nikomu się nawet nie śniło. Ja byłam przy nim dzieckiem, które dopiero wchodzi w życie, a byłam pewna, że jest zupełnie inaczej. W otoczeniu osób z wioski, w której mieszkałam, czułam się jak jedyna dorosła, która zdaje sobie sprawę z niekorzystnej rzeczywistości. Wyróżniałam się w tłumie elfów tym, że byłam zbyt poważna i podchodziłam do wszystkie z dystansem. Dodatkowo nie patrzyłam przyszłościowo, nie myślałam o założeniu rodziny tak jak większość kobiet w moim wieku. Praktycznie od dziecka skupiałam się jedynie na treningu. Ignorowałam kpiny moich rówieśników i ćwiczyłam, póki byłam w stanie. W przerwach pomagałam mamie przy zbieraniu ziół i innych damskich rzeczach, ale nie były one moim priorytetem.
Westchnęłam zrezygnowana i wyciągnęłam się w górę, żeby rozciągnąć mięśnie. Nie był to jednak dobry pomysł, bo skrzywiłam się przez ból. Miałam wrażenie, że ktoś zaczepił o moje mięśnie sznurek i ciągnął w przeciwne strony, rozciągając je. Jestem pewna, że jęknęłam, ale starałam się to zrobić jak najciszej, żeby Imael nie słyszał.
- Jesteś wyjątkowo sztywny… – stwierdziłam, widząc jego reakcję na mój żart. Może nie był on śmieszny na tyle, żeby nie móc się z tym kontrolować, ale powinien wywołać na twarzy mężczyzny chociaż minimalny uśmiech. Zamiast tego miałam wrażenie, że się spiął tak, jakbym miała go zaatakować od tyłu. Wypuściłam więc sporą ilość powietrza z płuc i ułożyłam się wygodnie na ziemi, podtrzymując kunę, aby nie zrobić jej krzywdy. Następnie spojrzałam w stronę czarodzieja i słuchałam jego kolejnych słów.
- Nie chciałabym, żebyś wojownikiem, bo czym wtedy ja miałabym ci zaimponować? – spytałam i puściłam mu oczko, po czym przymknęłam powieki, zatapiając się w ciemności. – Poza tym lubię to, że nie umiem jeszcze wszystkiego, bo przynajmniej mam co robić – dodałam już ciszej, po czym rozluźniłam wszystkie swoje mięśnie, pozwalając zwierzęciu ułożyć się tak, jak sobie tego życzy. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam twardym snem i przeniosłam się do tych wspomnień. Były teraz jeszcze wyraźniejsze i poza oglądaniem byłam w stanie nawet dotykać wszystkiego dookoła.

- Wszystko w porządku? – spytała jakaś dziewczyna, a ja spojrzałam na nią trochę zamglonym wzrokiem. – Jesteś trochę nieobecny.
- Tak, tak… - odpowiedziałam męskim głosem i dopiero teraz zorientowałam się, że tkwiłam w czyimś ciele. Ponadto czułam jak w moim wnętrzu buzuje moc, coraz bardziej mnie kontrolując. Mimowolnie zaciskałam pięści, starając się zatrzymać to w sobie.
- Czemu chciałeś się tutaj spotkać?
- Tutaj się poznaliśmy.
- Tak, pamiętam. Ukradłeś naszyjnik, który podarowała mi matka i pobiegłam za tobą, żeby go odzyskać. Do tamtej nocy nie sądziłam, że zakocham się w napakowanym, silnym i zarozumiałym mężczyźnie.
- Zarozumiałym? Uważasz, że jestem… - ból w moim wnętrzu się nasilił, rozsadzając klatkę piersiową, a ja prawie zachłysnęłam się powietrzem, które powinno mi pomagać żyć. Skuliłam się w sobie i poczułam jak zaniepokojona kobieta obejmuje moje ramiona.
- Jesteś pewny, że wszystko w porządku?
- Tak, posłuchaj mnie. Jesteś cudowną osobą, którą pokochałem od pierwszego wejrzenia. Masz najpiękniejszy uśmiech na świecie i potrafisz rozświetlić sobą każdy mrok.
- Enzo?
- A ja jestem zarozumiałym złodziejem. Nie nadaję się dla ciebie, powinnaś znaleźć kogoś, kto będzie dobry i zapewni ci bogatą przyszłość.
- Nie, nie chcę nikogo innego. To ciebie kocham, nikogo więcej.
- Ale ja… - jeszcze bardziej zgięłam się w pół, ale już nie byłam w stanie tego powstrzymać. – Uciekaj…
- Słucham?
- Wiej! – wrzasnęłam, ale już czułam, że wszystko podbija się ku górze. Widziałam najpierw wyraźnie, ale potem obraz zmieniał barwę na czarną. - Kocham cię... - powiedziałam, po czym zostałam zepchnięta aż na samo dno swojej podświadomości i całkowicie straciłam kontrolę. Moc objęła całe moje wnętrze dosłownie je paląc, a ja podświadomie wiedziałam, że tylko jedna rzecz jest w stanie zaspokoić ten żar.
- Enzo! Co się z tobą dzieje?! – krzyknęła dziewczyna, ale do niego/mnie już nic nie docierało. Wszystko było przytłumione przez płomienie, które szalały w moim wnętrzu. Nie musiałam patrzeć, żeby wiedzieć co się dalej stanie. Słyszałam ten głos, który kazał mi zabić i nie umiałam się mu oprzeć. Nawet nie wiem kiedy sen się skończył, a ja znalazłam się we własnym ciele, w ogóle go nie kontrolując.


Nie ocknęłam się, ale w jakiś sposób wiedziałam, co ja robię. Byłam świadoma tego, że wisiałam nad Imaelem. Wiedziałam, że prawą rękę miałam uniesioną nad głowę i w dłoni trzymałam sztylet, który wręczyła mi moja matka przed swoją śmiercią, a moje oczy były całe w jednym kolorze, który pokazywał, że nie miałam nad sobą kontroli. Cały czas próbowałam oprzeć się temu rozkazowi zabicia swojego towarzysza, ale nie umiałam. To był zbyt dominujący i zbyt agresywny głos, żeby być w stanie mu się sprzeciwić.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raika dnia Pią 17:19, 31 Lip 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:08, 06 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Słysząc wypowiedź Shayi dotyczącą czekającej ją nauki uśmiechnąłem się lekko, jednak nim zdążyłem jej w jakikolwiek sposób odpowiedzieć zorientowałem się, iż moja zmęczona ostatnimi wydarzeniami towarzyszka śpi. Naprawdę, zasnąć tak w środku rozmowy o swojej przyszłości? Cóż za elfka, drugiej takiej jak Shaya raczej łatwo by się nie znalazło.
-
Dobranoc – szepnąłem starając się powstrzymać wywołany tą sytuacją chichot i pokręciwszy lekko głową położyłem się na ziemi. Prawdę powiedziawszy najchętniej sam udałbym się na zasłużony i długi odpoczynek jednak po tym co działo się ostatnio, zdecydowanie wolałem czuwać. I nie tylko dlatego, że bałem się do czego tym razem moc artefaktu może nakłonić mą towarzyszkę, ale również z powodu tego jak łatwo nasza dwójka pakowała się w kłopoty. Chyba ani razu nie udało nam się spokojnie przespać całej nocy w obozie, a ten las i tak należał do jednych ze spokojniejszych miejsc. Prawdę powiedziawszy obawiałem się trochę o to co stanie się gdy dotrzemy już dalej na północ, do krain znacznie bardziej niebezpiecznych i w większym stopniu opanowanych przez złodziei, bandytów i groźne od pająków stworzenia skoro nawet teraz ledwo dawaliśmy sobie radę. A przecież z czasem i Shayi miało się zacząć pogarszać – to z czym nasza dwójka mierzyła się teraz było dopiero wierzchołkiem góry lodowej!
Moje rozmyślania na ten temat przerwał niespodziewany błysk, który znacznie przyciągnął moją uwagę. Coś pomarańczowo-żółtego pojawiło się nagle na niebie, a kiedy dokładniej się temu przyjrzałem zrozumiałem, iż są to płomienie ogniska odbijające się od mierzącego do mnie ostrza. Prawdę powiedziawszy przez lata samotnych podróży zdążyłem się już przyzwyczaić nie tylko do tego, że ktoś zawsze próbuje wykorzystać chwilę mej nieuwagi, ale również pogodziłem się z faktem, iż wiele osób chętnie pozbawiłoby mnie życia tylko i wyłącznie po to by w spokoju zabrać moje rzeczy. I właśnie z tych dwóch powodów widok celującego we mnie sztyletu zupełnie nie zrobił na mnie wrażenia – co innego świadomość tego kto zostanie moim katem. Wisiał bowiem nade mną nie kto inny niż Shaya, a jedyną rzeczą, którą mogłem w tamtej chwili dostrzec w jej oczach była chęć mordu. Nim zdążyłem jednak cokolwiek powiedzieć, dotąd znajdująca się na głową elfki i trzymająca słynny sztylet ręka powoli zaczęła opadać w stronę mojego serca. Cóż by to było za profesjonalne pchnięcie i proste zabójstwo, gdyby ofiara – czyli ja – nie postanowiła jednak się obronić. Wiedząc bowiem o tym, że nie mam wiele czasu zrobiłem pierwszą lepszą rzecz jaka przyszła mi do głowy – postawiłem ostrzu na drodze mą lewą dłoń, która zaledwie kilka sekund później została przebita na wylot i cała pokryła się lepka i szkarłatną cieczą. I choć wywołany w ten sposób ból był z pewnością okropny, w tamtej chwili zupełnie nie zwracałem na niego uwagi. Zamiast tego oplotłem swymi zakrwawionymi palcami dłoń Suledin, powstrzymując ją tym samym przed wyrwaniem sztyletu i kolejnym - tym razem udanym - atakiem, po czym szybko umoczywszy palce we własnej, spływającej mi coraz to bliżej łokcia krwi, namalowałem niewielki, krwawy znak na czole mej towarzyszki. A potem wypowiedziałem pośpiesznie kilka słów zaklęcia, które spowodowały, że jej pełny żądzy mordu oczy zapłonęły, na moment złotym światłem. Gdy to zgasło, nieprzytomne ciało Shayi upadło na mnie, a jej świadomość i dusza w sposób typowy dla śniących znalazły się w Otchłani. To jednak nie był koniec, gdyż elfka dotąd jeszcze nigdy w tym metafizycznym świecie się nie znalazła, a co za tym idzie mogła w łatwy sposób się w nim zgubić lub zginąć. Poza tym pewnym stało się dla mnie, że jej naukę należy zacząć od zaraz, a Otchłań była najlepszym ku temu miejscem. Właśnie dlatego, nie dając sobie czasu na odpoczynek czy choćby wyleczenie swej nowej rany, położyłem elfkę obok siebie na trawie, na wszelki wypadek chowając jej sztylet – który wyjąłem ze swej dłoni – pod swoje plecy, po czym z trudem złapawszy w lewą dłoń kostur skupiłem się, odprężyłem i zasnąłem. Gdy otworzyłem oczy zdałem sobie sprawę, że stoję na skraju ogromnej przepaści wpatrując się w sam jej środek, a obok mnie siedzi Shaya, której świadomość dzięki nakreślonemu przeze mnie krwawemu znakowi trafiła w dokładnie to samo miejsce co ona.
-
Witamy w Otchłani – stwierdziłem siląc się na lekki uśmiech, który już po chwili zastąpił grymas bólu wywołanego przez zadaną mi w świecie śmiertelników i nie uleczoną ranę. Nim jednak zabrałem się za zatamowanie krwawienia, na wszelki wypadek cofnąłem się kilka kroków na znacznie pewniejszy grunt.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 0:44, 04 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:34, 18 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Udało mi się jedynie przedłużyć moment, w którym wisiałam nad Imaelem ze sztyletem w dłoniach, ale nie umiałam przerwać. Moje ciało nie było przeze mnie kontrolowane, a ja myślałam tylko o tym, żeby zobaczyć czerwoną posokę wypływającą z rany mężczyzny. Doczekałam się tego widoku już po kilku sekundach, kiedy zatrzymał atak, przyjmując go tylko w dłoń. Kiedy ostrze przebiło jego rękę na wylot, zaczęłam odzyskiwać kontrolę nad sobą. Dotarło do mnie co zrobiłam i był to na tyle silny szok, że nie próbowałam po raz kolejny go pokiereszować. Podjęłam mocniejszą i bardziej zawziętą walkę z tym czymś, co kazało mi to zrobić i obudziłam się w zupełnie innym miejscu. Na początku myślałam, że było to kolejne z tych wspomnień, którymi bombardował mnie artefakt, ale po chwili zrozumiałam, że to nie o to chodziło. Gdyby była to kolejna iluzja, nie byłoby ze mną medyka, a jego głos przebił się przez ciszę w otoczeniu.
Siedziałam na krawędzi przepaści, ale nie przerażała mnie. Bardzo intensywnie myślałam nad tym, czy aby nie wskoczyć do otchłani, żeby nikogo więcej nie zranić. Byłam niebezpieczna. Kiedy traciłam kontrolę pojawiały się we mnie mordercze instynkty. Zmieniałam się tak samo, jak te wszystkie osoby, które były w posiadaniu tej mocy przede mną. Imael wspominał, że według przekazów, każdy z bogów przekazał temu artefaktowi część swojej mocy. Posiadałam więc umiejętności, które mogły zmienić wszystko. Mogłam spalić las, zalać miasto wodą, wywołać tornada, huragany, trzęsienia ziemi, hipnotyzować ludzi, omamiać ich, czerpać energię z wszystkich aspektów życia, używać czarnej magii i mnóstwa innych zdolności. Byłam tykającą bombą zegarową, która coraz szybciej odliczała ostatnie sekundy do wybuchu.
- Zraniłam cię… – zaczęłam i odwróciłam się w stronę elfa, który mi towarzyszył. Podniosłam się i złapałam jego podziurawioną dłoń w swoje palce. – Przepraszam, nie chciałam… – wyjąkałam, próbując powstrzymać moje ciało od drżenia, ale nie byłam w stanie. Ledwo trzymałam się na nogach, a obraz mi się rozmazywał przez łzy. – Mogłam cię zabić… – wydusiłam szeptanym piskiem i spuściłam głowę, żeby nie był w stanie zobaczyć tego, że płakałam. Nie sądziłam jednak, że uda mi się to ukrywać. – Ja sobie z tym nie radzę, ja tego nie kontroluję – byłam wojowniczką i nie powinnam płakać, zwłaszcza przed mężczyznami, ale tym razem to było silniejsze ode mnie. Nawet nie potrafiłam wykrztusić z siebie kolejnych słów. Po prostu sterczałam i przerażona pozwalałam łzom spływać po moich policzkach. Nigdy nie chciałam mieć żadnej mocy. Nigdy nie myślałam o tym, że coś takiego jak magia nadal istnieje. Jasne, słyszałam legendy, ale nie sądziłam, że one są prawdą. Słuchałam ich z zainteresowaniem, ale nigdy w to nie wierzyłam. Nawet jako dziecko myślałam racjonalnie. Jedynie udawałam, że wierzę we wszystkie opowieści, a w rzeczywistości chciałam umieć się bronić. Trenowałam swoje ciało tylko po to, żebym mogła uratować bliskie mi osoby. Mój ojciec zginął, kiedy miałam pięć, a matka, kiedy miałam dwanaście. Nie miałam nikogo, dla kogo liczyłabym się jak ktoś bliski. Rodzina mojego Opiekuna mnie przygarnęła, ale nigdy nie byłam do końca ich częścią. Zajmowali się mną, bo nikt inny nie chciał. Byłam wybrykiem natury, bo jako jedyna dziewczyna nie myślałam o założeniu własnej rodziny, a o tym, co powinno zajmować głowy jedynie mężczyzn. Chroniłam swoją wioskę, zdobywałam dla nich jedzenie i chciałam ich wspierać. A zamiast tego stałam się niebezpieczna. Mogłam zabić elfa, który jako jedyny chciał mi pomóc. Mogłam pozbawić życia osobę, która podróżuje ze mną, chroni mnie i chce nauczyć kontroli. W tym momencie nie nadawałam się do życia w otoczeniu jakichkolwiek osób. Powinnam tkwić w zamknięciu, sama jak palec, żeby nikomu nie zrobić krzywdy.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:02, 23 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Delikatnie pocierając z każdej strony ranę na mojej lewej dłoni ostrożnie i powoli sączyłem w nią leczniczą energię. Chciałem głównie by krwawienie ustało, gdyż na pełne wyleczenie i tak nie miałem co liczyć. Nie w Otchłani gdzie moja moc była mi potrzebna do tysiąca innych rzeczy jak na przykład powstrzymywanie demonów lub pomoc Shayi czy choćby i zmuszenie naszej dwójki do powrotu do świata śmiertelników. Co prawda to ostatnie może i w normalnych warunkach nie było konieczne, ale tego wszystko co ostatnio spotykało naszą dwójkę zdecydowanie nie można było nazwać normalnym. Z resztą Otchłań też już normalnym miejscem nie była, nawet dla mnie – boga, który przecież właśnie w niej się urodził i wychował. Boga, który miał pomagać śmiertelnikom przychodzić tui opuszczać to miejsce.
-
Nie ty pierwsza – stwierdziłem gdy Shaya złapała nagle moją zranioną dłoń w swoje palce i zaczęła mnie przepraszać. Prawdę powiedziawszy nie planowałem tego powiedzieć, to był taki odruch, którego nie byłem w stanie w żaden sposób powstrzymać. No bo i taka właśnie była prawda, nie ona pierwsza i zapewne nie ostatnia mnie zraniła czy spróbowała zabić. Nie trzeba tu było być jasnowidzem by wiedzieć, że przyjdą kolejni, wielu kolejnych, a jednym z nich zapewne będzie mój własny..
-
Shaya, hej Shaya – rzekłem tak spokojnym i przyjaznym tonem jak tylko byłem w stanie, dokładnie w momencie gdy dostrzegłem, że stojąca przede mną elfka trzęsie się i.. Płacze. Choć to drugie bardzo starała się przede mną ukryć, w końcu była silną, nigdy nie żałującą swych decyzji wojowniczką, idącą przed siebie z wysoko podniesioną głową. A przynajmniej taką zawsze starała się grać, jednak mimo wszystko była tylko elfką. Może i niezwykle dobrą w walce, dogryzaniu mi i obdarzoną mocą niezwykle potężnego artefaktu, ale jednak tylko elfką. I nie było w tym żadnego powodu do wstydu. Każdy miał swe chwile słabości niezależnie od tego kim był i z jakiej rasy pochodził. Ludzie, elfy, chłopi, wojownicy, magowie, to kim byli nie miało żadnego znaczenia. Gdy uderzyło się w czuły punkt nawet potężny elfi bóg zaczynał najzwyczajniej w świecie płakać. I akurat ja miałem wiele okazji przekonać się o tym na własnej skórze.
-
Spójrz na mnie, no spójrz na mnie – poprosiłem ostrożnie kładąc swe dłonie na jej ramionach i ignorując kolejną falę wywołanego w ten sposób potwornego bólu. To nie był czas na użalanie się nad sobą i stękanie nad tym jak to tego typu rany pieką i palą. Pora na to miała przyjść znacznie później, zwłaszcza, że teraz moja nieodpowiednia reakcja mogła ostatecznie ją złamać, a to z pewnością dałoby artefaktowi idealną okazję do przyjęcia ostatecznej kontroli nad elfką. Niezależnie od wszystkiego na to nie mogłem nigdy pozwolić, choćby świat walił się i palił Shaya nie mogła się załamać i zwyczajnie poddać. Musiała znaleźć w sobie siłę by walczyć do samego końca, a ja w momencie zwątpienia musiałem dać jej tę siłę. Nawet jeśli do końca nie wiedziałem jak.
-
Wiem, że nie chciałaś mnie zranić, dlatego nie jestem na ciebie zły i nie mam do ciebie żalu, że to zrobiłaś – oznajmiłem spokojnie i powoli, tak by elfka miała absolutną pewność, że mówię prawdę. – I naprawdę nie jesteś pierwszą osobą, która próbowała mnie zabić. Przyzwyczaiłem się już do tego, że wiele osób chciałoby pozbawić mnie życia czy to z powodu kształtu mej małżowiny, czy rzeczy, które ze sobą noszę czy choćby zwyczajnie dla zasady – kontynuowałem nie wiedząc do końca jak powinienem do niej dotrzeć. Ostatecznie zdecydowałem, więc, że powiem jej trochę prawdy o sobie. Tylko prawda, zwłaszcza ta straszliwa mogła na chwilę odwrócić jej uwagę od tego co zrobiła, a i tak prędzej czy później elfka by ją poznała. – Możesz jednak czuć się wyjątkowa. Jesteś jedną z dwóch osób, które próbę zabicia mnie przeżyły – wyznałem i nieco spuściłem wzrok. To co miałem jej teraz powiedzieć nie przychodziło mi łatwo, prawdę powiedziawszy nawet bardzo się cieszyłem, że w tej sprawie elfie legendy milczały, gdyż choćby na chwilę pozwalały mi zapomnieć o tym jak naprawdę potworna była zdrada Taratha. – Drugą jest mój własny kuzyn. Wbił mi sztylet pod żebra i odebrał coś bardzo ważnego. Od tego czasu próbuję to odzyskać, właśnie dlatego od lat przemierzam te wszystkie stare świątynie w poszukiwaniu dawnych artefaktów, dlatego byłem wtedy w tej samej świątyni co ty i dlatego potrzebuję CIEBIE. Jesteś jedyną osobą, która jest w stanie zapanować nad magią artefaktu i dlatego nie możesz się teraz zwyczajnie poddać – dodałem, a wypowiadając ostatnie zdanie lekko potrząsnąłem mą towarzyszką po czym ją puściłem i odsunąłem się od niej kawałek. – Przykro mi, że taka jest prawda, nigdy nie planowałem cię do tego zmuszać ale.. – przerwałem i z cichym westchnięciem wbiłem wzrok w przepaść. Skoro zacząłem już wyznawać Shayi prawdę, nie mogłem tylko na tym poprzestać. Zasługiwała na to by dowiedzieć się czegoś jeszcze.
-
Pytałaś ile mam lat. Prawda jest taka, że nawet ja dokładnie nie wiem. Już dawno straciłem rachubę, ale to – stwierdziłem wskazując na otaczający nas metafizyczny świat – Nie zawsze tak wyglądało. Kiedyś nie było tu demonów tylko przyjazne duchy, kiedyś było to naprawdę cudowne miejsce. Z resztą nie tylko tu, również w świecie śmiertelników. Okłamałem cię gdy wyznałem ci, że znam mowę naszych, a raczej twoich przodków, od jednego z duchów Otchłani. Znam ją gdyż moje oczy mogły podziwiać wspaniałości Etharalu. Zaś te tatuaże na moim ciele - widziałem jak czasem na nie patrzysz - to nie są zwyczajne malunki. To symbole naszych bogów. Oznaczają one, że już na zawsze będę należeć do jednego z nich. Moje imię oznacza ból. Ból, który Falerel odczuł w dniu zdrady Taratha. Jestem jego sługą, istotą przeznaczoną Falerelowi i jeśli tylko się pomogę ci nauczyć się kontroli nad mocą artefaktu. Tu w Otchłani, gdzie nie będziesz musiała się martwić oto, że skrzywdzisz jakąkolwiek niewinną istotę – oznajmiłem i aby zająć czymś ręce w oczekiwaniu na odpowiedź elfki, powróciłem do leczenia swej rany. Udało mi się sprawić, by przestała krwawić, nim moja towarzyszka wydusiła z siebie choćby jedno słowo.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 0:44, 04 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:55, 24 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Nie chciałam podnosić głowy, ale to wyszło automatycznie. W tym momencie byłam podatna na wpływ innych i zrobiłam to, czego sobie życzył. Nie czułam się komfortowo z tym, że widział moje łzy, ale nie umiałam ich zatrzymać. Mimo wszystko byłam kobietą. Już dawno o tym zapomniałam, bo nie miałam powodów do płaczu. Po śmierci mamy obiecałam sobie, że już nigdy nie uronię żadnej łzy, ale nie dawałam już rady. Tego wszystkiego było dla mnie za dużo. Nigdy nie chciałam, żeby na moich barkach spoczywała tak wielka odpowiedzialność. Uciekałam od niej. Nie wiązałam się z nikim nie tylko dlatego, że nie chcieli silnych żon, ale dlatego, że wraz z małżeństwem na mojej głowie pojawiłoby się o wiele więcej obowiązków. Polowanie było zupełnie inne. Tam jedyne o czym się myślało, to zdobyć jedzenie i nie dać się zabić. Nie musiałam obawiać się tego, że sobie z czymś nie poradzę i inni będą mi to wypominali, bo jeśli tak by było, to zginęłabym nie mrugnąwszy nawet palcem. Teraz dostałam to wszystko, czego unikałam. Jeden niewłaściwy ruch z mojej strony, mógł doprowadzić świat do upadku i go zniszczyć. Czułam się tak, jakby ktoś umieścił na moich barkach całą Ziemię. Jeśli bym straciła koncentrację i się potknęła, wszyscy na planecie by zginęli. Myśl o tym była dla mnie mordercza.
Nie przerywałam Imaelowi, kiedy podjął zupełnie inny temat, bo widziałam, że był on dla niego zbyt trudny. W miarę kolejnych informacji, które wydostawały się z jego ust, powoli rozumiałam dlaczego. Nie byłam w stanie ustać w miejscu, kiedy zakończył wypowiedź i mimowolnie cofnęłam się do tyłu, wpatrując w niego z szeroko otwartymi oczami. Zawsze uważałam, że te opowieści, które przekazywała mi moja matka były zmyślone, nie wierzyłam w nie. Żaden z elfów nie wierzy w takie bzdury. A właśnie teraz okazało się, że się myliłam. Te opowieści były prawdziwe, a ja właśnie stałam przed bohaterem jednej z nich. Rzucałam się na niego, wrzeszczałam, wyzywałam i traktowałam go jak zwykłego elfa, a był bogiem. Do jasnej cholery był jednym z bogów, o których każdy z nas już nawet nie chciał pamiętać. A ja go traktowałam jak śmiecia, który nie ma prawa kwestionować moich poczynań i decyzji.
- Jesteś bo… – jakoś nie byłam w stanie dokończyć tego słowa i nawet nie próbowałam. Zamiast tego wycofałam się jeszcze bardziej, nie spuszczając z niego wzroku. – To znaczy, że jesteś… Znaczy, masz… Znaczy… O mój Boże… – wykrztusiłam z siebie półszeptem i zaczęło mi brakować oddechu. Wszystko mogłam znieść, ale nie to, że miałam do czynienia z bogiem. Efekt był taki, że zaczęłam wielkimi haustami łapać powietrze podczas zginania się w pół, ale nie docierało do płuc. Coś blokowało, a ja niemal czułam jak się czerwienię. Zaczynałam rozumieć co takiego miała na myśli moja matka, kiedy pojawiła się we śnie. Ona wiedziała. Jako zmarły wiedziała, że mam przed sobą boga i wiedziała, jaka by była moja reakcja. Miałam ochotę uciekać i się gdzieś przed nim ukryć, ale nie zrobiłam tego. Trzymały mnie w ryzach jej słowa o tym, że on zaakceptował to kim ja byłam, więc ja powinnam zaakceptować to, czym on jest. Nawet jeśli to bóg!
Nawet nie wiem kiedy w naszym pobliżu pojawił się… pojawiło się coś. Coś groźnego i wrogo nastawionego. Dopiero to do mnie dotarło, kiedy ruszyło na mnie, a ja nie miałam gdzie uciec. Stałam na krawędzi przepaści, w której stronę zostałam po chwili pchnięta przez nieprzyjaciela. Z mojego gardła wydostał się wrzask, który przypomniał mi jak się oddycha, a ja zaczęłam spadać. Dosłownie w ostatniej chwili złapałam czubkami palców u lewej ręki krawędzi pieczary, ale przez niedotlenienie od razu zaczęły drżeć.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:54, 02 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Wiedziałem. Wiedziałem, że Shaya nie była jeszcze gotowa na to by poznać o mnie całą prawdę, jednak mimo to postanowiłem ją jej wyznać. Uznałem, bowiem, że po tym wszystkim co nas dotąd spotkało elfka zasługiwała na to by wiedzieć z kim ma do czynienia, kto postanowił, że uratuje jej życie i dlaczego często zachowuję się tak, a nie inaczej i traktuję ją jak dziecko, które nic nie rozumie i z niczym nie potrafi sobie dać rady. Sądziłem, że zrozumie albo chociaż spróbuje to zrobić, biorąc pod uwagę to ile mi zawdzięcza, a także fakt, iż uznałem ją za godną by wyznać jej swój największy sekret.
O tym jak bardzo się pomyliłem uświadomiła mnie dopiero jej reakcja. Elfka wyglądała na naprawdę przerażoną, nie potrafiła pogodzić się z prawdą, nie potrafiła złapać nawet tchu. Chciałem jej pomóc jednak wiedziałem, że zbliżając się lub mówiąc cokolwiek tylko pogorszę sprawę. Stałem, więc w miejscu spoglądając smutnym wzrokiem w jej duże, zielone oczy i raz za razem przeklinałem się w myślach za to co zrobiłem. Za to, że przez swój pośpiech i swą głupotę straciłem zaufanie jedynej osoby, która mogła pomóc mi naprawić popełniony przed laty błąd. Powinienem zaczekać, chociaż jeszcze kilka dni na bardziej sprzyjające wyznaniu prawdy okoliczności. Z drugiej strony te przecież mogły nigdy nie nadejść, z resztą czy istnieje jakikolwiek dobry moment na to by wyznać komukolwiek, że jest się ukrywającym się od lat i tułającym po świecie bogiem?
Nie potrafiłem znaleźć na to pytanie odpowiedzi, z resztą nie dane mi było zbyt długo się nad nią zastanawiać, gdyż niespodziewanie w naszym pobliżu pojawił się paskudny, przypominający rozkładające się zwłoki człowieka o twarzy jaszczura demon, o jarzących się czerwienią oczach i długich pozakrzywianych pazurach. Na jego widok moje źrenice odruchowo się rozszerzyły, a ja chciałem krzyknąć by ostrzec przed nim wciąż zszokowaną mym wyznaniem prawdy Shayę. Nie zdążyłem. Ledwo udało mi się nabrać potrzebnego do wydobycia ze swego gardła wrzasku powietrza, a stwór zaatakował i strącił elfkę w przepaść. Miałem wrażenie, że ktoś wtedy specjalnie spowolnił czas, sprawił, iż ułamki sekund zmieniły się w długie minuty, a ja nie mogąc się ruszyć patrzyłem jak za sprawą siły potwora moja towarzyszka traci równowagę i powoli spada wprost do głębokiej pieczary. A nic nie mogłem na to poradzić. Nie miałem nawet szansy sprawić czy elfce udało się czegoś chwycić, gdyż zaledwie kilka sekund później z głośnym warkotem demon rzucił się na mnie chcąc rozpłatać mnie przy użyciu swych pazurów na pół. Na całe szczęście ten niski, wydawana przez niego dźwięk ponownie przywrócił upływ czasu do normalności, a ja w ostatniej chwili uchyliłem się przed zabójczym ciosem, dzięki czemu skończyło się tylko na bolesnej lecz płytkiej i niezagrażającej życiu ranie na lewym boku i rozdartej odzieży. Potwór nie zamierzał jednak na tym poprzestać i napinając swe mięśnie, a raczej to co z nich zostało, otworzył swą paszczę i wysunąwszy z niej gadzi język skoczył przed siebie. Chciał przewrócić mnie na plecy i wgryźć się długimi i ostrymi w moje ciało, jednak nie zdążył. Za sprawą w ostatniej chwili rzuconego przeze mnie zaklęcia zmienił się w kamienną rzeźbę, która z głośnych hukiem upadła tuż przede mną na ziemię. To jednak nie był koniec walki. Moja magia nie pozbawiła demona życia, a jedynie na chwilę go unieszkodliwiła. Chwilę, która wystarczyła mi by spostrzec, że w naszą stronę zmierzają kolejne potwory. No tak, ich pojawienie się to nie mógł być przypadek. Ostatnie wydarzenia zmusiły mnie przecież do częstego korzystania z mych boskich mocy, a to nie mogło przejść niezauważone. Tarath nie był głupcem, a już na pewno nie był nieuważnym głupcem. Musiał domyślić się, że coś kombinuję, a teraz postanowił nas zgładzić. I to wszystko przeze mnie.
Wykrzykując wszystkie przekleństwa, które znałem dosłownie rzuciłem się w stronę przepaści licząc na to, że Shaya w ostatniej chwili zdążyła się czegoś złapać i wciąż żyje. Niemal od razu dostrzegłem jej drżące palce, z pomocą których ostatkiem sił walczyła o swoje życie. Niestety wyglądało na to, że tę walkę przegrywa. Gdy tylko to sobie uświadomiłem, natychmiast ulga, którą poczułem na jej widok zniknęła ustępując miejsca przerażeniu, a ja wykrzykując głośno imię elfki rzuciłem się do przodu próbując złapać jej dłoń. Dokładnie w tym samym momencie, gdy zabrakło jej sił, a jej palce mimowolnie puściły krawędź pieczary…
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 0:44, 04 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:12, 03 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Już raz byłam na granicy śmierci i wciąż pamiętałam to uczucie. Był to jednocześnie błogi spokój, ale i przerażenie, które trawiło od wewnątrz wszystkie narządy. Po raz kolejny czułam ten strach, który paraliżował całe moje ciało. Dodatkowo ledwo trzymałam się na końcach palców jednej dłoni, które niemiłosiernie piekły. Trzymały cały mój ciężar, który ciągnął w dół, jednak nie chciałam znowu zostać sama. Ostatnim razem prawie skończyło się to dla mnie śmiercią, byłam dosłownie jedną nogą w grobie. Zaufałam temu elfowi, a okazał się tylko zwykłym najemnikiem, który miał ukrócić moje życie i zabrać artefakt. Tylko Imael był ze mną po to, żeby to mi pomóc. Starał się trzymać mnie na wodzy, pilnował abym za bardzo nie szalała z tą mocą, abym nie wybuchała. Uratował moje życie i zabrał tutaj, żeby uchronić swoje, i jednocześnie nauczyć mnie kontroli. Zrobił dla mnie mnóstwo rzeczy, wiedząc że nie musi i będąc bogiem, a ja w zamian panikował, wrzeszczałam i narażałam go na niebezpieczeństwo. Tym razem było tak samo. Gdybym posłuchała mamy i zaakceptowała prawdę, skupiłabym się na otoczeniu i wyczuła zbliżającego wroga. Byłam wojowniczką, do cholery jasnej! Jak mogłam być taka nieuważna?!
Spróbowałam mocniej zacisnąć palce na krawędzi przepaści. Zamknęłam oczy, zacisnęłam powieki i mocno przygryzłam wargę, jakby to miało mi w jakikolwiek sposób pomóc. Nie udało się, nawet pogorszyło to sytuację, bo dłoń mi drętwiała, a ja poczułam jak oparcie, które do tej pory mnie trzymało, znika. Chciałam wrzasnąć, ale głos utkwił mi w gardle. Nie mogłam przełknąć guli, która zablokowała mi przełyk. Przez chwilę czułam jak spadam, ale nie trwało to długo. Z niewiadomych przyczyn znowu się czegoś trzymałam, chociaż nie miałam pojęcia jak się złapałam. Ciekawa tego podniosłam głowę i uniosłam powieki, natrafiając spojrzeniem na boga.
- Imael… – wychrypiałam, zaciskając bardziej dłoń na jego, żeby tylko mnie nie puścił. Chciałam go nawet o to poprosić, ale zauważyłam, że tuż za nim pojawiają się wrogie. Było ich tak wielu, że jeśli on dalej miałby mnie trzymać, to by zginął, a to była ostatnia rzecz, której w tym momencie pragnęłam. Nie umiałam też mu pomóc, bo nie kontrolowałam swoich mocy, więc pozostało mi tylko jedno. Mimowolnie po moich policzkach zaczęły płynąć łzy, a ja poluzowałam uścisk swoich palców. – Zginiesz, jeśli mnie nie puścisz… – zaczęłam, siląc się na spokojny i łagodny ton, chociaż w środku miałam chaos. Nie chciałam spadać, ale nie mogłam być samolubna. Bałam się tego, co spotkam na dole, ale wiedziałam, że tylko tak mogłam zagwarantować nam obojgu to, że przeżyjemy. Ta moc, która we mnie była… Ona chciała mieć nade mną kontrolę, a opuściłaby moje ciało, gdybym zginęła. Nie pozwoli na to, żebym umarła, tym razem jest na to przygotowana. – Znasz Otchłań, znajdziesz mnie, a ja poczekam – dodałam, uśmiechnęłam się i puściłam go. Chwilę później zaczęłam spadać w dół, ale nie krzyknęłam. Sama się w to wpakowałam i musiałam sobie dać radę. To było jedyne rozsądne wyjście.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam w dół. Nie widziałam dna tej pieczary i nawet nie dostrzegłabym, gdyby się pojawiło. Wokół mnie zaczęła się tworzyć bańka, która prawdopodobnie była wytworem mojej mocy. Poczułam znikomą ulgę, bo miałam pewność, że nie zginę, ale długo ona nie trwała. Zauważyłam, że w tym bąblu było o wiele mniej powietrza niż na zewnątrz. Zaczęłam się dusić i kasłać i nie umiałam nad tym zapanować. Zaczęłam powoli odpływać i chociaż chciałam zostać w pełni świadoma, to nie dałam rady. Ciemność zaczęła sięgać swoimi mackami w moją stronę. Miałam wrażenie, że wyłaniały się z niej czyjeś ręce, które próbowały pozbawić mnie odzienia i skóry. Chciałam krzyknąć, ale już siły nie miałam i powoli odpływałam. W końcu całkowicie straciłam przytomność i lawirował w swojej własnej podświadomości. Tym razem jednak nie śniło mi się nic związanego z artefaktem, jedynie wspomnienie jednego ze spacerów z moją mamą, z czasów, kiedy jeszcze żyła.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:59, 21 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Nie! To nie mogło się tak skończyć! Niezależnie od tego jak wielu było przeciwników wciąż mieliśmy szansę jeśli nie na wygraną to chociaż na ucieczkę. Przecież bogowie nie umierają tak łatwo, przecież nie mogliśmy się poddawać!
Chciałem krzyczeć, rozkazywać, a nawet błagać by Shaya nie robiła mi tego, by nie puszczała mojej ręki, by choć ten jeden raz postanowiła jeszcze zawalczyć o swoje życie, przecież nie mogła umrzeć. Nie teraz, nie w Otchłani, nie w ten sposób. Byłem nawet gotów obiecać, iż gdy tylko znajdziemy Studnię Tysiąca Łez to dam jej spokój i nie będę wciągać jej w swoją walkę z Tarathem...
Nie zrobiłem nic. Zwyczajnie patrzyłem jak powoli elfka puszcza mą dłoń pozwalając na to by jej ciało zaczęło powoli spadać w głąb wypełnionej ciemnością przepaści. Nie potrafiłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, miałem wrażenie, iż to tylko głupi sen, z którego zaraz się obudzę i wszystko będzie dobrze. Będzie tak jak być powinno. W oczach Suledin nadal będę tylko zarozumiałym i przemądrzałym magiem, który udaje, że wie wszystko co można wiedzieć o wszystkim, a nasza dwójka będzie mogła ruszyć w dalszą podróż. Niestety to nie był sen, a ja mogłem mieć tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkam Shayę i nie będzie ona wtedy już tylko duchem, a wciąż żywą, nie należącą do Otchłani istotą.
Spoglądając w ciemność, w której nie było już widać nawet śladu mej towarzyszki nie do końca wiedząc, że to robię zacisnąłem w pięść dłoń, którą jeszcze chwilę trzymałem jej rękę i zamknąłem oczy. Choć tyle razy obiecywałem dobie w życiu, że już nikogo nie zawiodę, że znajdę sposób na otwarcie bram Krainy Cieni i wraz z resztą bogów pokonam mego kuzyna i przywrócę świat dawnych elfów to były tylko puste słowa. Nieważne czy wypowiadałem je w myślach, na głos, w świecie śmiertelników, w snach czy w Otchłani, zwyczajnie nie byłem w stanie dotrzymać tej obietnicy. Sprowadzałem tylko więcej cierpienia, nie byłem w stanie nawet obronić tych, których kochałem i tych, na którym mi zależało. Znów zawiodłem. Znów pozwoliłem by osoba, którą powinienem bronić i uczyć zmuszona była poświęcić się dla mnie. Widocznie taki był los skazanego na porażkę boga. Widocznie mym przeznaczeniem od zawsze było być zapomnianym i niepotrzebnym. Być bogiem przegranych w świecie, w którym wszyscy chcą zwyciężać. Zabawne nawet za czasów Etharalu tak było. W świecie gdzie niemal wszyscy byli nieśmiertelni nie było miejsca dla boga zmarłych. Tamten świat był jednak też światem pragnienia wiedzy. Wiedzy i prawdy. I z tego powodu nie tylko ja byłem pomijany. Tylko, że ja nie zwróciłem się przeciw swym przyjaciołom kierowany pragnieniem władzy i nie skazałem swego własnego kuzyna na wieczną tułaczkę. Nie odebrałem mu wszystkiego co było dla niego ważne i nie zabiłem i nie zniewoliłem swych wszystkich wrogów. A może powinienem. Może zamiast szukać sposobu na przywrócenie dawnego porządku powinienem się poddać lub sięgnąć po zakazaną magię i uczynić Otchłań swym królestwem, a demony swymi poddanymi? Może powinienem sprowadzić z ich pomocą chaos na świat Taratha i skazać go na ten sam los co on mnie?
Te myśli i gromadząca się wewnątrz mnie przez lata wściekłość w tamtej chwili odebrały mi jasność umysłu. Nie liczyło się dla mnie już nic. Nie byłem w stanie logicznie zastanowić się nad tym co powiedziała Shaya. Nad tym, że wcale nie planowała zginąć puszczając mą dłoń, a dać mi zwyczajnie szansę na ucieczkę.
Nie myśląc w ogóle, pozwalając by kierował mną gniew sięgnąłem do głębi siebie po resztki mej boskiej mocy i zaciskając mocno prawą dłoń na kosturze, z dosłownie palącymi się złoto-zielonym ogniem oczyma powoli wstałem i odwróciłem się w stronę nadciągających demonów. Kilka z nich zbliżyło się już niebezpiecznie blisko mnie i skoczyło do ataku, jednak ich ostre kły i pazury nigdy mnie nie dosięgły. Jeden, delikatny ruch ręką wystarczył by atakujące mnie trzy demony stanęły w złoto-zielonych płomieniach i z głośnym ni to rykiem ni to sykiem zmieniły się w pył. To jednak nie powstrzymało reszty z nich, demony nie wiedziały co to strach, dla nich liczyła się tylko walka i wypełnianie rozkazów Taratha. Każde zwycięstwo czyniło je potężniejszymi, a każdy zabójstwo śniącego tylko je wzmacniało. W tamtej chwili jednak dla mnie również nie istniało nic poza walką. I choć powinienem skorzystać z okazji i wyrąbać sobie drogę ucieczki, wolałem rzucić się w sam środek armii demonów. Używając wszystkich swych mocy atakowałem jednego za drugim, lecz one nie pozostawały mi dłużne. Już po chwili cały mój strój poszarpany był przez ich ostre szpony, pogryziony przez wielkie kły i poplamiony moją krwią. Ale ja nie czułem bólu. Nie czułem już nic poza wściekłością. A gdy w końcu wyczerpanie i nadmiar ran przyprowadziły do mnie kojącą, powoli opatulającą mnie ciemność, powitałem ją z radością i uśmiechem na ustach. I miałem szczerą nadzieję, że już nigdy się nie obudzę.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 0:45, 04 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:52, 22 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Kiedy się obudziłam, od razu uderzyła we mnie ciemność. Byłam w miejscu, które wyglądało jak ogromna jaskinia. Spojrzałam w górę i nie widziałam skarpy, z której zleciałam. Nie chciałam nawet zastanawiać się jak głęboko wpadłam. Musiałam sprawdzić czy mogłam samą siebie dotykać i wszystko dookoła. Nie miałam pojęcia czy byłam martwa, czy jednak przeżyłam ten upadek. Miałam nadzieję na to drugie, bo wreszcie zaczynałam lepiej się czuć w obecności Imaela. A jeśli już o nim mowa to strasznie się o niego bałam. Niby teraz wiedziałam, że był bogiem i tak łatwo się go nie zabije, ale jednocześnie tych demonów było naprawdę mnóstwo. Nawet on mógł sobie nie poradzić, a ja nie miałam jak mu pomóc.
- Nic mu nie będzie – powiedziałam na głos do samej siebie, siedząc na ziemi w miejscu, w którym wylądowałam. – Zobaczysz. Jest cały, na pewno – powtórzyłam próbując samą siebie przekonać. Przeżył tysiące lat, kilka dni też zapewne da radę. Ty musisz się martwić o samą siebie, Shaya. Musisz sprawdzić czy nic ci nie jest i czy żyjesz. No dalej, podnieś się.
Wzięłam kilka głębokich oddechów, po czym zmieniłam pozycję tak, żeby siedzieć po turecku. Prawdopodobnie bym dała radę, gdyby nie ból, jaki wstrząsnął moim ciałem. Poczułam jak nieznośne i bolesne pioruny przeszyły mnie dosłownie na wskroś. Zaczęły wędrówkę od kostki, a skończyły aż w głowie, sprawiając, że mimowolnie jęknęłam. Mój głos odbił się tak głośno echem od ścian jaskini, że szybko zakryłam usta w obawie przed zwróceniem na siebie uwagi wrogów. Niestety było za późno, a wokół mnie zerwał się zimny wiatr. Odruchowo wycofałam się na siedząca aż poczułam za plecami kamienie i wcisnęłam się w nie, jakby miały mnie ukryć w swoich ramionach.
Przed moimi oczami zamajaczyły sylwetki. Wstrzymałam oddech i wpatrywałam się jak latały pomiędzy ścianami, odbijając się od nich tak, jakby były ślepe. Wyłaniały się z nikąd, leciały na ścianę, a jak się z nią zderzały rozpływały się w powietrzu i pojawiały ponownie na tym samym miejscu, co na początku.
- Intruz – usłyszałam za sobą czyjś głos i z piskiem odskoczyłam od kamieni, odwracając się w ich stronę. Na jednym z nich było widać głowę, która zaraz potem zaczęła wychodzić ze ściany i zaprezentowała sylwetkę jakiegoś ducha. – Nie jesteś stąd. Śniący – wykrztusił, a ja szybko zaczęłam szukać jakiegoś usztywnienia. Oddech miałam płytki i szybko. Prawdopodobnie to on pobudził moc, która we mnie tkwiła i sprezentował mi dwa twarde kawałki drewna oraz lianę. Błyskawicznie usztywniłam obolałą kostkę, która udowodniła mi, że byłam żywa i z trudem się podniosłam. Na początku szłam nieporadnie, starając się zignorować ból. Jednak kiedy poczułam na karku zimny oddech, albo cokolwiek to było, przyspieszyłam. Nie obchodziło mnie, że ból promieniował na całe moje ciało, wyciskając ze mnie łzy. Chciałam się stąd wydostać, z tego miejsca wypełnionego przezroczystymi, świecącymi bytami. Nie wierzyłam w to, żeby były przyjazne. Dlatego wymijając panikujące sylwetki (co było śmieszne, bo jedyną osobą, która naprawdę miała prawo być przerażoną byłam ja) oddaliłam się w jakieś odosobnione miejsce. Tam schowałam się za skałami, zsunęłam plecami po ścianie i spojrzałam smutno w górę, marząc o tym, żeby mieć umiejętność latania. Wróciłabym wtedy tam na górę, dołączyła do Imaela i nigdy więcej się od niego nie oddalała.
- Znajdź mnie, błagam… – wyszeptałam, przełykając słone łzy. Zgięłam nogi w kolanach, przysunęłam do klatki piersiowej, objęłam nogi ramionami i schowałam twarz w kolanach, nie mając bladego pojęcia co powinnam teraz zrobić. – Proszę, boję się… – dodałam jeszcze ciszej i chociaż zdawałam sobie sprawę z tego jak żałośnie to brzmiało z usta elfa, który jest wojownikiem, nie umiałam się powstrzymać. Miałam dość tych wszystkich wydarzeń, które miały miejsce w ostatnim czasie. Nigdy nie przygotowywałam się do czegoś takiego. Zawsze musiałam myśleć tylko o polowaniu czy trzymaniu odpowiedniej formy. Nigdy na mojej głowie nie było takiej odpowiedzialności. Artefakt wystawiał mnie na sprzedaż tak, jakbym była jakimś drogim eksponatem, albo narzędziem potrzebnym do kuchni. Nie chciałam być produktem, który każdy mógł dotykać i testować w swoim własnym otoczeniu.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:26, 27 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Ciemność. Cudowna, kojąca ciemność otulała mnie niczym swój największy skarb, niczym matka trzymająca w ramionach swe nowo narodzone niemowlę. Pozbawiała mnie wszelkich odczuć takich jak zapach, smak czy dotyk, odbierała strach, ból, gniew, smutek i zmęczenie pozostawiając tylko wspaniałą obojętność i otępienie. Nie miałem pojęcia gdzie idą bogowie po śmierci i szczerze wątpiłem by odpowiedź na to pytanie znała jakakolwiek istota w świecie śmiertelników lub Otchłani. A także w to by ktokolwiek był gotów poznać na nie odpowiedź. Nawet Tarath wbijając we mnie sztylet wykonany przez samego Kealyna, broń stworzoną przez boga dla boga, pomimo widocznej w jego oczach żądzy śmierci, w ostatniej chwili zawahał się i nie dokończył swego dzieła. Nie zabił mnie, chociaż próbował, gdyż nie miał pojęcia co stanie się jeśli tego dokona. Dusze śmiertelników po śmierci trafiały do Otchłani, a dusze bogów? Zmieniały się w jakieś inne byty czy może rozpadały na setki kawałków? Czy świat bez jednego z nas utraciłby jakiś fragment siebie i swej magii? Cóż, najwyraźniej niedługo miałem się o tym przekonać, a jeśli nie ja to cała reszta obydwu światów. W końcu ja umarłem.
-
Nie umarłeś. – Te słowa były pierwszym dźwiękiem, który wdarł się do otulającej mnie ciemności i zmienił ją wypaczył, sprawiając, że otoczyła mnie wręcz nieznośna cisza, a świat stał cię zbyt czarny i ponury. Stał się czymś złym, czymś co nigdy nie powinno istnieć, czymś co należało za wszelką cenę opuścić i właśnie z tego powodu zmusiłem się by choć na moment otworzyć oczy. To co ujrzałem, choć nie prawdopodobne, zdawało się być potwierdzeniem wypowiedzianych przez tajemniczy głos słów, lecz jednocześnie i powodem tysiąca pytań, które natychmiast zrodziły się w mych myślach. Ujrzałem bowiem w wielu miejscach wyraźnie zniszczone, czasem popękane, czarem niemal walące się ściany, niegdyś pokryte pięknymi malowidłami i złotymi zdobieniami i mozaikami. Ściany, które kiedyś znałem bardzo dobrze i oglądałem niemal codziennie. Ściany mego prawowitego miejsca w świecie bogów, w Otchłani. Ściany mego królestwa i mego domu.
-
Choć wyraźnie próbowałeś Falerelu. Dawno tu w Otchłani nie oglądaliśmy takiego starcia, zwłaszcza, że nie jesteś tu osobiście tylko śnisz – stwierdził ten sam głos, który wyrwał mnie z ciemności zmuszając tym samym bym oderwał oczy od jednego z naściennych malowideł przedstawiającego stojącego mnie naprzeciw klęczących elfów i wznoszącego złotą, płomienną kulę nad swoją i ich głowy. Szukając swego rozmówcy omiotłem wzrokiem niemal całe pomieszczenie, w którym się znalazłem i które podobnie jak ja było teraz tylko cieniem dawnego siebie, aż w końcu natrafiłem na stojącą do mnie plecami, zakapturzoną postać ubraną w wyblakłe, długie szaty, na których wciąż pozostawały ślady dawnych zdobień.
-
Na całe szczęście te demony skończyły gorzej od ciebie – dodał odwracając się do mnie twarzą, a ja od razu dostrzegłem, że owa tajemnicza postać była mężczyzną w średnim wieku, na którego głowie nigdy nie urósł żaden włos, zaś jego twarz i szyję pokrywały liczne tatuaże, które non stop migotały i zmieniały się w nowe wzory. Raz przedstawiały litery, innym razem obrazy. To był wynik magii, ale nie takiej namiastki mocy jaką władali śmiertelnicy, to była czysta, pierwotna magia Otchłani. Magia pozwalający w subtelny sposób zmieniać świat, magia wymagająca czasu, której zaklęcia rzucało się czasem przez dziesięciolecia. Magia, którą władali bogowie, starożytne elfy i.. Duchy.
-
Jesteś duchem wiedzy? – bardziej stwierdziłem niż spytałem, a mój głos zabrzmiał jakoś tak pusto, obco. Nie zdziwiło mnie to jednak zupełnie, gdyż wciąż nie czułem nic poza chodną obojętnością. Nie obchodziło mnie co się ze mną stanie, co stanie się z tym całym światem. Uważałem, ze wystarczająco wiele razy podjąłem walkę i przegrałem. Po prostu nastał czas aby przestać, odpuścić, a najlepiej zasnąć i obudziwszy się wiele lat później zobaczyć co przyniosła przyszłość.
-
Jednym z ostatnich – stwierdził smutno mężczyzna po czym zaczął powoli zbliżać się w moim kierunku, a ja przeniosłem wzrok z powrotem na naścienne malowidło.
-
Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Do miejsca, w którym mogę zasnąć na kolejnych kilka wieków – rzekłem i usłyszałem jak duch zastyga w półkroku.
-
Nie możesz tu zasnąć – oznajmił głosem nieznoszącym sprzeciwu, a ja spojrzałem na niego kątem oka.
-
Mogę, w końcu to mój dom – rzuciłem, na co duch zaczął się cicho śmiać. Być może normalnie to dałoby mi do myślenia, tym razem jednak zmusiło mnie jedynie do tego bym dokładniej mu się przyjrzał.
-
Nie możesz, ktoś nadal potrzebuje twojej pomocy – oznajmił, a te słowa obudziły uśpione dotąd we mnie emocje. Natychmiast wypełnił mnie żal i gniew, a jednocześnie zdałem sobie sprawę, ze jest mi zimno, a moje całe ciało pokryte jest licznymi, świeżymi, bolesnymi ranami oraz zastygłą i świeżą krwią, która nie należy tylko i wyłącznie do mnie.
-
Niby kto? Duchy? One lepiej radzą sobie beze mnie! Śmiertelnicy? Oni o mnie zapomnieli i nie chcą sobie nic przypomnieć! Zaś jedyną osobę, która liczyła na moją pomoc zawiodłem i powiodłem ku śmierci! – wrzasnąłem zupełnie ignorując ból i wstając z czegoś na czym dotąd leżałem i co okazało się być moim dawnym łożem.
-
Twoja towarzyszka nie zginęła Falerelu i ty akurat powinieneś o tym najlepiej wiedzieć ze wszystkich. Czeka na ciebie i boi się, a jeśli tylko wyciszysz się na chwilę i wsłuchasz się w siebie to usłyszysz jej modlitwę – rzekł duch, a ja natychmiast usłyszałem ciche, dobiegające do mnie z oddali słowa elfki. Bała się, nic dziwnego nawet jeśli była wojowniczką to znalazła się w miejscu, w którym jej dotychczasowe umiejętności okazały się być niewystarczające. Miejscu, które nigdy nie powinno tak wyglądać. Miejscu, które chwilami przerażało nawet mnie. Musiałem ją znaleźć, tak szybko jak było to możliwe. Nawet jeśli całe moje ciało przy dowolnym, najmniejszym ruchu promieniowało bólem.
-
Nim do niej ruszysz radzę ci się przebrać jeśli nie chcesz przerazić jej bardziej swym wyglądem – stwierdził niespodziewanie duch wiedzy znów komentując moje myśli i wskazując dłonią na leżące na łóżku ubrania. Ubrania, które nosiłem tak dawno temu. Szaty bogów, moje szaty i mój stary, brązowy płaszcz. Płaszcz, który nosiłem na każdym z nielicznych obrazów, mozaik i pomników przedstawiających moją osobę – strażnika wrót i szlaków, tego który prowadził zmarłych ku żyznym łąkom Otchłani.
Nie czekając ani chwili dłużej, nie zwracając uwagi na ból, który przy tym odczułem, czy to, że me rany zostały opatrzone, zrzuciłem z siebie te resztki ubrań, które pozostały na mnie po walce z demonami i przebrałem się w bardziej godny boga strój. A gdy zarzuciłem na głowę kaptur płaszcza duch wiedzy wręczył mi mój wykonany przez Kealyna kostur.
-
Dziękuję ci, za wszystko. Powiedz mi jak mam cię nazywać? – spytałem biorąc od istoty otchłani mą pełną nowych zadrapań broń, a duch uśmiechnął się tajemniczo.
-
Imael. Od teraz to imię należy do mnie. Dopóki nie pokonasz Taratha śmiertelnicy mogą cię nadal nim nazywać, jednak każdy z nich kto pozna prawdę o tym kim jesteś musi tego zaprzestać. Zwłaszcza twa towarzyszka – oznajmił, a ja podziękowałem mu skinieniem głowy i opuściłem się swój dawny dom kierując się w stronę przepaści, nad którą stoczyłem walkę z demonami. I w której czekała Shaya.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 0:45, 04 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:04, 27 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Całe moje ciało drżało jednocześnie z zimna i strachu. Zewsząd docierały do mnie intensywne głosy, krzyki i łkania. Czułam się tak, jakbym znalazła się w szklanej kuli wypełnionej zmarłymi. Próbowałam ich wyciszyć. Śpiewałam piosenki, które wykonywała moja mama, ale to nie pomagało. Dalej to słyszałam i mimowolnie starałam się zignorować poprzez zakrycie uszu i zamknięcie oczu. Działało tylko przez chwilę, a ja coraz bardziej wątpiłam w to, że się stąd wydostanę. Szczypałam się w każde możliwe miejsce na ciele i nie budziłam się. Czułam się tak, jakbym wcale nie spała, a była częścią tego świata. Wszystko na mnie działało nawet o wiele bardziej niż normalnie. Nie znałam tego terenu, nie miałam pojęcia czego się tutaj spodziewać. Pierwszy raz tak bardzo żałowałam tego, że nigdy nie do końca słuchałam mamy, kiedy opowiadała mi legendy. Na pewno teraz przydałaby mi się większa wiedza o Otchłani.
- Nie potrzebujesz tego, mogę cię oprowadzić – usłyszałam wyjątkowo łagodny i sympatyczny głos, który zmusił mnie do podniesienia głowy. Przede mną migotała postać młodej kobiety, w zasadzie nawet nastolatki. Miała ciepło w swoich oczach i zachęcający uśmiech. Wokół niej tańczyła srebrzysta poświata, z której wyróżniały się tylko ciemniejsze, prawdopodobnie czarne za życia, włosy. Miała długą, zapewne białą sukienkę o delikatnym kroju i wyciągnęła w moją stronę otwartą dłoń. Moje ciało działało samo. Mimowolnie zaczęłam iść ręką w jej stronę, uważnie obserwując każdy centymetr jej twarzy. Przez długą chwilę miałam wrażenie, że mogę jej zaufać i nawet się podniosłam, jednak umiejętności wojownika, które w sobie wytrenowałam, udowodniły mi błąd. Przez niewielki ułamek sekundy mała, przyjazna dziewczynka miała puste, czarne oczy i bardzo niebezpieczny uśmieszek. Wyglądała bardziej jak upiór z horrorów opowiadanych niegrzecznym dzieciom jako przestrogę. Szybko więc zabrałam rękę i cofnęłam się, zmuszając ducha do przekręcenia głowy w bok niczym pies.
- Nie – odezwałam się, po czym puściłam się biegiem przed siebie. Nie byłam pewna, gdzie się udaję, ale nie mogłam zostać w tamtym miejscu. Ten duch nie chciał mi pomóc, tak samo jak większość z tych, które widziałam po drodze. Ignorowałam ich, po prostu przebierałam nogami najszybciej jak umiałam. Zatrzymałam się dopiero, kiedy wyczułam, że coś się zbliża. Momentalnie wskoczyłam w niewielki otwór pomiędzy dwoma ścianami i wstrzymałam oddech, chowając się tam. To było mądre posunięcie, bo już po chwili zauważyłam, że drogą, którą chwilę wcześniej biegłam, maszerowały demony. Były tylko dwa, ale ich aura była tak intensywna, że gdyby nie podtrzymywała mnie ściana, to bym opadła na kolana. Imael, gdzie ty jesteś?
- Chodź tędy – usłyszałam obcy głos i spojrzałam na kolejną zjawę. Wisiałam nad ziemią, czujnie wpatrując się w moją stronę. – Chyba, że wolisz ich towarzystwo – skinęła głową na dwa demony, które nagle wyczuły moją obecność. A w zasadzie pot, który pojawił się na moich dłoniach zwrócił ich uwagę. Nie wiedząc za bardzo co powinnam zrobić, ruszyłam za świetlistą sylwetką do labiryntu skał, starając się nie zrzucić ani nie kopnąć żadnego kamienia, który by wskazał nasz kierunek.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:10, 10 Paź 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Ból. Okropny, palący ból przeszywał me ciało przy każdym kolejnym kroku, a mimo to zaciskając mocno zęby, nieprzerwanie parłem do przodu. Do miejsca, w którym powinna znajdować się Shaya. Do przepaści, nad którą stoczyłem bój z demonami. Nawet jeśli nie byłem do końca pewien czy faktycznie tam elfka będzie na mnie czekać. W końcu choć przeżyła upadek z takiej wysokości to to co znalazła na dnie… Pewnie sam Tarath nie byłby pewien co dokładnie się tam czai. Otchłań już dawno nie była jego światem – oddał ją demonom, które stworzył z wypaczonych za pomocą potężnej magii duchów. Potworom, które splugawiły to miejsce i choć służyły bogowi sztuczek i tajemnic, to nawet on nie czuł się w ich towarzystwie bezpiecznie. Ten świat już dawno przestał przypominać raj, którym był kiedyś, a dusze śmiertelników, które tu trafiły, które sam czasem tu wysyłałem… One zdecydowanie zasługiwały na coś lepszego niż krycie się po kątach i wieczna tułaczka. Gdyby pozostały w jednym miejscu już dawno dopadłyby je demony i albo zmieniły je w sobie podobne kreatury albo wchłonęły by zyskać większą moc. Uciekały, więc, podróżowały i nie zaznawały szczęścia w świecie, w którym szukać go powinny.
Przez wiele lat nie potrafiłem uwierzyć w to co stało się z tym światem. Nie rozumiałem jak ktoś może czcić i wywyższać ponad wszystko kogoś kto odebrał mu, jego rodzinie i wszystkim swym wyznawcom wieczny spokój po śmierci. Przecież za taki czyn powinno się karać, a nie nagradzać. W końcu po prostu byłem zmuszony pogodzić się z tym, zapomnieć o tych biednych duszach i poszukać jakiegoś sposobu przywrócenia dawnego początku. Jednak w momencie gdy zacząłem powoli przemierzać Otchłań w poszukiwaniu tej jednej, jedynej osoby, która mogła mi pomóc w wypełnieniu mej misji i która zasługiwała na ratunek, nie sposób było nie pomyśleć choć raz o tym co zostało duszom i duchom odebrane. Czy istniało choć jedno miejsce, w którym mogły poczuć się choć przez chwilę bezpieczne? Czy chociaż przepaść była niedostępna dla demonów? Odpowiedzią na to pytanie okazał się być głośny krzyk, który dobiegł do mych uszu gdy tylko zbliżyłem się w pobliże przepaści. Krzyk, który odbił się echem od ścian tej niemal niekończącej się szczeliny i sprawił, ze przeszły mnie po plech ciarki, a w klatce zakuło mnie tak mocno, że aż zmuszony byłem wesprzeć się na kosturze by nie upaść całkiem na ziemię. A mimo to i tak znalazłem się na kolanach nie będąc w stanie podnieść się tak długo, aż ten mrożący krew w żyłach dźwięk nie ucichł. Byłem bogiem zmarłych, bogiem, który opiekował się duchami jednak nigdy wcześniej nie byłem w pobliżu gdy demon dopadł jakąś duszę. Gdy odebrał jej to wszystko czym była wcześniej i wchłonął ją kawałek po kawałku, plugawiąc ją i na zawsze zmieniając w część siebie. W tamtym momencie nie miałem żadnych wątpliwości co do tego co się przed chwilą stało, a ciche zawodzenie, które dobiegło do mych uszu chwilę później podpowiedziało mi co zaraz się stanie. To nie był lament za duszą, która odeszła chwilę wcześniej, lecz za te co demony dopadną w ciągu najbliższych kilku minut. Ledwo widoczne, odbijające się od ścian i rozmywające w powietrzu świetliste sylwetki płakały nad swym własnym losem, nad tym iż w końcu demony je znalazły, a one nie są w stanie im uciec, gdyż znana im ścieżka została zniszczona. Utknęły tam na wieczność, a gdy w końcu przyszły po nie dzieła Taratha nie miały wątpliwości co do tego co zaraz nastąpi. A ja nie byłem w stanie im pomóc. Poprzednia walka z demonami sprawiła, iż ledwo byłem w stanie się ruszać i nawet gdybym dotarł do tych nieszczęsnych dusz na czas to nie byłbym ich w stanie ocalić. Nie byłbym nawet w stanie ocalić i obronić samego siebie i jedynym co mógłbym zrobić to zginąć wraz z nimi. Potrzebowałem odpoczynku. Długiego snu by zregenerować swe siły i móc wyleczyć całe poszarpane przez zęby i kły demonów ciało. Nim jednak mogłem sobie na jakikolwiek odpoczynek pozwolić musiałem odnaleźć Shayę. W końcu elfka była w równym niebezpieczeństwie co pogodzone ze swym losem duchy. W przeciwieństwie do dusz mogła co prawda choć spróbować uciec tym potworom jednak Otchłań nie była jej światem. Byłem pewien, że prędzej czy później zgubi się i zabłądzi, a wtedy jej los zostanie przesądzony. Nie mogłem pozwolić. Nie mogłem dać jej tu zginąć, nie po tym jak sam ją tu sprowadziłem.
Właśnie dlatego z trudem podniosłem się i spojrzawszy w stronę przepaści ruszyłem przed siebie w stronę jej przeciwległego końca do tego, z którego dobieg krzyk konającej duszy. Jedynym co mogłem zrobić dla jej pobratymców było wyszeptanie po staroelficku przeprosin i zanucenie cicho dawnej, żałobnej pieśni. Opuszczając je czułem się koszmarnie i nawet widok resztek pokonanych przeze mnie wcześniej demonów nie przynosił mi pocieszenia. Wiedziałem jednak, ze moja śmierć na nic się tu nie zda, dlatego też nie oglądając się za siebie podążałem ku miejscu, w którym mogła znajdować się Shaya, nawet gdy cichy lament ucichł. Nie usłyszałem już kolejnego krzyku, w zasadzie przestałem słyszeć cokolwiek nawet cichy dźwięk stawianych przez siebie z trudem kroków. Gdy dotarłem do końca przepaści i resztkami sił odnalazłem i odnowiłem niewielką prowadzącą na dno i dawno zapomnianą ścieżkę, miałem wrażenie, że cała Otchłań zamilkła by uczcić pamięć odnalezionych przez demony, zagubionych dusz. A ja starając się w żaden sposób nie przerywać tej ciszy, zacząłem powoli schodzić w dół po niewielkich, unoszących się w powietrzu kamiennych stopniach. I miałem tylko nadzieję, że śmierć tych dusz nie poszła na marne i dała Shayi wystarczająco dużo czasu by dotrzeć w pobliże tego miejsca. Nie wiedziałem bowiem jak długo moja magia utrzyma kamienne stopnie w powietrzu, a byłem pewien, ze gdy spadną ponownie w dół szczeliny to już nigdy nie uda mi się ich podnieść.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 0:45, 04 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:04, 10 Paź 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Im bardziej zagłębiałam się w ten tunel, tym moje ciało zdawało się być spokojniejsze. Powoli rozluźniały się wszystkie moje mięśnie, a cały ogarniał ogarniało dziwnie… przyjemne uczucie. Na moją twarz powoli wpływał uśmiech, a powieki stawały się coraz cięższe. Napływał do mnie sen, którego tak bardzo potrzebowałam. Demony, walki, artefakt… To wszystko znikało gdzieś w odmętach mojej podświadomości. Rozmywało się z każdym kolejnym krokiem, a kiedy i twarz Imaela zaczynała tracić kontury, zatrzymałam się. Zrobiłam kilka kroków w tył i powoli wszystko do mnie wracało. Obrazy walk, śmierć, spotkania, krew, szaleństwo…
- Czemu się zatrzymałaś? – spytała istotka, zbliżając się ponownie w moją stronę, a ja poszłam w tył jeszcze kilka kolejnych kroków i zaczęłam rozglądać się dookoła. Nie miałam pojęcia gdzie się kierowałam, ale miałam naprawdę złe przeczucia. A tych powinnam się w końcu nauczyć słuchać, bo gdybym to robiła wcześniej, nie byłoby całej tej farsy. Nie poszłabym za bogiem, nie wzięłabym tego cholernego artefaktu i nie wpakowała bym się w to całe gówno. – Już niedaleko…
- Kim jesteś? – spytałam o pierwsze, co mi przyszło do głowy. Byłam świadoma tego, że to było idiotyczne pytanie, ale wyrzuciłam je z siebie zanim pomyślałam. – I gdzie idziemy?
- Jestem Layla i zmierzamy w bezpieczne miejsce. Nie chcesz być bezpieczna? – odezwała się i wyciągnęła w moją stronę dłoń, która w jakiś sposób zmusiła mnie do kilku kroków do przodu. Wiedziałam, że nie powinnam była, ale jednocześnie chciałam tego. Te znikające wspomnienia, a zwłaszcza te okrutne, one były bardzo kuszące. Chciałam to wszystko wymazać ze swojego umysłu. Męczyło mnie, sprawiało że panikowałam i bałam się każdego kroku. Miałam wrażenie, że zza każdego rogu zaraz wyskoczy ktoś, kto będzie chciał mnie w jakimś stopniu skrzywdzić.
- Chcę, ale nie mogę… – odparłam i miałam zrobić kilka kroków do tyłu, ale zamiast tego poszłam do przodu. Mój organizm już działał samoistnie. Chciał dokładnie tego samego co ja, spokoju i braku przerażenia.
- Możesz to mieć… - jej głos coraz bardziej rozchodził się po całym moim umyśle, a ja już nawet nie próbowałam się wyrwać z tej pułapki. Chciałam mu się poddać i dlatego ruszyłam za nią. Zamknęłam oczy i powoli wszystko zniknęło. Ból, rozpacz, tęsknota, niepokój i przede wszystkim strach. Mój umysł stał się lekki i lotny jak piórko. Nic w nim nie miałam oprócz echa cichego śmiechu, mojego własnego. Przeszłam przez jakąś niewidoczną ścianę i znalazłam się w zupełnie innym miejscu. Nie było przerażenia, lamentów i zniknął ciężar tego artefaktu, który we mnie tkwił. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że czułam się przez niego cięższa i mniej kontrolowałam swoje ciało. Chociaż chwila… O czym ja tak właściwie myślę?
- Chodź za mną – rzuciła dziewczyna, a ja podążyłam za nią bez słowa. Czułam pod stopami miękkość delikatnej, porannej trawy. Wiatr smagał moje ciało i rozrzucał włosy na wszystkie strony. Czułam się beztrosko, tak samo jak wtedy, kiedy biegałam po polanach, chowając się przed swoją mamą podczas zabawy w chowanego. Nic się dla mnie nie liczyło prócz tamtej chwili, tak samo jak teraz. Dawno się tak nie śmiałam i nie czułam takiej radości z samego biegania po trawie. Jak mogłam przestać czerpać z tego taką przyjemność? Poza tym dlaczego? Przecież nic takiego się nie stało. Dopiero zaczynałam pisać karty własnej historii. Tylko dlaczego myślałam, że zapomniałam o czymś bardzo ważnym?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:10, 22 Lis 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Gdy w końcu wśród niezmąconej niczym ciszy dotarłem na samo dno przepaści niemal natychmiast poczułem jak ogarnia mnie chłód, po poharatanych pazurami demonów plecach zaczyna spływać mi zimny pot, a mój żołądek zaciska się w ciasną kulę. Miałem wrażenie, że w ułamku sekundy straciłem możliwość wykonania jakiegokolwiek ruchu zupełnie tak jakby jakiś potężny mag rzucił na mnie zaklęcie zastoju. Nogi miałem jak z waty, dłonie mi drżały, a bicie serca z każdą kolejną sekundą zwiększało swoje tempo, jednak chyba najgorsze w tym wszystkim było to, iż nie potrafiłem powiedzieć co się ze mną dzieje. Mogłem tylko stać z całej siły zaciskając drżące dłonie na opartym o ziemie kosturze i w milczeniu podziwiać jak jeszcze chwilę temu rozświetloną przez odbijające się co jakiś czas od ścian dusze przestrzeń powoli wypełnia nieprzenikniona ciemność, która z każdą kolejną mijającą sekundą coraz to bardziej zbliżała się w moją stronę. A gdy w końcu otoczyła mnie nie pozwalając mi dojrzeć nic co znajdowało przede mną , za mną i co gorsza nawet mojej własnej sylwetki, odkryłem, iż nie tylko mój wzrok zaczął mnie zawodzić. Miałem wrażenie, że w tej jednej chwili straciłem panowanie nad wszystkimi swymi zmysłami. Nie słyszałem nic, nie czułem dotyku chropowatego drewna, z którego zrobiony był mój kostur pod opuszkami swych palców, nie czułem żadnego zapachu, nie byłem w stanie powiedzieć czy nadal stoję czy jednak już leżę ani nawet gdzie znajduje się góra przepaści, a gdzie jej dno. Przestałem też odczuwać kłujący chłód oraz palący ból zadanych mi przez demony ran. Nie byłem w stanie poczuć nawet bicia własnego serca. Po raz pierwszy od setek lat nie byłem w stanie powiedzieć gdzie znajduje się droga do celu, a przecież byłem strażnikiem dróg i szlaków. W każdej, nawet najbardziej patowej sytuacji byłem w stanie wyczuć, w którą stronę powinienem się kierować, jednak w tamtej chwili, odcięty od swych zmysłów nie mogłem powiedzieć gdzie znajdują się chwilę temu podniesione przeze mnie schody. A co gorsza gdzie znajduje się Shaya. Nie czułem także swej boskiej mocy, energii magicznej, która wypełniała mnie dając mi siły do rzucania czarów. Bez niej byłem bezbronny, bez niej byłem zwyczajnym śmiertelnikiem. Zwyczajnym śmiertelnikiem stojącym na dnie przepaści w opanowanej przez łaskę i niełaskę Otchłani, zdanym na łaskę i niełaskę jej nowych panów. I wtedy właśnie zrozumiałem, że jestem przerażony.
Nie pozwalając by mym umysłem zawładnęła panika zacząłem zastanawiać się nad tym czy wypełniająca to miejsce ciemność nie jest przypadkiem sprawką demonów, a jeśli tak to jak bardzo urosły w siłę przez wchłonięcie tych wszystkich dusz. Czy pożarły już Shayę? Czy w obecnej sytuacji mam z nimi jakąkolwiek szansę?
Z pewnością nie miałem najmniejszej ochoty czekać spokojnie aż mnie dopadną i dopiero wtedy się o tym przekonać. Musiałem zrobić coś, cokolwiek by móc odzyskać władzę nad swymi boskimi mocami. I pierwszą rzeczą jak przyszła mi na myśl było zrobienie jednego kroku do przodu. Niestety ta tak zawsze tak naturalna i banalna dla mnie czynność tym razem okazała się niewykonalna. Wraz z panowaniem nad swymi zmysłami straciłem także władzę nad swym ciałem, a z każdą kolejną mijającą sekundą, może godziną, a może nawet dobą zaczynałem mieć coraz to większe wrażenie, że tak naprawdę nigdy go nie posiadałem. Zupełnie tak jakbym był tylko jedną pojedynczą myślą, która miała zostać teraz zapomniana. Zupełnie tak jak jakiś nieważny sen. Sen, a raczej koszmar opowiadający o wojnie, demonach i upadku Etharalu. Czy lepiej nie byłoby zapomnieć takiego snu? Obudzić się i odetchnąć z ulgą, że to wszystko tak naprawdę nigdy nie miało miejsca? Z pewnością tak. I z jakiegoś powodu właśnie ta myśl sprawiła, że na chwilę ogarnął mnie bezgraniczny spokój, a ja poczułem jak z myślą, że to wszystko było tylko złym snem powoli tonę w głębi jakiegoś niekończącego się jeziora. To uczucie towarzyszyło mi tylko przez chwilę, a potem niespodziewanie do moich uszu dobiegł śpiew ptaków i chichy szelest drzew. A gdy otworzyłem oczy odkryłem, że leżę na środku porośniętej jeżynami polany i miałem wrażenie, że przespałem co najmniej rok.
-
W końcu się budziłeś Falerelu – usłyszałem spokojny i niezwykle melodyjny głos dobiegający zza mojej głowy i natychmiast zerwałem się do siadu i odwróciłem w tamtą stronę. Niemal od razu zauważyłem siedzącą nieopodal i z wyraźnym zainteresowaniem i szczerym, zniewalającym uśmiechem przyglądającą mi się piękną, młodą, szpiczastouchą kobietę o długich, sięgających jej do połowy pleców, słomianych włosach, zielonych jak młode liście oczach i srebrnym przypominającym diadem tatuażu na czole. Ubrana ona była w długą, białą, zwiewną zdobioną złotymi, bajecznymi wyszyciami w kształcie liści, pąków i kwiatów suknię. – A myślałam, że dobudzą cię dopiero radosne gwary, muzyka i tańce podczas zbliżającego się Sheyala – dodała i cicho się zaśmiała, a ja uśmiechnąłem się naprawdę szeroko na te słowa.
-
Sheyala byłoby w stanie przywołać do życia nawet zmarłych gdyby nie Płaszcz – stwierdziłem przeciągając się. – Miałem po prostu naprawdę dziwny sen – wyjaśniłem po chwili podnosząc się z ziemi.
-
O czym? – spytała z wyraźną ciekawością kobieta, a ja nagle zdałem sobie sprawę z tego, że zupełnie nie pamiętam o czym śniłem na tej spokojnej polanie. Czy to było coś ważnego? Czy powinienem się znad tym zastanawiać?
-
Nie pamiętam… - odpowiedziałem, na co moja towarzyszka wstała i poklepała mnie po plecach.
-
Skoro nie pamiętasz to nie było to nic ważnego. A teraz chodź. Mamy wiele do przygotowania przed zbliżającym się świętem – dodała i pociągnęła mnie za rękę, a ja z ciepłym uśmiechem ruszyłem za nią. Miała rację w końcu rzeczy, o których się nie pamięta nie mogą być ważne.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 0:45, 04 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:57, 23 Lis 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Muzyka i radosny śmiech docierały do mnie z każdej strony. Nigdy nie miałam okazji uczestniczyć w takim przyjęciu na zewnątrz. Koczowniczy tryb życia uniemożliwiła organizowanie tego typu wydarzeń. Nie pamiętałam jednak dlaczego taki prowadziłam. Mogłam żyć inaczej. Wiedziałam, że miałam dwadzieścia sześć lat i dziwiło mnie to, że nie miałam rodziny. Dlaczego? Nie byłam atrakcyjna? Sama nie chciałam? Co było tego powodem?
- Coś cię gnębi? – jakiś głos oderwał moją uwagę od rozmyślań. Kiwnęłam głową, ale kiedy próbowałam sobie przypomnieć o co mi chodziło, wszystko było rozmazane. Naprawdę dziwnie się czułam. Tak, jakbym miała coś do zrobienia, miała to na końcu języka, ale nie mogłam tego złapać. Ciągle mi umykało, tak samo jak każda kolejna myśl, która mnie do tego przybliżała. Niepokoiło mnie to.
- Zechciałabyś może przejść się na spacer? – spytał jakiś młody mężczyzna i odruchowo się zgodziłam, łapiąc go za rękę. O dziwo, miałam taką możliwość. Mimo, że tak naprawdę nie miał ciała, to jednak w jakiś sposób je czułam. Próbowałam to zrozumieć, kiedy przemierzaliśmy w ciszy kolejne metry ściółki leśnej. Miękka, bujna trawa łaskotała mnie po nogach, ale tak jakby coraz mniej. Każdy kolejny krok zdawał mi się być coraz cięższy, bardziej szorstki. Zatrzymałam się więc i spojrzałam pod nogi. Przez moment widziałam tam zielone kłosy, ale nagle nastąpił kilkusekundowy błysk kamienia pod nogami. Zamrugałam zaskoczona, przetarłam powieki i znowu to zobaczyłam.
- Gdzie ja jestem? – spytałam niepewnie, cofając się trochę. Coś mi strasznie nie pasowało i wiedziałam, że tutaj nie było mojego miejsca. Nie należałam do tego świata, to wiedziałam. Tylko z jakiego powodu?
- Co masz na myśli? – zdziwił się mój towarzysz, a ja podniosłam na niego oczy. Przymrużyłam je i na moment zamajaczyła mi paskudna twarz mężczyzny. W zasadzie zobaczyłam ostre zęby, a potem znowu miał łagodną, przystojną twarz.
- Nie powinnam tutaj być – skomentowałam i chciałam odejść, ale położył dłoń na moim policzku, spojrzał prosto w moje tęczówki i znowu wszystko się rozmyło jak za pociągnięciem magicznej różdżki.
- Mylisz się. To twoje miejsce – odpowiedział i uśmiechnął się tak uroczo, że nie mogłam go zignorować. Uniosłam więc kąciki swoich warg i pozwoliłam wszystkiemu odpłynąć. Nie trwało to jednak długo, bo w pewnym momencie poczułam ból. Zaczął mnie rozrywać od środka tak mocno, że skuliłam się w sobie i krzyknęłam, zaciskając z całej siły powieki. Odruchowo zakryłam uszy, jakbym chciała tym samym odciąć dopływ cierpienia. Coś we mnie walczyło, coś uparcie starało się mnie oderwać od tego mirażu. – Hej, hej, hej. Wszystko w porządku?
- Nie wiem… – wykrztusiłam i zagryzłam wargę, jakby to miało uśmierzyć ból. Łzy mimowolnie zaczęły spływać po moich policzkach, a ja usilnie powstrzymywałam krzyki.
- Masz. To powinno pomóc – wzięłam od niego owoce, które mi podał i bez namysłu przełknęłam. Były dobre i faktycznie w jakiś sposób mi pomogły. Ból ustał, a ja mogłam swobodnie się wyprostować i odetchnąć z ulgą. Nagle jednak poczułam się wyjątkowo senna. Obraz zaczął mi się rozmazywać. Sama próbowałam jakoś utrzymać swoją świadomość, jednak nie byłam na tyle silna.
- Przepraszam… - usłyszałam jeszcze tylko, ale tym razem od kobiety, która mnie przyprowadziła na polanę, a potem nastała ciemność. Straciłam przytomność, a wraz z tym wcisnęłam jakiś przełącznik i coś próbowało się przedostać przez mur, który mnie otaczał. Wiedziałam, że nie powinnam się poddawać, ale chyba już nie miałam siły walczyć. W jakiś sposób byłam świadoma tego, że ostatnio tylko to robiłam. Nie chciałam już tak dalej. Nie chciałam sobie niczego przypominać. Chciałam spokojnie żyć na tej polanie, nawet jeśli to byłoby oszukiwanie samej siebie. Nie chciałam prawdziwego życia, w którym czekało mnie tylko cierpienie. Wolałam spokój, radość i życie w błogiej świadomości. Jednocześnie coś mi podpowiadało, że już nie obudzę się w tym miejscu, a w takim ciemnym, zimnym i niebezpiecznym. Prawdopodobnie gdzieś, gdzie nie spotka mnie nic dobrego, bo będą uważali mnie za zagrożenie.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 15:53, 13 Gru 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Słońce raziło mnie w oczy gdy podążając za moją jasnowłosą przyjaciółką mijałem kolejne uśmiechnięte od ucha do ucha i tłumnie zgromadzone, szpiczastouche postacie, które widząc nasza dwójkę na chwilę przerywały rozmowę i pracę by złożyć nam pokłon. Zaraz potem wracały jednak do ustawiania stołów, przystrajania drzew magicznymi, świecącymi nocą jasnym blaskiem, różnokolorowymi kryształami czy przygotowywania niewielkich, znajdujących się na skajach polany schronień dla mieszkających w lesie przyjaciół mojej towarzyszki. Bowiem od lat, podczas każdego Sheyala, zwabione skoczną muzyką, unoszącym się w powietrzu zapachem ciast, wina i różanych olejków oraz niosącym się przez las i odbijającym echem radosnym śmiechem elfów, na największą polanę w Etharalu przybywały tłumnie zwierzęta by złożyć swej bogini pokłon i popatrzeć jak cicho śpiewając i przechadzając się po polanie sprawia, że w całym lesie, na wszystkich krzewach i drzewach pojawiają się kwiaty mające zmienić się w przyszłości w słodkie i sycące owoce. Owoce, które wielokrotnie ułożone w kształt diademu zdobiły głowę mej przyjaciółki na licznych obrazach, a czasem i na rzeźbach w jej cudownych, marmurowych świątyniach, które czasem zdarzało mi się odwiedzać, i w których – podobnie jak i w świątyniach innych bogów – były ukryte cuda stworzone przez nasz rodzaj. Potężne artefakty dzięki którym Etharal był bezpieczny, a jego mieszkańcy szczęśliwi. Artefakty, których moc nigdy nie powinna wpaść w niepowołane ręce. Tylko dlaczego gdy tylko o tym pomyślałem w moich myślach pojawiła się mroczna wizja szponiastych istot, na których czele stała, zakapturzona i odziana w niegdyś wspaniałe, a teraz potargane szaty postać? Postać, która z jakiś przyczyn zdawała mi się być znajoma? I czemu nim zdążyłem się jej lepiej przyjrzeć i zrozumieć co takiego w zasadzie widziałem, wizja równie nagle co się pojawiła odeszła pozostawiając po sobie tylko w mym sercu, nie dające się nijak odegnać uczucie niepokoju? Uczucie, które z jakiegoś powodu wydawało mi się równie znajome co zakapturzona postać. Zupełnie tak jakbym podświadomie wyczuwał, iż w pobliżu mnie czai się jakiś niebezpieczny wróg. Tylko skąd ja znałem to uczucie? I dlaczego w Etharalu miało mi coś grozić? Przecież była to najbezpieczniejsze poza Otchłanią miejsce dla mnie na świecie. Dom mego ukochanego, potężnego, wolnego ludu.
-
Falerelu dlaczego się zatrzymałeś? Musimy przecież zająć się tyloma sprawami. Sheyala jest już jutro – spytała moja jasnowłosa towarzyszka wyrywając mnie tym samym z zamyślenia i sprawiając, że zacząłem rozglądać się po jeszcze chwilę cudownej polanie. Teraz jednak miejsce, w którym się znajdowałem wydało mi się jakieś dziwne, obce. Zamiast otaczających nas, uśmiechniętych i zajętych pracą elfów dostrzegłem co jakiś czas, rozmywające się cienie. Zamiast spokojnie uginających się na wietrze drzew dojrzałem zniszczone, groźnie wyglądające skały. Dobiegającą jeszcze chwilę temu do mych uszu muzykę zastąpiła głucha cisza, a moja towarzyszka… Na nią nawet wolałem nie patrzeć. Zrozumiałem, bowiem iż dzieje się coś naprawdę dziwnego i jeśli tylko chcę dowiedzieć się co, nie mogę dać się podejść po raz kolejny. Bo inaczej może mi grozić śmiertelne niebezpieczeństwo. A przynajmniej tak podpowiadała mi intuicja, która ostrzegała mnie również przed spoglądaniem na elfią boginię. I po tym co zobaczyłem na własne oczy znacznie bardziej wolałem ufać własnej intuicji niż komuś kto niekoniecznie musiał być tym za kogo się podawał.
-
Tak wiem musimy spotkać się z resztą bogów. Pewnie już na nas czekają w Otchłani – stwierdziłem nadal nie odrywając spojrzenia od zmienionego świata. Musiałem jak najszybciej dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi.
-
O-Otchłani? – spytała się mnie „Eya” dziwnie zmienionym głosem, takim jakimś grubszym, bardziej charczącym niż jeszcze chwilę wcześniej. I o wiele bardziej przerażającym.
-
Tak w Otchłani, a gdzieżby indziej. I chyba najszybciej dostaniemy się tam dzięki mojej mocy – oznajmiłem po czym machnąłem przed sobą ręką chcąc sprawdzić co stanie się jeśli dotknę któregoś z cieni. Tak jak podejrzewałem moja ręka przez niego przeniknęła co niestety zauważyła moja towarzyszka i chyba za bardzo się jej to nie spodobało, gdyż zaledwie kilka sekund potem poczułem jej chropowatą, zimną i zakończoną ostrymi pazurami dłoń na swoim ramieniu.
-
Och nie musimy się chyba aż tak spieszyć prawda Falerelu? – spytała głosem nie znoszącym sprzeciwu, a ja od razu zrozumiałem, że od mojej odpowiedzi na to pytanie będzie zależeć moje dalsze życie. Zdałem sobie bowiem sprawę z faktu, iż wpadłem w pułapkę i jeśli tylko chciałem się z niej jakoś wydostać musiałem znaleźć tego kto ja na mnie zastawił i nim to się stanie nie dać rozgryźć się jego słudze. W końcu to, że ktoś kto zadał sobie tyle trudu by uwięzić mnie w tym świecie iluzji nie zmieniłby się w osobę, na którą rzuciłbym się gdy tylko zwęszyłbym podstęp. To byłoby zbyt głupie, zbyt nielogiczne. Jednocześnie utrzymywanie tak potężnego zaklęcia wymagało przebywania w jego pobliżu. Z tego powodu najrozsądniejszym pomysłem wydawało mi się ukrycie wewnątrz własnej iluzji. Iluzji praktycznie tak idealnej jakby była dziełem jakiegoś boga.
-
Chyba masz rację. Az taki pośpiech nie jest konieczny. Niemniej lepiej nie tracić więcej czasu i ruszać w dalszą drogę. Tu chyba nasza pomoc nie będzie konieczna – stwierdziłem z uśmiechem, a moja towarzyszka najwyraźniej zadowolona z mej odpowiedzi cofnęła swoją szponiastą dłoń.
-
W takim razie choć za mną – rozkazała, a ja doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że nie mam innego wyboru, odwróciłem się na pięcie i wlepiwszy wzrok w niegdyś pokryte trawą, a teraz kamieniste podłoże, ruszyłem za nią.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 17:51, 12 Lut 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:21, 02 Sty 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Kiedy się obudziłam, coś mi nie pasowało. Miałam wrażenie, że to nie w tym miejscu powinnam wylądować. Zwłaszcza, że znajdowałam się w dużym pokoju i leżałam na wyjątkowo miękkim łóżku. Nie czułam się jak w swoim domu, ale jednocześnie nie wiedziałam dlaczego tak sądziłam. Wszystko wydawało mi się mieszać i rozmywać. Byłam pewna tylko jednej rzeczy, swojego imienia. Ponadto w głowie wciąż mi krążyło dodatkowe imię: Falarel. Wydawało mi się to ważne, ale nie wiedziałam dlaczego. Próbowałam sobie przypomnieć, ale coś mnie blokowało.
- Obudziłaś się – usłyszałam czyjś głos i gwałtownie spojrzałam w bok. Przy moim łóżku siedział młody mężczyzna. Miał długie, czarne włosy i głęboko brązowe oczy. Gdyby nie to, że podświadomie widziałam w nim zagrożenie i ta przerażająca aura, pomyślałabym o nim jako o przystojnym. Niestety nie mogłam i serce mi waliło jak oszalałe, ostrzegając że to nie jest najlepszy pomysł zostawać w tym miejscu.
- Co się stało? Kim ty jesteś? – spytałam, odwracając wzrok na kołdrę, która mnie okrywała. Powinnam mu podziękować, ale nie mogłam.
- Jestem Tarath. Znalazłem cię w Otchłani i zdziwiło mnie to, bo jesteś… żywa – rzucił, a przeniosłam na niego niepewny wzrok. Kojarzyłam to imię, ale tylko tyle. Nie wiedziałam skąd, nie wiedziałam dlaczego, po prostu brzmiało dla mnie wyjątkowo znajomo. Niepokoiło mnie to, że nie miałam pojęcia czy się go bać, czy dziękować za to, że mnie zabrał z… Otchłani.
- Co to jest Otchłań? – odezwałam się jeszcze raz, licząc na to, że wyjaśnienie pojęcia jakoś przybliży mi sposób, w jaki powinnam spoglądać na swoją sytuację. Nie chciałam, aby te złe przeczucia okazały się trafne.
- Niebezpiecznie miejsce. Nie powinna się tam zapuszczać tak młoda kobieta jak ty – odpowiedział, a ja przełknęłam ślinę i ponownie ułożyłam się na posłaniu, nakrywając pościelą. – Odpocznij. Mam nadzieję, że potem powiesz mi co się stało, Shaya – wykrztusił, a ja tylko pokiwałam twierdząco głową i wtuliłam się w poduszkę. Szybko jednak dotarło do mnie, że ja się mu nie przedstawiał, a on i tak znał moje imię. To wcale nie pomogło mi się uspokoić, tylko podniosło poziom moich obaw. Potrzebowałam jednak odpoczynku i zasnęłam, mając nadzieję, że obudzę się w bezpiecznym miejscu, w swoim domu. Nawet jeśli nie miałam pojęcia gdzie on był i obok kogo. Czy ktoś na mnie czekał? Ktoś mnie poszukiwał? A może byłam całkowicie sama? Nie wiem, nie pamiętałam tego.
Kiedy otworzyłam oczy, wisiałam w powietrzu. Zaskoczona rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam Taratha, który rozmawiał z jakimś potworem. Serce zaczęło mi walić jak szalone kiedy jeden z nich skierował wzrok w górę, ale zdawało mi się, że kompletnie mnie nie dostrzegł. Dziwnym wydawało mi się to, że coś takiego miało miejsce, ale chciałam, aby tak pozostało. Teraz aura czarnowłosego była tak groźna, że wybudzała we mnie strach, potęgowała go. To jak niebezpiecznie się uśmiechał, jak groźnie gestykulował… Musiałam się wydostać, albo zjednać sobie jego przychylność. Wiedziałam, że to było ważne dla mojego własnego niebezpieczeństwa. Dlatego kiedy nagle wróciłam do swojego ciała i się ocknęłam, a on był obok, uśmiechnęłam się.
- Dzięki za ratunek – powiedziałam bardzo głęboko ukrywając strach, który mną telepał. Dasz radę, Shaya. Zawsze dawałaś, nawet jeśli nie wiesz w jakim stopniu.
- Nie ma sprawy, przyniosłem ci jedzenie. Jeśli będziesz miała wystarczająco sił to oprowadzę cię po swoim domu – dodał, a ja pokiwałam głową i sięgnęłam po posiłek, odprowadzając go wzrokiem. Z jego wcześniejszych słów wywnioskowałam, że już nie byłam w Otchłani, ale nie wiedziałam gdzie się znajdowałam. Miałam jednak świadomość tego, że w razie zagrożenia życia powinnam zminimalizować efekt odniesionych ran do takiego stopnia, że nie doprowadziłby do mojej śmierci. Miałam w sobie magię, to była jedyna rzecz, której byłam pewna oprócz swojego imienia i tego, że ten mężczyzna był moim wrogiem. Czemu ja praktycznie niczego nie pamiętałam? To był efekt szoku? A może ktoś pilnował, aby moje wspomnienia były zakopane? Skąd się tutaj wzięłam? I dlaczego ten mężczyzna był tak mną zainteresowany? Przecież widać było, że także posiadał w sobie niebezpieczną magię. Co w sobie miałam, że zdecydował się zachowywać w stosunku do mnie tak… przyjaźnie?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 6 z 10

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy