Autor |
Wiadomość |
|
Tweenty
OTAKU
Dołączył: 16 Sie 2014
Posty: 80
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Wenus Płeć:
|
Wysłany: Nie 23:30, 01 Sty 2017 Temat postu: |
|
|
<center>Einar</center>
Miałem głęboko w poważaniu zdanie ciemnowłosego na temat całej organizacji, budynku, a tym bardziej mojego gabinetu. Moja dziura, moje papiery i mój bałagan. Trochę artystycznego nieładu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Isaias za dużo kłapał jadaczką, komentując wszystko co się dało w sposób tak sarkastyczny, iż zacząłem się zastanawiać, czy z jego ust padło kiedyś cokolwiek nie przesiąkniętego ironią. Uśmiechnąłem się mimowolnie, powstrzymując parsknięcie śmiechem na jakże głupie wyobrażenie Isaiasa jako niemowlaka, który na zapytanie „gdzie jest bobas?” wykrzywia swoją pomarszczoną twarz: „w lodówce, kurwa”. Sam miałem już nieźle zjechany mózg.
Tak, wszystko pykło, kiedy snajper ponownie postanowił otworzyć jadaczkę, a mój pozornie dobry humor ubić kolejnym tekstem o mojej żoneczce. Za każdym razem jak o niej wspominał dobitnie go ignorowałem, porównując jego błyskotliwe uwagi do docinek pięciolatka. Przesunąłem dłoń z jego klatki piersiowej na jego obojczyk, ściągając brwi.
- Zaraz zacznę podejrzewać, że jesteś zazdrosny Armando. Nie widzę też potrzeby by ci odpowiadać na twoje pytania, tym bardziej że raczej nie pomogą Ci one w żadnym wypadku z mapą- mruknąłem, odsuwając się od francy, chcąc rzeczywiście zapewnić mu jako takie warunki do skupienia. Wątpiłem, by moja obecność za jego plecami mu to gwarantowała, skromnie rzecz ujmując… Zerknąłem w stronę drzwi, zastanawiając się kiedy nadejdzie Emily z jedzeniem. Niestety, nim ujrzałem rudą głowę w gabinecie coś huknęło, a wszelkie papiery ułożone niedbale na krawędziach biurka znalazły się niedługo po tym na podłodze.
- Co jest kurwa?- przekląłem, niemalże od razu podchodząc do okna i odsuwając nieznacznie rolety. Pusto. Oplotłem spojrzeniem wszelkie budynki, które były w zasięgu mojego wzroku, zaułki i dachy, lecz za chuja niczego nie było widać. Ludzi też nie.
- Pewnie, już zapierdalam- odparłem Isaiasowi, który cieszył japę jak głupi. Zrobiło się cicho, lecz dopiero gdy ciemno ubrany mężczyzna został postrzelony, moje ciało przeszedł dreszcz. Ten, który wychodził z kamienicy... Wiedzą. Nie o kancelarię tu chodzi, lecz o nas. Zacisnąłem mocno zęby, sprawiając że cała czaszka zesztywniała w sekundzie. Gwałtownie zmieniłem położenie, znajdując się przed ciemnowłosym, by następnie złapać go za koszulę i agresywnie przyciągnąć sprawiając, że cała górna część jego ciała znajdowała się na biurkiem.
- Mów chuju, podaj chociaż jeden powód dlaczego nie powinieneś dostać w tym momencie kulki w łeb, bo jestem niemal prawie pewny że to wasza sprawka- syknąłem, czując jak gniew pulsuje mi w piersi, a dłonie aż proszą by spotkać się z twarzyczką szatyna.
- Nie, Gibson, zostaw go- usłyszałem damki głos, przez który mimowolnie odwróciłem zszokowaną twarz w stronę rudowłosej kobiety.
- Teoretycznie dobra wiadomość to taka że to nie jego organizacja. Zła, że nie mamy pojęcia co nas atakuje. Jeszcze gorsza to to- weszła, zamykając drzwi i odkładając jakieś pudełko na szafkę – że prawie cała ekipa jest na misji. Dalekodystansowców wcięło, najszybciej dotrą tutaj za kilka godzin. Ty wraz z innymi nie wyjdziesz bo cię zastrzelą jak królika podczas wiosennego polowania- nie zdążyła dokończyć, gdyż nastał drugi huk, po którym mój słuch delikatnie ucierpiał.
- Ja pierdole…
- Albo się ewakuujesz z większością albo… Nie wiem wpadłam na ten pomysł i sama w to nie wierze, ale jakbyś przypilnował Isaiasa… Nie wiem czy German się zgodzi ale on z pewnością nie chce zostawić budynku bez ochrony- kontynuowała, patrząc na mnie tymi swoimi cwanymi oczami. Do chuja, ona poważnie? Zerknąłem na snajpera, zastanawiając się jakie są zalety pomysłu dania mu broni, z którą czuje się jak z trzecią ręką. Szczerze to kurwa prawie żadne. Może w najlepszym razie ucierpię przy tym ja, a w najgorszym jednak się do nich dołączy. Zresztą czy on w ogóle chciał współpracować? Za dużo myślenia, za mało działania…
- Suwaj się- odparłem, dostając się do komputera i niemal natychmiast wchodząc w bazę programowania. Zaznaczyłem wszystkie dokumenty i ustawiłem na kopiowania do głównego dysku. Jak rozpierdolą budynek no to trudno.
-Co robisz?- Usłyszałem zniecierpliwiony głos Emily. Nie wiedziałem kto mnie bardziej irytował: ona czy Isaias.
- Kopiuje fap folder, nie zamierzam tego stracić- odparłem z przekąsem, zerkając kątem oka na ciemnowłosego, który również nie bardzo wiedział co się dzieje.
- Zamierzasz pomóc czy umywasz rączki? Rozwiewając twoje marzenia, z chwilą dostania broni do dłoni będziesz obserwowany, może nawet nie tylko przeze mnie- odparłem, wątpiąc, że się zgodzi. Marne były warunki, ale spytać się zawsze można. Niemalże jak z przełożeniem sprawdzianu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Moka
Pierwszy stopień wtajemniczenia
Dołączył: 20 Sie 2014
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 22:05, 28 Lip 2017 Temat postu: |
|
|
<center></center>
Siedziałem sobie kulturalnie na krześle, nasłuchując z której strony im budynek rozjebywują, kiedy ten drągal ruszył na mnie z kopyta, niemal z pianą toczącą mu się z pyska i postanowił w ordynarny sposób potraktować mój t-shirt, ciągnąc go w swoją stronę niczym laska walcząca o ostatni egzemplarz na wyprzedaży.
— Było powiedzieć, fajfusie, to bym Ci go oddał bez szarpanin. — tak naprawdę to nie, ale każdy powód był dobry, aby jebnąć w niego przezwiskiem. Wtedy poczułem jak jego uścisk wzbiera na sile, a ciało wręcz zaczyna się trząść przez wzbierającą w nim wściekłość. Jego słowa wskazywały na to, że naprawdę bardzo chciał w tej chwili zrobić to, o czym na głos przy mnie fantazjował. Każdy inny gość na moim miejscu zapewne w tym momencie zacząłby błagać o litość albo spróbował chociaż uspokoić tego rozjuszonego psychola, ale nim zdążyłem głębiej przeanalizować sens jego słów (nie żebym kiedykolwiek się starał), z moich ust wydostało się coś innego.
— Stary, wiesz co to jest Nervosol? Jak wiesz, to łaskawie zażywaj to regularnie, bo spięcie sutów do niczego dobrego nie prowadzi. — wygłosiłem niezwykle spokojnie w kontraście do tego warczącego na mnie furiata. Nim jednak ta bestia z permanentnym wkurwem zdążyła być może wcielić w życie swój plan babka z wcześniej zdołała utemperować jego gniew kilkoma istotnymi faktami, a tym samym odwrócić ode mnie jego uwagę.
— Dzięki słonko, myślałem przez chwilę, że umiesz tylko nosić jedzenie, ale jak na kelnerkę potrafisz być przydatna. — posłałem jej szeroki uśmiech, poprawiając zmiętoloną przez tego gnojka bluzkę. Z tego co powiedziała wynikało, że znaleźli się w bardziej niż chujowej sytuacji. Jakaś szajka przypuściła na nich atak, akurat wtedy kiedy wszyscy snajperzy byli na misjach. Ojej. Czy tym interesem naprawdę zarządza taki debil? Kto normalny odpierdala taki szajs?
— Wasz szef jest naprawdę — przerwałem, parskając, ledwie powstrzymując wybuch gromkiego śmiechu — udany. Z takim przywódcą na czele podbijecie świat. O ile wcześniej nie nakarmią was metalem rzecz jasna. — zauważyłem, uśmiechając się niemal współczująco. Pfff, mając takiego lidera to aż dziw, że zaszli tak daleko. Najwidoczniej jechali na farcie, ale i on pewnego dnia musiał się skończyć. Wyśmienicie, że akurat na moje przybycie. Dobrze wiedzieć, że wszechświat mi sprzyja.
W miarę jak ruda kontynuowała swoją paplaninę moje oczy zaczęły się powiększać, a na usta wkradł się uśmiech, mówiący coś w stylu „haha, ale z was śmieszki”. Jeżeli to był żart to muszę przyznać, że dobry. Bardzo dobry.
Bez żalu odsunąłem się od komputera, obserwując kątem oka poczynania Einara, który skopiował więcej niż jeden folder. Widzę pokaźna kolekcja.
— Teraz już wiem czemu wszędzie walają się te chusteczki. — mruknąłem, kopiąc jedną z nich czubkiem buta. — Daj mi chwilę a znajdę i nawilżacz. — prychnąłem złośliwie, jednak już na starcie przerywając swoje poszukiwania, w chwili, w której facet powtórzył pomysł „kelnerki”.
Udałem, że się zastanawiam, marszcząc intensywnie brwi i robiąc z dłoni wieżyczkę, którą przystawiłem do ust, w akcie głębokiego rozmyślania.
— Hmmm pomyślmy, mam się narażać dla wrogiej mi agencji przy okazji dostając w zamian jedynie możliwość przedwczesnego gryzienia ziemi, hmmmm. Kuszące, ale chyba odmówię. — powiedziałem, kiwając głową z bólem w sercu i żałością w oczach. — No, to skoro ustaliliśmy wszystkie za i przeciw, mogę zacząć spierdalać? — uśmiechnąłem się z przekąsem, pokazując na drzwi.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Moka dnia Pią 22:11, 28 Lip 2017, w całości zmieniany 4 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Tweenty
OTAKU
Dołączył: 16 Sie 2014
Posty: 80
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Wenus Płeć:
|
Wysłany: Nie 19:59, 06 Sie 2017 Temat postu: |
|
|
<center>EINAR</center>
Kurwa. Czemu zawsze to na mnie spadają takie rzeczy. Jestem od brudnej roboty, mogę komuś przypierdolić tak, że mu flaki wyjdą obiema stronami, ale dlaczego też każą ogarniać cały wydział. Co niby miałem zrobić? Złapać za broń, pójść na dach i zacząć zgrywać bohatera, który rozwali co najmniej dwa helikoptery, a mnie co najwyżej zostanie zadana rana w rękę? Zerknąłem na Isaiasa. Przez moją nieuwagę już raz się tak zdarzyło. Wolałbym zdechnąć niż kolejny raz tak długo siedzieć w szpitalu. Nienawidzę tych zjebanych obiadów. A raczej ich marną imitację. Pacjenci zapewne nie umierają tam od zadanych im ran, a od zatrucia pokarmowego.
Wymiana strzałów. Do tej pory głównie w grę wchodziła broń palna, zaś teraz poszły w ruch maszynowe. Tylko pytanie czy to moi byli właśnie wybijani jak króliki, a budynek pójdzie z dymem, czy… Dźwięk telefonu. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni ciemnych jeansów, wiedząc, że jeśli w tej chwili będzie to jakaś oferta z play to się bardzo mocno zdenerwuję… Może nawet ułatwię wrogowi zadanie i rozwalę ten cudny budyneczek.
„Skasuj wszystko”
Parsknąłem śmiechem. No jasne. Szef nigdy nie był zbyt sentymentalny. Od czasu do czasu zdarzało się, że zostawaliśmy wykryci. Kto nie przeżyje- trudno. Przeżyłeś? Leć do innej bazy, chociaż jeśli masz ogon to równie dobrze możesz się spotkać z kulką we łbie od własnej organizacji. Smutny los, kto by w ogóle dołączał do takiego biznesu? No właśnie…
Popatrzyłem na ekran komputera, sprawdzając czy wszystko się ładnie skopiowało. Wyjąłem pendrive’a, by następnie wejść w panel sterowania i przełączyłem na sieć grupową. Następnie włamałem się do własnego serwisu. Zniwelować wszystko czy pozostawić co nieco… Jeśli szczęście nam będzie sprzyjało to mogą okazać się niezbyt inteligentni i być może nie zauważą że to, co istotne zostało skasowane. Cóż, jeśli chodzi o mnie to miałem bardziej pecha, a czas gonił…
- Jak już znajdziesz to skorzystaj, przyda Ci się- oznajmiłem, ostatecznie klikając enter. Bay Bay, moja piękna roboto… W końcu te małe pierdołki, których nie było na pendrive’ie też wymagały czasu. Wieczoru… Czasem kilka. A to wszystko będę musiał robić jeszcze raz, bo jacyś debile wpadli na pomysł rozwalenia tego wszystkiego w proch. Oczywiście nie zdążą, to że obok znajdowała się kancelaria jeszcze do czegoś zobowiązywało. Dźwięk syren i zbliżającej się policji zastąpił krzyk paniki ludzi cywilnych, stłumiony wielokrotnymi strzałami.
Cóż, nie liczyłem jakoś bardzo na to, że Isaias się zgodzi i w tej kwestii się nie pomyliłem. Emily wykazała się tutaj uroczą naiwnością, skoro myślała, że ochoczo nam pomoże. Zresztą ja lepszy nie byłem, skoro zdecydowałem mu się to zaoferować. Wszakże byłem ciekawy, co odpowie… Gdybym był na jego miejscu pewnie uśmiechnąłbym się i kiwnął twierdząco głową… Zastanawiałbym się kto pierwszy ma dostać w łeb, gdy już dostanę broń- mój oprawca, czy jego koleżanka. Ale nie. On z całkowitą szczerością odmówił. To było tak słodkie że aż nabrałem ochoty, by go rzucić na to biurko i odpowiednio się nim zająć.
- Spierdalamy razem- powiedziałem, podnosząc się z miejsca, sprawdzając przy biodrze obecność broni i niczym prawdziwy gentelman otworzyłem drzwi, by przepuścić w nich Emily.
- Wyjście awaryjne będzie pewnie zablokowane, ale nie mamy wyboru. Plan jest taki, by wyjść i …- przerwałem, widząc jej ostre spojrzenie i zirytowanie w oczach. Co ja znowu złego zrobiłem?
- Oboje wiemy, że nie najlepszy z Ciebie strateg, Einar. Muszę zobaczyć, co z moimi towarzyszami… Nie każdy jest samotnikiem, jak ty- mruknęła, sięgając dłonią pod spódniczkę, skąd wydobyła krótki, masywny pistolet – jego – skierowała lufę prosto na ciemnowłosego, co nawet mnie zaskoczyło i sprawiło, że troszkę zesztywniałem. Ejże! To ja mam go zabić, kobieto. Nie odbieraj tej przyjemności. – Zostawiam Tobie. Zdzwonimy się- dodała, by pobiec z tego co zrozumiałem w stronę przedniej windy. Jasne, pełno tam naszych ludzi ale ryzyko i stopień niebezpieczeństwa... Pokręciłem głową. Kiedy ta mała, groźna jak francuski szczeniaczek cholera mnie zostawiła obiecałem sobie, że nie będę próbował więcej zrozumieć kobiet. I że się już nie ożenię. Po chuj to komu.
- Lecisz pierwszy, do końca korytarza potem w lewo, windą na pierwsze piętro, skręcasz w prawo, awaryjne drzwi i schodzisz po schodach. Mam nadzieje, że zapamiętałeś, bo jak zaczniesz kombinować to chętnie poćwiczę strzelanie na Tobie- mruknąłem, pokazując głową by ruszył. Jak tak dalej pójdzie to nam to wszystko runie, a my będziemy mogli jedynie przeklinać pod gruzem.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Moka
Pierwszy stopień wtajemniczenia
Dołączył: 20 Sie 2014
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:23, 08 Wrz 2017 Temat postu: |
|
|
<center></center>
Na „spierdalamy razem” wzruszyłem ramionami, ruszając za zmierzającym w stronę wyjścia mięśniakiem.
—Wolałbym sam, ale powiedzmy, że gościowi z gnatem ciężko odmówić. — uśmiechnąłem się raczej gorzko. Einar zaczął na głos obmyślać plan wydostania się z zawalającej się rudery. W tym czasie ruda kelnerka przerwała jego wywód, aby w grzeczny sposób powiedzieć, że jest kutasem, bo zostawia swoich za plecami. Organizacja składająca się z egoistycznych dup za długo nie ciągnie, ale co ja się będę wypowiadał, kiedy sam nie byłem lepszy. Gdybym był na jego miejscu to pewnie ostatnie o co bym się martwił to los swoich towarzyszy. Jak nie przeżyją to znajdą się nowi, a ja? Ja byłem tylko jeden.
W czasie swojej gadki kobieta nagle wymierzyła we mnie lufę, a ja odruchowo, cofnąłem się o krok, nieśmiało unosząc dłonie na wysokość klatki piersiowej.
— Wasza kelnerka reaguje trochę zbyt negatywnie na nazywanie jej profesji po imieniu. — zarzuciłem uwagą w stronę Einara, który sam wydawał się trochę zaskoczony zachowaniem rudowłosej. Nie wiedziałem za bardzo co dziewczyna teraz ma w głowie i czy rzeczywiście planuje pociągnąć za spust, ale nim zdążyłem rozważyć swoje opcje na uniknięcie kulki kobieta opuściła broń, a ja wyraźnie odetchnąłem.— Musicie ją stopniowo do tego przyzwyczajać, inaczej kiedyś dojdzie do tragedii. — dodałem do swoich wcześniejszych słów, ale Einar już wtedy postanowił zignorować moje bardzo trafne uwagi i poinstruował mnie, w którą stronę musimy się kierować, aby opuścić zagrożony teren, na koniec oczywiście zarzucając standardową dla niego groźbą. Wywróciłem oczami, uderzając w drogę.
— Coś Ty taki przewrażliwiony? Nie widzisz, że jak na razie jestem grzeczny? — uśmiechnąłem się tak uroczo jak tylko umiałem, a umiałem. Ładna buźka ma swoje zalety. — Powinieneś się czuć wyjątkowy, jeszcze nigdy tak długo nie byłem komuś posłuszny. Jak widzisz, musisz mieć „to coś”. — odrzekłem dwuznacznie, bardziej skłaniając się jednak ku wersji z tym, że facet miał spluwę, którą mógł mi zrobić w tyłku drugą dziurę niż na metaforycznym odniesieniu do jakiejś pociągającej mnie cechy.
Kiedy znaleźliśmy się już w windzie, która zaczęła swoją wędrówkę w dół, nagle, pod wpływem kolejnego wybuchu, całą instalacją zatrzęsło tak bardzo, że dosłownie zarzuciło w środku naszą dwójką jak kulkami w grzechotce. Przez chwilę myślałem, że runiemy z windą na sam dół i powiemy „papa” życiu, ale tak się nie stało. Poza tym, że obolali skończyliśmy na posadzce, zresztą w dość dziwnej pozycji, to nie wydarzyło się nic takiego. Co ciekawe, znalazłem się dokładnie pomiędzy rozłożonymi nogami mężczyzny, twarzą niemal przy samym jego kroczu.
Sycząc od nieprzyjemnego upadku, powoli podniosłem się na rękach, które już od jakiegoś czasu opierały się o uda Einara. Jedną z nich oderwałem od skrytego za materiałem ciała, aby rozmasować swoją obolałą klatkę piersiową. Wtedy toteż parsknąłem wymownie, lekko zaciskając dłoń na jego spodniach.
— Świat chyba lubi patrzeć jak robię Ci loda. — założyłem, podnosząc się z posadzki z cichym śmiechem. W każdym razie żarty żartami, ale budynek popadał w ruinę coraz bardziej, a my wciąż byliśmy w środku. Nie było już zbyt wiele czasu, czułem to i Einar chyba też. Dosłownie wypadliśmy z windy, gdy ta, wreszcie doczołgała się na wybrane piętro i ruszyliśmy pędem w stronę domniemanego wyjścia. Sufit zaczął dosłownie pękać nad naszymi głowami, pył i sypiący się gruz zaczął wypełniać korytarze, na tyle, że pokonywanie kolejnych metrów okazało się trudniejsze niż myślałem. Aż w końcu… ogromny kawałek sufitu dosłownie załamał się tuż nad naszymi głowami… jako, że biegłem przodem, bo tak zażądał sobie Einar, uskoczyłem przed siebie, podczas gdy Einar, aby uniknąć ogromnej, śmiercionośnej płyty, musiał się cofnąć. Przez chwilę miałem nadzieję, że został zmiażdżony pod gruzem, ale, damn, po drugiej stronie usłyszałem jego głos. Obejrzałem się za siebie, kaszląc od nadmiaru pyłu, który znalazł się w moich płucach i… dostrzegłem szansę. Płyta spadła tak niefortunnie, że dosłownie zrobiła dziurę w podłodze… jeżeli Einar będzie chciał znaleźć się po mojej stronie, będzie musiał przejść tuż przy ścianie jak po jebanej linie w cyrku, co przy jego posturze i wciąż trzęsącym się budynku na pewno nie zajmie pięciu sekund. Podniosłem się z ziemi i wnet powietrze przeciął mój gromki śmiech.
— Wiesz co świat jeszcze lubi? Jak wygrywam. — zawołałem na tyle głośno, aby pomimo wszechobecnego hałasu zdołał mnie usłyszeć. Kiedy stwierdziłem, że bardzo ładnie udało mi się podsumować to, co właśnie miało miejsce, uznałem, że wypada się ewakuować. Chyba już dawno tak szybko nie spierdalałem, jednocześnie ciesząc ryja jak mało kiedy. No bo jak inaczej nazwać to, co przed chwilą się wydarzyło? Łut szczęścia? Przeznaczenie? Jeżeli rzeczywiście istnieje ten cały boski panteon to chyba kurwa ktoś mnie musi tam na górze lubić. Zawsze myślałem, że bogowie wolą wspierać dobrych ludzi, ale wychodzi na to, że i tam znajdą się tacy, którzy sprzyjają czarnym charakterom. Nie będę narzekał.
Tuż przed wyjściem awaryjnym schowałem się za rogiem, aby wyczaić czy wokół nie kręcą się ci źli panowie, co zburzyli im siedzibę. Nie zdziwiłem się, że nie zastałem nikogo na swojej drodze, pewnie wszyscy czekali na zewnątrz. Na chuj mieliby się kręcić w środku tykającej bomby? Najciszej i najpowolniej jak potrafiłem otworzyłem drzwi na tyle, abym mógł przez drobną szparę dojrzeć, co dzieje się na zewnątrz. Zmarszczyłem brwi zdumiony, kiedy okazało się, że jedynie dwójka ludzi obstawia samo wyjście, do tego… stojąc do niego plecami. Czy to naprawdę te bystrzaki rozwaliły im bazę? Wrogów mają przednich jak widzę.
Złapałem za kawałek gruzu, który podtoczył się pod moje stopy i porządnie się wychylając, zamachnąłem się trafiając jednego z gości w tył głowy, który zaraz padł jak długi plamiąc krwią asfalt. Drugi, zanim zdążył ogarnąć co się dzieje, skończył tak samo jak jego kolega od głębokich rozmów. Wypuściłem kamień, przetrzepując ręce i wyszarpnąłem broń z rąk wciąż coś mamroczącego faceta, za chwilę unosząc ją w górę i oddając dwa celne strzały prosto w głowy delikwentów. Rozejrzałem się po otoczeniu, zaraz dostrzegając samochód pilnujących wyjścia gości.
— Bingo, skurwiele. Najpierw broń, teraz wóz… kto by pomyślał, że wasza obecność tak mi się przysłuży! — szturchnąłem jednego z trupów lufą, prawie że po przyjacielsku. Dobra, dość tych czułości… Einar w każdej chwili mógł wyleźć z budynku, a ja, pomimo, że miałem broń, wolałem się zmyć niż ryzykować niepotrzebne wpadnięcie na tego kurwiszona. Dopadłem do otwartego jeepa, wślizgując się do środka i zatrzaskując drzwi. I dokładnie w tym momencie kątem oka dostrzegłem jak mój porywacz z wkurwem w oczach wytacza się z budynku, który już pękał w szwach. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja zanim wcisnąłem gaz, pomachałem mu środkowym palcem przez okno.
— Baj, baj, dziwko! — pożegnałem się, z piskiem opon ruszając z miejsca.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Moka dnia Pią 19:39, 08 Wrz 2017, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Tweenty
OTAKU
Dołączył: 16 Sie 2014
Posty: 80
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Wenus Płeć:
|
Wysłany: Śro 21:55, 25 Paź 2017 Temat postu: |
|
|
<center>Einar</center>
Jasne, był grzeczny. Posłuszny, jak nigdy, ale wiedziałem, że to maska najbardziej cwana ze wszystkich. Wykazałby się nadzwyczajną głupotą, gdyby teraz jakkolwiek próbował się zbuntować, co nie przyniosłoby mu żadnych korzyści…
Ciemnowłosy rzucił się w stronę wcześniej przeze mnie wskazaną, a ja pomknąłem za nim, zerkając ostatni raz w stronę kobiecej postaci, której włosy mignęły mi jeszcze zaledwie na chwilę. „Nasza kelnerka” była o tyle konkretną babeczką, że bez przeszkód poradziłaby sobie ze zgrają amatorów, dzierżących palne bronie. Ale kto wie, kto będzie tam na dole… Czy się o nią martwiłem? Cóż, niezupełnie… Może będę jedynie tęsknił za idealnie zrobioną kawę i złośliwymi uwagami, które w jej kierunku rzucałem. Nie to abym tak od razu ją przekreślał…
Wbiegłem do windy, myśląc, że to będą ostatnie sekundy na wzięcie głębokiego oddechu przed przyszłą ucieczką, jednak nie mogłem się bardziej mylić. Pierdolony wybuch sprawił, że przed moimi oczami pojawiła się scena, jak zostajemy uwięzieni w porąbanej windzie, czekając jak takie śledzie na zgon, chyba że ktoś ewentualnie przerwałby akcję i powstrzymał napastników przed całkowitym zrównaniem budynku z ziemią.
Nie do końca wiedziałem co się stało, gdy jednak otworzyłem oczy widziałem brudny sufit, moja kość ogonowa nie była zbyt szczęśliwa, a poniżej mojego pasa przybłąkał się kmiot. Nie no, czarująco. Wiedziałem, że od naszego pierwszego spotkania z pewnością niejednokrotnie marzył, by znaleźć się pomiędzy moimi nogami, ale mógłby się powstrzymywać w kryzysowych sytuacjach.
- Tak, zwalaj na świat… - mruknąłem, obserwując jak podnosi się ze mnie, z durnym uśmiechem na twarzy. Tej pojebanej, zajebiście idealnej twarzy. Fuck you, Isaias.
W końcu sam podniosłem się z twardej posadzki, otrzepując się pośpiesznie i zaciskając długie palce na broni, jakby upominając siebie w duchu, że jedyne, co mogę mu w tej sytuacji zrobić, to go do cholery zabić. Póki co trzymałem się jednak wersji wywleczenia naszej dwójki spoza budynku, by móc wyciągnąć z niego wszystko, co wie. Nieważne jakimi sposobami. Niestety nie będzie to trwało krótko… Kit i kłamstwo to pewnie jego hobby.
Biegłem za Isaiasem, czując jak budynkiem trzęsie jak dorodną galaretą, jak w oddali latają pociski… W wyobraźni mogłem sobie jedynie przedstawić tych wszystkich ludzi, których jeszcze parę dni temu widziałem zapalczywie pracujących, teraz leżących sztywnych i zimnych, pozbawionych jakichkolwiek oznak życia. Podświadomie spiąłem mięśnie u rąk, mając kolejny dowód na to, że nie warto się jakkolwiek przyzwyczajać do ludzi.
W pewnym momencie sufit dosłownie zaczął spadać. Ludzie ględzą cały czas o ciągu życia, które im przeleciało przed oczami, kiedy prawie otarli się o śmierć… Ja za to miałem jedną wielką pustkę w głowie i mindfucka na twarzy, gdy już doszło do mnie co się stało. Próbowałem ujrzeć cokolwiek przed sobą mimo pyłu i kurzu, drażniącego mój nos i przeszkadzający w oddechu. Nie wiem, co podziałało na mniejsze odczuwanie bólu po odrzuceniu mnie do tyłu. Adrenalina, czy szok, gdy zobaczyłem przed sobą płytę.
- Co jest kurwa?!- krzyknąłem, dotykając ją dłonią i delikatnie pchając. I jak ja, do cholery, miałem to obejść? Jednak chwila, kiedy zorientowałem się w jakiej sytuacji się znalazłem nadeszła dopiero po usłyszeniu głosu Isaiasa.
- No chyba kpisz…- warknąłem, zaciskając dłoń w pięść i przywalając nią w gruz. Kurwa, bolało. Kurwa mać. Ty pierdoleńcu. Ty niedorobiony chuju!
- ISAIAS!!!
Zwiał mi? No chyba nie… Einar, uspokój się… Wziąłem dwa większe oddechy, pomagające mi w oczyszczeniu umysłu… Potrzebowałem tego… Potrzebowałem, by wyjść z tej dziury. Inaczej tu utkwię, do jasnej cholery.
Nie wiem ile mi to zajęło, jednak nie mogłem nic na to poradzić. W pewnym momencie szczelina pomiędzy płytą, a ścianą była tak wąska, że myślałem, iż tam utkwię, jak taki pojeb na wystawie. Będąc po drugiej stronie widziałem unoszący się kurz, wyjście z daleka… Ale ani śladu po ciemnowłosym mężczyźnie. Czułem, jak zapalniczka wewnątrz mnie się zapala, a ja dosłownie ledwo powstrzymuje się, by nie krzyknąć ze wściekłości. Miałem go. Miałem go kurwa. Dla siebie, mogłem być bliżej tego cholerstwa niż kiedykolwiek, tej misji, tego kodu, tego pieprzonego kodu, przez który wszystko poszło się pierdolić kolejny raz w moim życiu.
- Świat nie chce, byś wygrał, gówniarzu… Tylko lubi popatrzeć sobie w grę kotka i myszki… A na końcu zazwyczaj ją przecież łapie- splunąłem, ruszając biegiem przed siebie. Minąłem dwóch trupów i spojrzałem na otoczenie… Widziałem jak odjeżdża ze zwycięskim uśmiechem, a palec, który wystawił był dla mnie w tej sytuacji jak kręcenie dupą gorącej laski przed seksem. Zapraszasz mnie w ten sposób do pościgu, pojebie. I chociaż mógłbym wziąć najbliższe auto, uznałem że szperanie w kablach za dużo mi zajmie. Podbiegłem do własnego, musząc nieznacznie okrążyć budynek. Wsiadłem z impetem do samochodu i zostawiłem całe to gówno za sobą.
Cisnąłem pedał gazu próbując go nie zgubić, choć był znacznie dalej ode mnie. Gdy skręcił, zapewne próbując mnie zgubić, bez zastanowienia zrobiłem to ulicę wcześniej, ledwo co omijając jadącego rowerzystę. Znałem tą część miasta jak swoje rodzinne i choć widziałem go przed paroma innymi samochodami, miałem coraz mniejsze nadzieje, by go dopaść. A przynajmniej do momentu, gdy zorientowałem się, że wjeżdża na rejon niezwykle ruchliwych skrzyżowań… Gdy Cię złapię Isaias… Będziesz mnie prosił o śmierć.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Moka
Pierwszy stopień wtajemniczenia
Dołączył: 20 Sie 2014
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć:
|
Wysłany: Sob 2:25, 18 Lis 2017 Temat postu: |
|
|
<center>I S A I A S
J E T H E R</center>
— PFFFFHAHAHAHAH, nie wierzę! — parsknąłem śmiechem, waląc dłonią w kierownicę. Zwiałem. ZWIAŁEM. Wyrwałem się spod jarzma tego psychola i spierdalałem w najlepsze poprzez miasto. W lusterku dojrzałem jak wóz Einara jest coraz dalej i dalej, niewiele brakowało do tego, abym całkowicie zniknął mu z oczu. Bardzo niewiele. Parę zakrętów i będzie mógł pomarzyć o tym, że kiedykolwiek mógł dopiąć swojego celu. Będę niczym więcej jak tylko bolesnym przypomnieniem jak to mógł zyskać w oczach swoich szefuniów, ale nie wyszło, bo najzwyczajniej w świecie zjebał. Chociaż… nie tylko on by zawalił, bo w końcu ja żem taka łasica jest, że każdemu się wywinę, hehe. Ot cała prawda i tylko prawda.
Adrenalina i pośpiech robiły ze mną baaardzo niedobre rzeczy i chociaż powinienem z biegiem czasu to zapamiętać, tak w sytuacjach takich jak ta nigdy mi się to nie udawało. I tak miało być i tym razem… Wymijając kolejne auta, obijając się o te jadące z naprzeciwka, prując jak szalony z trzysta na godzinę zostawiałem za sobą istny chaos. Co najmniej cztery auta zboczyły przez to z kursu, wypadając z trasy. Słyszałem za sobą pisk opon, dźwięki dobijających do siebie samochodów, wgniatanej blachy i tłuczonego szkła. Ciekawe co pojawiało się w głowach tych wszystkich ludzi? „Co się dzieje?”, „Czy przeżyję?”, „Kim jest ten człowiek?”, „Dlaczego to spotyka właśnie mnie?” albo „A było w horoskopie, żeby nie wychodzić dzisiaj z domu, nosz kurwa.”.
Kiedy po dłuższej chwili znów spojrzałem za siebie ujrzałem zgoła postapokaliptyczny widoczek i ani śladu Einara. Pewnie wirujące w powietrzu samochody zdołały go na tyle zająć, że całkowicie stracił orientację. FUCK YEAH.
— WOOOHOO! — z ust wydostał się plemienny okrzyk radości i uznania dla samego siebie i swoich zdolności w robieniu bajzlu w każdej sytuacji. — Czas sobie pośpiewać!
Tak, zamiast patrzeć się na drogę, włączyłem radio i zacząłem szukać poprzez stacje jakiegoś chwytliwego kawałka , którym to chciałem uczcić swoją udaną ucieczkę.
— Rihanna – nie, Lady Gaga – nie, Ed Sheeran też nie… — mamrotałem pod nosem, przełączając na następną stację. I wreszcie… OMÓJBOŻE, serio?! Moje ulubione duo?! Jak na zawołanie!
Za chwilę już cieszyłem słuch utworem Old Friends, oczywiście śpiewając wraz z wokalistami, bo jakżeby inaczej.
— Francis said it’s five o’clock, how about we find a rock and throw it at some cars from the bridge — dało się słyszeć moją cudną barwę, przecinaną gdzieniegdzie kolejnymi dźwiękami stłuczek. I wszystko byłoby idealnie. BYŁOBY NAJIDEALNIEJ. Nie ma takiego słowa? Otóż to. Nie mogłoby być… nie w obliczu tego szajsu, który miał zaraz nastąpić.
Kiedy minąłem już obrzeża miasta a przede mną zaczął się rozciągać las, na jednym ze skrzyżowań wyskoczył tir… dotarło do mnie co się dzieje na tyle wcześnie, żeby nie zostać przez niego zmiażdżonym na papkę, ale jednocześnie na tyle późno, aby nie móc go wyminąć… Nagłe i gwałtowne szarpnięcie kierownicą w bok sprawiło, że jeep przekoziołkował kilka razy i zatrzymał się na rosnących przy drodze drzewach. To stało się tak szybko, że szok na twarzy utrzymywał mi się długą, naprawdę długą chwilę. A tak poza tym to jechałem bez pasów, bo chciałem być bardziej cool. Well… shit. Latałem wewnątrz samochodu jak ważka po energetyku. Plus… AŁA?! Holy motherfucking god, jak mną jebutnęło w tej kurwie. Tak mocno, że aż wyleciałem przez przednią szybę, jeszcze zanim wóz umówił się na randkę z pniakiem. Przeturlałem się kilka metrów na szklanych odpryskach i ogólnie leżąc we krwi doszedłem do wniosku, że dzisiaj jest mój pechowy dzień.
Tak właściwie to jeszcze czy zaraz tutaj nie zejdę, bo widziałem ciemność… A nie, dobra, nie, wystarczyło otworzyć oczy. W każdym razie leżałem tak przez chwilę w bólu i twardym milczeniu.
— UUUUUUUUGHHHHHH, FAAAAAAAAAAAAAAK!!!!!!!!!!
No, prawie.
Zaciskając zęby, powoli zacząłem się podnosić do siadu, nie będąc pewnym czy każda część ciała w dalszym stopniu działa jak należy. Wtedy toteż zwróciłem uwagę na kawałki szkła powbijane w randomowe miejsca na swoim ciele. Najwięcej ich było na rękach, lecz znalazło się również kilka na w okolicach brzucha czy nogach. Tyle dobrze, że nie utkwiły specjalnie głęboko. Tak szczerze… to nawet nie chciałem wiedzieć jak musiałem teraz wyglądać… Śliwa od Einara to nic w porównaniu z teraźniejszą stylówką. … Einar. EINAR. O KURWA NIE. Przecież on za mną jechał. Udało mi się go zgubić, bo miałem nad nim przewagę w czasie, ale… właśnie ją straciłem. A on nie był wcale daleko. On był… Zacząłem się powoli podnosić z ziemi, aby zdążyć doczołgać się w stronę płonącego auta, obok którego leżała spluwa. Złapałem ją między dłonie i chowając się za jednym z drzew, czekałem na przybycie tego zdeterminowanego skurwiela. Wiedziałem, że się zjawi, oj wiedziałem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Moka dnia Sob 2:32, 18 Lis 2017, w całości zmieniany 3 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Tweenty
OTAKU
Dołączył: 16 Sie 2014
Posty: 80
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z Wenus Płeć:
|
Wysłany: Czw 17:20, 04 Sty 2018 Temat postu: |
|
|
<center>EINAR</center>
To nie był mój ulubiony dzień, nie był nawet w mienimalnym stopniu taki, jaki zaplanowałem z samego początku. Wybuchy? Wypierdolenie wszystkich danych, nad którymi pracowałem? Pościg? I to jeszcze bez muzyki, która dałaby tej akcji jakiegoś powera, celu przygody, słysząc utwór need for speed mógłbym chociaż przez chwilę wyobrazić sobie, że jestem na jebanym planie filmowym, a ten skurwiel tak naprawdę wcale mi nie zwiewa sprzed nosa.
Wcisnąłem pedał gazu jeszcze mocniej, przejeżdżając przez ostatnie fragmenty miasteczka, w której dało się jakkolwiek przejechać. Nie ma co, Isaisas. Właśnie doprowadziłeś do śmierci jakiś niewinnych obywateli, pogrążyłeś w ranach i krwi zwykłych Januszów i Grażyn tylko po to, by uratować swój tyłek. Ale to niby ja jestem tym złym. Dobre sobie.
Nie, nie odczuwałem jakiegoś wyraźnego, doskwierającego współczucia, które wyżerałoby mi sumienie. Sprzedałem je kiedyś na allegro za sześciopak piwa i no cóż... Sory ludzie. Za to ochota wpierdolenia temu sukinsynowi rosła, widząc jaki zrobił syf... I to ja się muszę z tym użerać. Omijać. Zwalniać i przyśpieszać tak, że moje auto zdawało się już wystarczająco zdezorientowane i miałem wrażenie, że zaraz mu pójdą koła. Ale choćby mnie poduszka powietrzna wypierdoliła za okno to i tak nie miałem zamiaru mu tym razem odpuścić.
Mimo że zmieniałem ulice, korków i masy wychodzących, gapiących się ludzi zdawalo się nie mieć końca... Przynajmniej dopóki nie trafiłem na parę przeturlanych powozów, rozbitych zderzaków i palącego się busu, niedaleko którego stali przerażeni cywile. Czyli... Byłem bliżej. Do moich uszu dochodziły dźwięki istnego chaosu, z oddali rozpoznałem też syreny policji. No pięknie. Jeszcze tylko psów mi tutaj brakowało.
Wygiąć mu wszystkie kończyny aż będzie kwiczał z bólu, unieruchomić i zmiażdzyć jego kutasa, rozpruć go pięściami, czy skończyć z nim kulką w łeb, by przywrócić sobie święty spokój? Jak z Tobą skończyć, gówniarzu? Bo jeśli nie dzisiaj, nie jutro, to za miesiąc. Jestem przecież cierpliwy, wbrew pozorom. Przeklniesz dzień, w którym twój szef dał Ci na mnie zlecenie. To nie była tylko misja, którą masz się zając, malutki... Tylko twoja czasochłonna egzekucja.
Kiedy po kilku minutach dojechałem do miejsca, w którym ciemny, ukradziony przez Isaiasa pojazd płonął, poczułem isnty zawód. Wypełnił mnie od stóp do głowy, mieszając się z irytacją i gniewem. Że jak to. Tak po prostu? Zginął? Szlag. Ten pierdoleniec zginął? Kurwa, za szybko. Kurwa.
- Ty chory kutasie. Tak łatwo się dałeś? Przez drzewo? Kurwa, drzewo Cie zabiło?- parsknąłem, zamykając z impetem drzwiczki od auta, z którego wysiadłem zaledwie kilkanaście sekund wcześniej, nawet nie rejestrując tego, co robię. Zacisnąłem mocno pięść na spluwie, czując niedosyt. Tak jakby mi ktoś spalił nową zabawkę, tuż po zabraniu mi jej... Tuż przed jej odzyskaniem.
Smród był nieznośny, dym przysłonił mi pole widzenia, przez co musiałem zmrużać oczy. Tak... Podszedłem do auta, nie mogąc się powstrzymać przed ujrzeniem jego ciała. Mimo że za chwilę palący się w połowie samochód mógł wybuchnąć, a ja poszedłbym w pizdu równie szybko, jak on. Jednak na przednim siedzeniu... Nie było go. Oczy mnie nie myliły, wóz był pusty, tak jak w tamtej chwili moje myśli.
Raz...
Dwa...
Nie ma go w nim. Nie ma go na trawie, na chodniku. Kurwa.
Odwróciłem się gwałtownie na pięcie, unosząc w tym samym czasie pistolet na poziom oczu, dokładnie rejestrując otoczenie. Wykonałem jeszcze parę kroków wokół swojego ciała, upewniając się, że nie znajduje się w polu widzenia. Fuck, nawet w górę spojrzałem. Skąd przyszło mi na myśl, że potłuczony, zraniony, pewnie cały we krwi Isaias będzie w stanie wejść na drzewo?
Właśnie. Nie mógł uciec. Nie było szans, żadnych, by wyszedł z tego cało. Nie wiem, jakim sposobem w ogóle udało mu się wyjść tuż po rozbiciu się, tym bardziej że ewidentnie, cały przód był zmiażdzony ale...
Wcześniej. Musiał jakoś wyskoczyć albo wylecieć wcześniej. Kurwa nie wiem. Pierdolony sukinsyn. Czułem, jak całe ciało miałem napięte. Nawet się chyba trochę spociłem. Tu już nawet nie chodziło o to, że mógł mi zwiać. Wkurwiałem się, bo mógł wiedzieć, gdzie jestem i oglądać mnie tymczasem, kiedy jego położenie było dla mnie zagadką. Tak jak za pierwszym spotkaniem. Eeh, właściwie drugim. Drugim...
- Chodź tu chujku! Co tak tchórzysz! Gdzie się podziały twoje jaja?!- krzyknąłem w przestrzeń, powoli idąc w do przodu i rozglądając się.
Ominąłem auto i kierowałem się bokiem w stosunku do niego i właściwie... Nie musiałem długo szukać. Leżał rozłożony na ziemi, wyglądając jak idealny kandydat do roli zakrwawionego zombie. Długo się nie przyglądałem, bo w tej samej chwili, gdy go zauważyłem cofnąłem się pośpiesznie, sycząc pod nosem przekleństwo. Strzał, jaki wykonał, był niczym innym, jak chęcią zamordowania mnie. Tak... Byłbym zapomniał, że o tyle, o ile on może mi się przydać, to mnie mógłby zabić bez mrugnięcia okiem.
Szansa pół na pół jeśli się do niego zbliżę.
- Masz siłę strzelać? Zaiste... Prawdziwy z Ciebie snajper, pewnie urodziłeś się z bronią w ręce... Mam Cie na celowniku, jesli się tylko wychylisz z chęcią poślę w Ciebie kulkę. Prawie bezbolesna śmierć, czyż nie?- mówiłem, trzymając pistolotet w gotowości na oddanie strzału i uważnie obserwując jakikolwiek ruch koło drzewa.
- Mam jednak propozycje nie do odrzucenia... Rzuć broń w bok, a tym razem tego nie zrobię... Nie zabiję... Obiecuję- powiedziałem, ostatnie słowo wypowiadając z wyraźnym naciskiem, uśmiechając się przy tym krzywo. Kolego, oj kolego... Jak będziesz miał ochotę kombinować to z chęcią pobawię się w celowanie do ruszającej się tarczy.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|