|
Sztuka wojny (2os, fantasy, +18) |
|
Autor |
Wiadomość |
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Pią 18:16, 29 Maj 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Skinęłam głową. Widać, że Dorhian również jej nie polubił. Cóż... Kiedyś była inna, ale szybko dopasowała się do swojego ukochanego Leara. W momencie, w którym on się zmienił i jej charakter wywrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Nessea stała w bezpiecznej odległości, lustrując mnie wzrokiem. Po chwili jednak dostrzegła Leara, do którego pomachała i podbiegła z szerokim uśmiechem na twarzy. Naprawdę! Mogłabym go jej oddać! Nawet bym jej dopłaciła, ślub ufundowała! Suknię, jedzenie, służące pożyczyła, krawca - wszystko. Może go sobie zabrać jeżeli chce. Szkoda tylko, że tak się nie da, a ona nigdy nie chciała zrozumieć, że ja nic do niego nie czuję z wyjątkiem nienawiści i obrzydzenia.
Przyjęcie trwało w najlepsze, jednak ja szybko poczułam znudzenie. Co prawda nie dawałam tego po sobie poznać, uśmiechając się delikatnie i odpowiadając na wszystkie pytania, które zadawały mi jakieś ważne osobistości. Oczywiście znałam wszystkich z nazwiska, odpowiednio mnie do tego przeszkolono, aczkolwiek nie znałam ich jako osób. Widząc czyjąś twarz miałam przed oczami jego imię, nazwisko, ojca, pracę i wszystkie informacje rodowe, które nie świadczył o tym, czy jest dobry czy zły, tylko czy przydatny rodzinie królewskiej. Osobiście uznawałam to za okropne, ale niestety nie mogłam z tym nic zrobić, a jedynie akceptować.
Po jakimś czasie wiele elfów zaczęło już wychodzić, a ja w końcu mogłam w spokoju i ciszy usiąść z boku i na nikogo nie zwracać uwagi. Tylko czekałam aż przyjęcie się skończy, albo aż odwoła mnie mój ojciec, który jakby czytając w moich myślach pozwolił mi pójść do pokoju. Wykorzystałam jednak to poruszenie do zebrania odpowiednich rzeczy do mojej eskapady z Dorhianem.
Używając odpowiedniego zaklęcia zakradłam się do zbrojowni i zabrałam dwa sztylety, które można było ukryć w rękawie, dwa skórzane plecaki, coś ciepłego do snu, kilka racji żywnościowych, które mogły długo pozostać świeże, choć i tak planowałam zabrać jeszcze parę rzeczy z kuchni. Kiedy byłam już obładowana, analizując, że w sumie resztę rzeczy mogę załatwić przy pomocy magii ruszyłam w stronę wieży. Zostawiłam wszystkie przedmioty na parterze, po czym dopiero wróciłam do swojej sypialni, licząc na to, że nikt nie wykrył mojego zaklęcia i nie zauważy drobnego ubytku w wyposażeniu. A jeżeli nawet, to nie będzie o niego posądzać księżniczki. W końcu: po co miałabym to robić?
Dopiero, gdy weszłam do swojego pokoju poczułam, jak bardzo zmęczyło mnie to ciągłe uśmiechanie i udawanie, że bardzo lubię wszystkich dookoła. Wzięłam szybką kąpiel, przebrałam się w koszulę nocną, a suknię zostawiłam na krześle, licząc, że jakaś służąca się nią zajmie. Przykryłam się kołdrą po czubek głowy i tak zasnęłam. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Sofja
OTAKU
Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Czw 15:01, 02 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Opuściwszy Salę Tronową postanowiłem wpierw skierować się do ogrodu lub na dziedziniec tak by moja wymówka o zaczerpnięciu świeżego powietrza okazała się jak najbardziej prawdziwa. Nie chciałem by ktokolwiek kto mógł słyszeć me słowa musiał cierpieć w momencie gdy pewnego pięknego ranka Asgallski król odkryje, iż jego ukochana córka niknęła, a co gorsza najprawdopodobniej została porwana przez swego największego wroga. I choć nie chciałem nawet myśleć o tym co w nie tak dalekiej przyszłości stanie się z najbliższymi mi i Ceanie elfami, nie potrafiłem przestać się nad tym zastanawiać. Nie chciałem by kogokolwiek z naszego powodu spotkało coś złego i choć dałbym naprawdę wiele by nie dopuścić do tego by Ceana udała się na spotkanie z Wiedźmą, doskonale wiedziałem o tym, że to nasza jedyna szansa. Nawet jeśli gdzieś w głębi duszy czułem, że nasza wyprawa do Lasów Berthil nie skończy się najlepiej…
Spędziwszy ponad kwadrans na dziedzińcu, na który udało mi się dotrzeć po wielu minutach błąkania się po korytarzach, uznałem, że nadeszła pora wcielić mój plan zdobycia potrzebnego ekwipunku w życie. Jak gdyby nigdy nic ruszyłem, więc z powrotem w stronę Sali Tronowej gdzie nadal w najlepsze trwała uczta z okazji mej koronacji, jednak nim dotarłem do odpowiednich wrót skręciłem niespodziewanie w jakąś przypadkową odnogę korytarza, która o dziwo doprowadziła mnie do niewielkiej części zbrojowni przeznaczonej dla Blardzkiej armii. Było to naprawdę małe pomieszczenie, którego każdy wolny nie tylko metr, a wręcz i centymetr został zastawiony przez potrzebne w wojaczce sprzęty począwszy od kolczug, mieczy i łuków, na bandażach, kilku maściach, kocach i płótnach na namioty kończąc.
Stojąc pomiędzy tym wszystkim nie wiedziałem czy mam się cieszyć czy płakać, że akurat tu trafiłem. Niewątpliwie los się do mnie uśmiechnął stawiając przede mną wszystko to czego ja i Ceana potrzebowaliśmy, a jednak znajdujące się przede mną stosy w łatwy sposób dawały mi do zrozumienia, iż nie tylko są komuś potrzebne, ale także każda próba zabrania z nich czegoś nie obejdzie się bez robienia sporego hałasu, który z pewnością zwróci uwagę strażników. Tego dnia była jednak wielka uczta i większość pilnujących różnych części zamku żołnierzy znajdowała się w Sali Tronowej bacznie obserwując każdego z gości i szukając w jego zachowaniu czegokolwiek podejrzanego. Z tego też powodu postanowiłem zaryzykować i najciszej jak tylko byłem w stanie sięgnąłem po znajdującą się na szczycie jednego ze sosów płachtę mogącą robić za prowizoryczny namiot lub podstawę do już trochę porządniejszego szałasu. Nie była to rzecz zupełnie niezbędna w podróży jednak doskonale wiedziałem o tym, że Ceana nie jest przyzwyczajona do takich eskapad. I choć z pewnością nie byłaby w stanie się do tego przyznać z tego powodu miła pewne ograniczenia. A ja nie miałem pojęcia ile zajmie nam podróż, dlatego też wolałem niepotrzebnie zdrowia i życia księżniczki nie narażać.
Ku mojemu zdziwieniu moje działanie w zbrojowni nie spowodowało żadnego głośnego hałasu, a ja wyszedłem z niej nie tylko z ukrytą pod mym koronacyjnym płaszczem płachtą, ale także z krzesiwem, które łatwo ukryłem w kieszeni spodni, dwoma bukłakami na wodę, które również schowałem pod zawiniętym w wielki i pomięty pakunek płaszczem oraz jedną wzmacnianą magicznie liną – tak na wszelki wypadek. I choć z pewnością byłbym w stanie bez problemu unieść więcej rzeczy to nie chciałem nie tylko zostać przyłapany, ale także za bardzo okradać swej armii. W końcu jakby nie było w każdej chwili należące do niej elfy mogły zostać wysłane na front, a te wszystkie skradzione przede mnie rzeczy mogły okazać się tam im niezwykle potrzebne i przesądzić o tym czy przeżyją czy nie.
Starając się wyglądać jak najmniej podejrzanie rozpocząłem długie błądzenie po korytarzach Asgallskiego zamku w poszukiwaniu swej komnaty gdzie ukryłem w szafach zabrane przedmioty, by następnie powrócić na jeszcze kila chwil do Sali Tronowej. Tam wszem i wobec w obecności mych najważniejszych dowódców, a także Asgallskiego króla ogłosiłem, iż Undine zostaje oficjalnie mianowana na mą doradczynię i wypiwszy kilka kielichów wina jako toastów, po odbyciu krótkiej rozmowy z ojcem Ceany przekazałem szeptem mej doradczyni mój plan dotyczący Legionu Umarłych. A dokładnie braku planów wznawiania tegoż właśnie oddziału.
Jakieś dwie godziny później wróciłem do swej komnaty gdzie po kolejnej tego dnia kąpieli, odłożyłem swą koronę na stolik i rzuciwszy się na łóżko niemal od razu zasnąłem.
***
Obudziły mnie pierwsze promienie słońca i intensywny zapach lipy wpadający przez otwarte okno do mego pokoju i jak na złość przypominający mi o tym, że już od prawie miesiąca nie było mnie w domu. I o tym jak wiele przez ten czas straciłem.
Tego dnia jak praktycznie nigdy niemal od razu wstałem z łóżka i pomimo wczesnej godziny umyłem się i ubrałem w pierwsze lepsze w miarę pasujące królowi szaty, które znalazłem w jednej z szaf. Prawdę powiedziawszy nigdy wcześniej ich tam nie było w łatwy, więc sposób doszedłem do wniosku, iż ich obecność jest sprawką Wielebnej Matki, która wyraźnie planowała się postarać o to by Blardzki król prezentował się jak najlepiej.
Już gotowy by stawić czoło kolejnemu dniu zerknąłem przez okno i zdając sobie sprawę z tego jak niezwykle wcześnie zwlokłem się z łóżka, usiadłem na owym meblu i wyjąłem z kieszeni jedną z niewielu pamiątek jaka została mi po matce, a zarazem przedmiot mający przypominać mi o tym kim teraz jestem i jaka odpowiedzialność spoczywa na moich barkach. Wpatrując się w ten niewielki, srebrny wisior mający moc chronić osobę go noszącą przed wszelką krzywdą zastanawiałem się dlaczego moja matka zdjęła go tak wcześnie. Gdyby tylko postanowiła przekazać go Faolinowi później wciąż by żyła. A jednak oddała go przypieczętowując tym swój los.
Rozmyślając o tym wszystkim nawet nie zauważyłem przybycia Undine, która z wyraźnie zaniepokojoną miną stanęła tuż obok mnie.
- Dorhian czy jesteś już gotowy na śniadanie? - rzekła, a ja spojrzałem na nią spode łba. „Śniadanie? Przecież ledwie świta” chciałem powiedzieć lecz wystarczyło tylko jedno krótkie spojrzenie za okno, by uświadomić sobie, że w między czasie minęło kilka godzin.
- Co? A śniadanie, tak jestem gotowy – odpowiedziałem szybko starając się przy tym ukradkiem schować medalion do kieszeni. – A właśnie miałem cię o to wczoraj poprosić, ale nie było jakoś okazji. Skoro jesteś mą doradczynią, a ja jestem królem przyszedł wreszcie czas aby zająć się sprawami królestwa czyż nie? Nie mogę nim władać sam, te ziemie potrzebują także kobiecej ręki, dlatego proszę cię byś przyszykowała mi na jutro listę wszystkich kandydatek nadających się na moją żonę – oznajmiłem choć każde kolejne wypowiadane przede mnie słowo kłuło mnie w gardle zupełnie tak jakbym wyraz z jego brzmieniem połykał garść gwoździ. Wiedziałem jednak, że tego właśnie oczekuje ode mnie lud. Prędzej czy później i tak musiałem to zrobić, w końcu przestałem być tylko księciem. Od kiedy na mą głowę została włożona obsydianowa korona, nie mogłem się wycofać.
Nie pozostawiając Undine nawet chwili na reakcję, chwyciłem swą koronę i złożywszy ją na głowę już miałem opuścić pokój gdy w jego rogu dostrzegłem przyniesioną mi zapewne przez służbę pewną skrzynię – tą samo, w której znajdował się prezent od ojca Ceany i niej samej. Miecz o czarnej rękojeści, dar dzięki, któremu nie miałem zbłądzić i który miał mnie poprowadzić - pytanie tylko dokąd…
Starając się o tym nie myśleć otwarłem wieko skrzyni i sięgnąłem po miecz – skoro był to prezent to nie mogłem się bez niego pokazać na śniadaniu. A przynajmniej nie jeśli nie chciałem obrazić gospodarzy.</center>
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Czw 15:05, 02 Lip 2015, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Pią 12:06, 10 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Musiałam być bardzo zmęczona po wczorajszej koronacji, ponieważ obudziły mnie dopiero służące, których za bardzo nie obchodziło to, czy hałasują czy też nie. Otworzyły drzwi z hukiem, a ja ukryłam się pod kołdrą z cichym jękiem. Jedna z kobiet nuciła coś pod nosem. A cóż je wprawiło w taki pogodny nastrój? Zazwyczaj nie są takie zachwycone, kiedy muszą mi usługiwać. Wyłoniłam się spod kołdry, kiedy usłyszałam czyjeś kroki obok mojego łóżka. Elfka o śniadej cerze trzymała w dłoniach długą, białą, zwiewną suknię na ramiączkach, przewiązaną zieloną szarfą. Zazwyczaj ubierałam się w ciemniejsze kolory, a więc wybór takich pogodnych barw trochę mnie zaskoczył. Druga elfka, o złocistych włosach, skierowała się do łazienki, gdzie zaczęła napełniać wannę wodą.
-Pora wstawać, panienko. Jego wysokość przysłał nas tutaj z tą suknią. To podarek od niego - wyjaśniła z ciepłym uśmiechem, jednak kiedy nie dostrzegła żadnej reakcji z mojej strony spoważniała, marszcząc lekko brwi.
Zazwyczaj schodziłam do krawcowych i prosiłam je o uszycie nowych sukien, rzadko kiedy mój ojciec się tym zajmował. A okazja, dla której dostałam ten podarek pozostawała mi nieznana.
-Rozumiem... - mruknęłam, podnosząc się z łóżka i kierując do łazienki. Za mną podążyła kobieta z suknią. Kiedy byłam już umyta, włosy zaczesano mi w prosty warkocz, zrobiono mi lekki makijaż, a na sobie miałam białą sukienkę czułam, że coś jest bardzo nie tak. Skrzywiłam się do swojego odbicia w lustrze, kiedy usłyszałam słowa, że "wyglądam ślicznie". Zdecydowanie nie czułam się zbyt pewnie ubrana, jak mała dziewczynka. Podziękowałam dość ozięble, choć nie planowałam, ale czułam, że coś świerzbi mnie pod skórą. Zdecydowanie coś jest nie tak. Może to miało związek z tym, że - na moje nieszczęście - za niedługo dojdzie do mojego ślubu?
Kiedy dotarłam do sali jadalnej mój ojciec już siedział przy stole. Klasnął w dłonie na mój widok z ciepłym uśmiechem na twarzy. Lear przeniósł spojrzenie z jakiejś służki na mnie, zlustrował mnie wzrokiem, po czym zdawało mi się, że prychnął. Na całe szczęście oszczędził sobie komentarzy i uwag. Zajęłam miejsce po prawej stronie mojego ojca, zerkając kątem oka na Dorhiana, który wszedł właśnie do pomieszczenia. Muszę z nim potem koniecznie porozmawiać. Musimy się zająć spotkaniem z wiedźmą, jak najszybciej. Nie podobało mi się to, że mój ojciec chciał mnie tak bardzo swatać.
-Ceano - zwrócił się do mnie, wyrywając mnie z zamyślenia. -Jak ci się podoba suknia?
Zawahałam się na moment, jednak postawiłam na szczerość. Co ma być, to będzie. Mój ojciec jakoś to przeboleje.
-Jest ładna, ojcze, ale kompletnie nie w moim guście. Z jakiej okazji ją dostałam? - spytałam, unosząc lekko brwi.
-Zawsze ubierasz się w tak ponure kolory, a za niedługo masz wyjść za mąż, za Leara. Pomyślałem, że biel będzie bardziej odpowiednia.
Skrzywiłam się na samą myśl o małżeństwie z dowódcą. Momentalnie odechciało mi się jeść i poczułam, że mi niedobrze. Nie chcę o tym rozmawiać przy śniadaniu. Nawet nie chcę o tym myśleć. Przeniosłam spojrzenie na elfa, który również nie był całą tą sytuacją zachwycony, ale teraz udawał, że jest najszczęśliwszy na świecie. Uśmiechał się szeroko, przytakując mojemu ojcu. Jeszcze tego mi brakowało, żeby ten idiota zaczął się zgrywać, że tak naprawdę to mnie uwielbia i kocha z całego serca, a to ja jestem zła, niedobra i oschła dla niego.
-Królu Dorhianie - zaczął mój ojciec, zwracając się do Blarda. -Mam nadzieję, że oswoiłeś się już z myślą o swojej nowej randze, ponieważ lada moment będziemy musieli zacząć prowadzić rozmowy na temat dalszych działań naszych wojsk. Ale na dzisiaj radzę ci się jeszcze nacieszyć rangą i wszystko dobrze przemyśleć, spotkamy się przed kolacją w sali narad.
A my będziemy musieli porozmawiać na temat naszej ucieczki z zamku jeszcze wcześniej... Mam wrażenie, że skończy się to dla nas bardzo źle. Jaka to byłaby gratka dla Wiedźmy zabić obydwoje z następców tronu. Choć raz mi "pomogła", to nie wierzyłam w jej dobroć, biorąc pod uwagę na co mnie skazała.
Po śniadaniu skierowałam się do swojej komnaty, gdzie napisałam krótki liścik, głoszący "W południe, w Wieży - C." Otworzyłam okno i przywołałam do siebie kruka, któremu przywiązałam pergamin do nogi.
-Leć do Dorhiana - szepnęłam.
Kiedy stworzenie odleciało, ja skierowałam się w stronę miejsce naszego spotkania. Musimy, jak najszybciej uzgodnić to, co planujemy zrobić. Musimy się tym zająć jeszcze przed moim ślubem. Otworzyłam drzwi do Wieży zaklęciem, po czym usiadłam na skrzyni, która była wypełniona ubraniami do ćwiczeń. Zagryzłam dolną wargę, wpatrując się w przestrzeń i oczekując na księcia... W sumie to już króla. Muszę się do tego przyzwyczaić. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sofja
OTAKU
Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Śro 12:02, 15 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Dosyć żwawym krokiem mijałem kolejne korytarze Asgallskiego zamku starając się przy tym nie myśleć o tym wszystkim co spotkało mnie w przeciągu ostatniego tygodnia. Te głupie siedem dni dosłownie wywróciło me życie do góry nogami. Straciłem ojca i mistrza, zacząłem spiskować z Asgallską księżniczką, a na dokładkę zostałem królem, który w najbliższym czasie miał się ożenić z jedną z zupełnie nieznanych sobie arystokratek. Prawdę powiedziawszy wystarczyła zaledwie chwila zastanowienia bym doszedł do wniosku, że właściwie to cieszę się, że nic o tych elfkach nie wiem, gdyż wciąż mogłem mieć nadzieje, że przynajmniej jedna z nich nie jest kobiecą wersją Leara. Ta właśnie myśl podnosiła mnie na duchu, a jednocześnie sprawiała, że czułem się winny tego, iż mój wybór co do mej życiowej partnerki nie ogranicza się do tej jednej, jedynej słusznej wybranej mi przez ojca elfki. A wszystko przez to czego zaledwie dzień wcześniej dowiedziałem się od Ceany. Myśl, że niedługo ta przemiła, dobra, zabawna, piękna, mądra i pełna empatii elfka stanie się kolejną z zabawek glisto-elfa, który dopełni wszystkich starań by jej dalsze życie było niezwykle krótkie, samotne i straszne sprawiała, że cały się w środku gotowałem. Nie potrafiłem jednak do końca wyjaśnić czemu. Co prawda podejrzewałem o to swą czystą nienawiść, którą pałałem do jej narzeczonego i poczucie winy wywołane faktem, że tak bardzo narzekałem na swój los podczas gdy doskonale wiedziałem jaka przyszłość czeka w tym zamku na księżniczkę, ale coś podpowiadało mi, iż może się za tym uczuciem kryć coś jeszcze. Nawet jeśli nie do końca potrafiłem powiedzieć co.
Ciche chrząknięcie jednego ze strażników przywołało mnie do rzeczywistości i w łatwy sposób uświadomiło mi, że już od kilku minut nie idę, a uparcie stoję jak słup w jednym miejscu, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w drzwi, które ku mojemu zdziwieniu okazały się prowadzić do jadalni. Po raz pierwszy od dawna nie zgubiłem się, nie błądziłem godzinami po korytarzach i prawdopodobnie dotarłbym nawet na czas gdyby nie to, że się zamyśliłem. Najwyraźniej faktycznie Asgallski miecz nie pozwalał mi zbłądzić, a przynajmniej nie idąc na śniadanie.
Starając się nie wyjść na jeszcze większego głupca w oczach strażników czym prędzej przekroczyłem próg jadalni trafiając tam akurat w momencie gdy wyraźnie niezadowolona Ceana toczyła rozmowę ze swym ojcem i tym okropnym Learem. Naprawdę z każdym kolejnym mijającym dniem czułem coraz to większą ochotę po raz kolejny pogruchotania mu kości i coraz to bardziej musiałem powstrzymywać się przed tym by tego nie zrobić. Tym razem zachowanie kamiennego wyrazu twarzy i absolutnego spokoju kosztowało mnie mocne wbicie paznokci w swe palce, które splotłem mocno za swymi plecami. Prawdę powiedziawszy pewnie wyzywałbym się na stołowej zastawie gdyby nie to, że nie chciałem przerywać królowi w toczonej przez niego dyskusji, a jednocześnie wolałem nie wykazywać się brakiem kultury i od tak, bez pytania i przywitania zasiadać do stołu. Czekałem, więc spokojnie w milczeniu, aż w końcu ojciec Ceany nie zwrócił na mnie swej uwagi. Słysząc swój nowy tytuł padający akurat z jego ust mimowolnie się skrzywiłem, zdecydowanie bardziej wolałem gdy nazywał mnie księciem. Niestety to nie było już możliwe, a sam ton głosu Asgallskiego króla dał mi jasno do zrozumienia, że przez najbliższych dwieście lat nie uzna mnie za godnego siebie rywala, a jedynie za zwykłego dzieciaka w koronie. I w sumie nic dziwnego brakowało mi w końcu nie tylko niezwykle potrzebnego doświadczenia, ale także i choćby królewskiej charyzmy lub postawy. Z tego właśnie powodu postanowiłem to zwyczajnie zaakceptować i ze wszystkich sił nie zwracać na wszelkie ewentualne próby poniżenia uwagi przynajmniej dopóki nie szydził ze mnie Lear. W końcu od mojego zachowania miały zależeć dalsze losy Asgallsko-Blardzkiego sojuszu, a tym samym i związku Lizandra z Undine.
- Królu Agnorze - rzekłem na przywitanie skłaniając nisko głowę po czym przeniosłem swój wzrok na Ceanę i Leara – Księżniczko Ceano, dowódco Learze – dodałem zajmując swe miejsce przy stole i ponownie kierując swój wzrok na króla. Nie zauważyłem jeszcze przybycia wszystkich typowych uczestników uroczystych posiłków, dlatego powstrzymałem się jeszcze od nakładania na swój talerz jedzenia i poświęciłem jedynie rozmowie z Asgallskim królem.
- Dziękuję za radę. Zaraz po śniadaniu zajmę się rozmową ze swymi doradcami i dowódcami tak by na dzisiejszym spotkaniu jak najlepiej orientować się w sytuacji. Nie chciałbym żeby przez brak mego doświadczenia nasze połączone siły ucierpiały. Zwłaszcza nie teraz gdy wiemy już z jak potężnym przeciwnikiem przychodzi nam się mierzyć – oznajmiłem nie pozwalając by z mojej twarzy dało się wyczytać jakiekolwiek emocje.
Chwilę później w jadalni zjawiła się Undine, a zaraz za nią reszta uczestników śniadania dzięki czemu wszyscy mogli w spokoju zacząć jeść.
Po posiłku od razu skierowałem się w stronę pokoju Faolina gdzie spędziłem ponad godzinę pośród stosów zachlapanych atramentem i pełnych zapisków dotyczących poczynań armii zwojów, wpatrując się w mapę Andoru i dokładnie analizując obecną sytuacją naszych wojsk i wszelkie wcześniejsze manewry. To działanie pozwoliło mi chociaż trochę zrozumieć na czym nasza połączona i raz za razem dosłownie masakrowana armia stoi. Od tamtego momentu wiedziałem już, że naprawdę Wiedźma z lasów Brethil jest nasza jedyną nadzieją – nawet jeśli król Agnor nie chciał tego przyznać - i jeśli ona nam nie pomoże to nasz lud – potężnych i dotąd niezwyciężonych elfów – stanie się jedynie bohaterem baśni i legend widniejących na pożółkłych stronicach starych ksiąg. Ta myśl powodowała, że przepełniał mnie spowodowany bezsilnością gniew, którego pozbyć mogłem się tylko w jeden, jedyny sobie znany sposób – poprzez chociaż krótki sparing. Z tego też powodu pożegnawszy się z moim mistrzem skierowałem się prosto do koszar licząc, że któryś z Blardzkich dowódców zgodzi się ze mną zmierzyć i pożyczyć mi nie tylko broń, ale także i jakieś odpowiednie do tarzania się po ziemi i zalewania potem odzienie. Nim jednak zdążyłem dotrzeć do celu swej podróży usłyszałem niepokojący szum ptasich skrzydeł zaraz, za którym pojawiło się to dobrze już znane mi krakanie. Ten dźwięk spowodował, iż dosłownie zatrzymałem się w miejscu i nerwowo rozejrzałem się wokół siebie. Na całe szczęście znalazłem się akurat w takim miejscu, że mym jedynym towarzyszem był czarny kruk z niewielkim kawałkiem pergaminu przywiązanym do nogi. Gdy tylko zwierzę usiadło na mym ramieniu czym prędzej zabrałem od ptaka wiadomość i delikatnie odgoniłem go od siebie nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Od momentu gdy Ceana dźgnęła Leara widelcem chyba wszyscy na zamku zaczęli baczniej przyglądać się krukom i kojarzyć je z księżniczkom, dlatego też gdyby w tamtym momencie ktoś przyuważył, iż te przynoszą mi krótkie wiadomości nasz plan na pewno zostałby przedwcześnie wykryty. I ta właśnie obawa spowodowała, że starając się nie zwracać na siebie żadnej uwagi jak gdyby nigdy nic czym prędzej skierowałem się do przydzielonej mi komnaty i dopiero tam przeczytałem tą krótka wiadomość, którą następnie spaliłem. W takich chwilach naprawdę cieszyłem się, że to właśnie świece i ogień dają nam światło, a nie inne bezpieczne, magiczne lecz niepraktyczne przy ukrywaniu dowodów przedmioty.
Chcąc jakoś wyjaśnić powód, dla którego Blardzki król zamiast się czymś zajmować przesiaduje w swej komnacie przez kolejne pół godziny zajmowałem się zapisywanie wszystkich swych przemyśleń związanych z zaufanymi i najlepszymi dowódcami, ważnymi miejscami i całą tą reszta rzeczy, które uważałem za przydatne i godne przedstawienia na wieczornych obradach. A kiedy w końcu nadeszło południe zabrałem ze swego pokoju wszystkie zebrane poprzedniego dnia potrzebne w wyprawie do lasów Brethil rzeczy i poukrywawszy je znacznie lepiej niż poprzednim razem ruszyłem do Przeklętej Wierzy. Na całe szczęście po drodze udało mi się nie zwrócić na siebie żadnej uwagi, a gdy tylko dotarłem na miejsce, najciszej jak tylko byłem w stanie wszedłem do środka gdzie poukrywałem przyniesione przeze mnie rzeczy i nadal skradając się ruszyłem na poszukiwania księżniczki. Znalazłem ją siedzącą na jakiejś skrzyni i niezdającą sobie sprawy z mojej obecności. Lub po prostu udającą, że tak jest, wolałem jednak wierzyć w to, że lata treningów z mistrzem Nalsirem do czegoś się przydały i zwyczajnie udało mi się do niej podkraść.
- Musimy wymyślić jakiś inny sposób komunikacji. Kruki są zbyt oczywiste po tym jak w obronie jednego z nich dźgnęłaś Leara, a jeśli ktoś przeczytałby twoją wiadomość z pewnością pomyślałby, że umówiliśmy się na schadzkę – rzekłem wyłaniając się z cienia jednego ze sprzętów i cicho się zaśmiałem. W sumie każde kolejne nasze spotkanie z boku z pewnością coraz to bardziej wyglądało jak schadzka, nawet jeśli nie było planowane, a już tym bardziej nie miało być schadzką. Zdecydowanie musieliśmy wymyślić coś innego inaczej za którymś razem z pewnością zostalibyśmy nakryci i nikt nie uwierzyłby nam, że nie spotykamy się w żadnych niecnych celach, a ja nie mam najmniejszego zamiaru pewnego pięknego dnia porwać królewskiej córki i uczynić z niej swą królową.
– Może z pomocą magii zmieniaj kruki w rudziki albo jakieś inne ptaki? A tak swoją drogą co się stało? Wyglądasz na zmartwioną – stwierdziłem powoli zbliżając się do elfki po to by usiąść obok niej jednak nie na skrzyni, a na podłodze. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Śro 20:23, 15 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Wbijałam spojrzenie w przestrzeń, zastanawiając się nad słusznością naszego planu. O ile wcześniej sądziłam, że to naprawdę dobra myśl, tak teraz nie byłam już o tym przekonana. Nie chciałam narażać Dorhiana na niebezpieczeństwo tym bardziej, że po zostaniu królem i śmierci ojca był jedynym spadkobiercą Blardów. Dlatego też, gdyby coś mu się stało, to ich ród miałby ogromne problemy. I prawdopodobnie jako ich odwieczny wróg powinnam się z tego cieszyć, jednak w obecnej sytuacji trochę mnie to martwiło. Jakby na to nie spojrzeć, elf stał się bardzo szybko moim przyjacielem, co było na swój sposób zaskakujące, bo w końcu nie znaliśmy się zbyt długo, jednak już po tym krótkim czasie stał się osobą bliską mojemu sercu, podobnie, jak Lizander. Niewiele istot żywych mnie lubiło i pomijając kruki, to elfów, które za mną przepadały dało się policzyć na palcach. Reszta trzymała się ode mnie z daleka przekonana, że moje przekleństwo mogłoby się im udzielić. Bzdury! Moje przekleństwo obarczało tylko i wyłącznie mnie. Pamiętam, jak zdruzgotana byłam na początku, gdy dowiedziałam się prawdy. Gdy zaczęłam czuć ból otaczających mnie osób myślałam, że oszaleję.
Zacisnęłam dłonie w pięści, mnąc białą sukienkę. Nie chciałam spotykać Wiedźmy nie tylko dlatego, że mogła nas zabić ot tak. Nienawidziłam jej z całego serca. Nienawidziłam tego, co zrobiła mojej rodzinie. Tego, że doprowadziła do śmierci mojej matki, tego, że została przez nią przeklęta. W trakcie swojego prawie stuletniego życia miałam momenty, w których myślałam, że lepiej by było, gdyby moja matka nie szukała wtedy pomocy u Wiedźmy. Umarłabym, ale przynajmniej ona by przeżyła, a ja nie musiałabym być skazana na małżeństwo z Learem. To na swój sposób interesująca wizja. Przynajmniej miałabym wtedy święty spokój. Oparłam głowę o ścianę, wbijając spojrzenie w drzwi, prowadzące do pokoju w którym moja matka sypiała. Wiedziałam, że znajdowało się tam okno, wychodzące na północny-wschód, z którego rzuciła się w dół. Upadła tuż obok strażników. Miała na tyle duże szczęście, że od razu umarła bez konieczności męczenia się. Ciekawe czy przez to zaznała spokoju?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos księcia. Spojrzałam na niego, mrugając kilkakrotnie. Prawdopodobnie wieża mogłaby zostać oblężona przez całą armię, a ja bym tego nie dostrzegła. Otrząsnęłam się, prostując na kufrze.
-Planujemy razem, nocą, bez niczyjej zgody wyjechać na poszukiwania tajemniczej Wiedźmy. Wtedy też pomyślą, że łączy nas jakieś gorące uczucie - prychnęłam. -Wyobrażam sobie te wszystkie plotki. Jesteś pewny, że jako nowy król, który wkrótce ma znaleźć sobie żonę chcesz ze mną jechać? - spytałam, unosząc lekko brwi.
Nie wiedziałam, czy chcę żeby się zgodził czy nie. Z jednej strony byłoby lepiej, gdyby odmówił i zmienił zdanie. Wtedy na pewno nie musiałabym się martwić o jego bezpieczeństwo. Z drugiej zaś strony, NIGDY nie byłam tak daleko od zamku, dlatego możliwość bycia z kimś poza granicami królestwa dodawała mi otuchy.
-Obrazą dla kruków byłaby zamiana ich w rudziki! - Skrzyżowałam ręce na piersi, patrząc na mężczyznę spode łba. -Poza tym to w dalszym ciągu ten sam kruk. Wszystkie mnie posłuchają, to rzadki dar, ale zdarza się. Jednakże tylko jeden jest mi naprawdę bliski i to on wleciał wtedy do jadalni, bo jego dziecko wypadło z gniazda. Ten sam złożył ci dziś wizytę. One pomagają mi, ja im. Mieszkają w drzewach dookoła Wieży, nie pozwalam służbie usuwać ich gniazd, a zimą je dokarmiam, jeżeli pisklę wypadnie z gniazda, to mu pomagam, jeżeli są ranne, to ja leczę, a koty trzymam od nich z daleka. One za to mi towarzyszą, są moimi oczami i uszami w pałacu. Wiele rzeczy dowiaduję się właśnie od nich. Ale skoro tak, to znajdę inny sposób komunikacji. Jest zaklęcie, które sprawia, że kartki same się przemieszczają i lecą do adresata, ale na chwilę obecną go nie pamiętam.
Na moment zamilkłam, uświadamiając sobie, że już dawno z moich ust nie wyszedł taki potok słów. To było zaskakujące, trochę dziwne, a zarazem miłe. Na jego pytanie, pokręciłam lekko głową.
-Mój ojciec praktycznie wpycha mnie w ramiona Leara, dlatego naprawdę musimy się pospieszyć. -Wzięłam głęboki wdech, przypominając sobie cały plan, który opracowałam dzisiaj rano, zanim tutaj przyszłam. -Jeżeli dalej chcesz ze mną jechać, to zrobimy tak, jak mówiłeś. Wezmę dwa konie, przebiorę się za posłańca twojego rodu, przepuszczą mnie przez bramę, a ty przejdziesz przez mur w miejscu, które dobrze znam. Jest tutaj w pobliżu. Musisz iść od wieży na zachód aż do muru. W tamtym miejscu jest drzewo, bardzo stary i potężny dąb, na które da się z łatwością wspiąć. Jedna z gałęzi przechodzi przez mur. Zawiążesz na niej linę i tamtędy przejdziesz na zewnątrz. Potem musisz trzymać się starej, kamiennej ścieżki. Jest trochę zniszczona, ale prowadzi do głównego traktu, a dokładnie do skrzyżowania dwóch dróg. Tam się spotkamy. Czy ten plan ci odpowiada? [/center]
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sofja
OTAKU
Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Pią 14:56, 17 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Reakcja Ceany na moje słowa mocno mnie zaskoczyła jednak nie miałem najmniejszego zamiaru przerywać jej monologu. I to nie tylko dlatego, że nie chciałem jej bardziej urazić - a najwyraźniej już zupełnie nieświadomie to zrobiłem – ale także, bo rzeczy, o których mówiła księżniczka wydawały mi niezwykle interesujące. Co prawda wiedziałem, że jest niezwykle związana ze swymi krukami, ale nie podejrzewałem, że aż tak. Nigdy nie podejrzewałem, że okaże się być jedną z tych elfek i elfów, którzy są w stanie nawiązać tą niezwykłą i szczególną więź z danym rodzajem zwierząt dzięki czemu są w stanie łączyć z nimi pewne wspomnienia. Dosłownie czują wtedy, słyszą i widzą to samo co ich pupile. Ta zdolność – zwłaszcza wśród Blardzkiego rodu - była tak rzadka, że stała się już jedynie tematem licznych śpiewanych podczas przyjęć przez bardów ballad, opowiadanych przy ogniskach legend czy też zwyczajnych bajek na dobranoc. Z tego też powodu z pewnością przynajmniej przez chwilę spoglądałem na moją towarzyszkę jak zaczarowany. Ta elfka była naprawdę niesamowita, chyba nikt wcześniej nigdy nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak Ceana, a przecież nie znałem jej nawet w połowie. Mimo to miałem oto przed sobą mądrą, przepiękną niewiastę, zdolną szermierkę, której odwagi mógłby pozazdrościć jej niejeden zaprawiony w bojach wojownik, pełną empatii i zawsze chętną do pomocy elfkę - po prostu kobietę z sercem na dłoni, w dodatku potężną czarodziejkę o niezwykle silnej woli, panią kruków i Pradawni Bogowie raczą wiedzieć kogo jeszcze. Naprawdę nie potrafiłem zrozumieć jak mając w zasięgu ręki tak wspaniałą kobietę Lear wciąż może oglądać się za innymi i traktować Ceanę jak zwykłego śmiecia. Ten glisto-elf chyba spadł wielokrotnie w pełnym galopie z konia głową prosto w ukrytą w błocie skałę, bo naprawdę nie byłem w stenie zrozumieć powodów nim kierujących. Ja, niedawno wielki książę, a teraz sam Blardzki król czułem się zaszczycony, że Ceana tak dobra by się ze mną przyjaźnić, a on miał zostać jej mężem. Już pomińmy tu to co ten elf lubił najbardziej czyli możliwość posiąścia całej księżniczki, ale cholera przecież dzięki niej miał stać się królem. Królem no! Władać Asgallami u boku tak wspaniałej kobiety, przecież już sam fakt możliwości posiadania tej durnej korony na głowie zmobilizowałby praktycznie wszystkie elfy do dochowywania jakiejkolwiek księżniczce wierności aż po grób, a on miał dostać jeszcze za żonę nie jakąś tam księżniczkę ale samą Ceanę. Inaczej niż przez pustkę w jego głowie nie byłem w stanie wytłumaczyć jego zachowania. Debil i tyle!
- Wybacz, nie chciałem urazić ani ciebie, ani twego kruka. Po prostu naprawdę nie chcę by twoi podwładni z mojego powodu jeszcze bardziej cię nienawidzili. To niesprawiedliwe, że oceniają cię przez pryzmat jakiejś Wiedźmy, przecież nie miałaś wpływu na decyzję swych rodziców i… - przerwałem wiedząc, że moje słowa i tak zaprowadzą mnie donikąd. Niezależnie od tego jak bardzo bym chciał i jak bardzo bym próbował zmienić podejście Asgallów do Ceany i tak nic dobrego bym nie zdziałał, a co najwyżej wszystko jeszcze tylko pogorszył. W końcu byłem Blardem, co ktoś taki jak ja mógł wiedzieć. To co miałem tym elfom do powiedzenia, nawet jako król interesowało je tyle co zeszłoroczny, żółty śnieg. A słuchały mnie tylko dlatego, że tak wypadało, bo byliśmy sojusznikami no i przez toczoną przez nas wojnę z - miejmy nadzieję niemal – niepokonaną Armią Zła.
Słysząc kolejne słowa Ceany dotyczące Leara poczułem ogromną ochotę by w coś przywalić, najlepiej tak od serca w prosto w twarz glisto-elfa jednak powstrzymałem się przed niszczeniem niewinnych sprzętów i budowli i poprzestałem jedynie na mocniejszym zaciśnięciu zębów i myśleniu o tym jak to nasi przeciwnicy-truciciele rozrywają glisto-elfa dosłownie na strzępy. O dziwo i na całe szczęście pomogło, a ja już spokojny po niecałej minucie ostrożnie i niezwykle delikatnie przykryłem jej dłoń swoją chcąc okazać jej w ten sposób moje wsparcie. Choć sam znajdowałem się w nawet nie w połowie tak koszmarnej i patowej sytuacji jak elfka to nadal chociaż częściowo byłem w stanie zrozumieć co czuje będąc zmuszona do ślubu z Learem, a co gorsza doskonale zdając sobie sprawę z tego jak szybko ten ślub nastąpi.
- Przykro mi – stwierdziłem cicho nie za bardzo wiedząc co innego mógłbym w tej sytuacji powiedzieć. Chyba tylko obiecać, że obedrę tego drania ze skóry jeśli w jakikolwiek sposób skrzywdzi Ceanę jednak to byłoby pozbawione jakiegokolwiek sensu. Nawet jeśli bardzo bym chciał nie byłbym w stanie spełnić swej obietnicy nie narażając i tak kruchego sojuszu naszych rodów. W końcu niezależnie od ego czy była to decyzja dobra czy raczej z gatunku tych koszmarnych – i tak ta na sto procent należała do tego mniej lubianego gatunku – to Lear miał zostać królem. W dalekiej przyszłości, ale jednak nadal to on miał w końcu przejąć koronę po królu Agnorze, a w związku z tym to właśnie z nim miałem w końcu decydować o dalszej przyszłości naszych rodów. A od samego początku zupełnie nie przypadliśmy sobie do gustu.
Nie za bardzo wiedząc co jeszcze mogę zrobić by w jakikolwiek sposób podnieść Ceane na duchu postanowiłem skupić się na tym co ważniejsze od mojej nienawiści do Leara czy na przedstawionym mi przez księżniczkę planie, który był nie tylko dobry, ale i genialny. Jedynym problemem wydawał mi się w nim fakt sąd miałem wytrzasnąć odpowiednio długą linę, jednak wierzyłem, że będę w stanie sobie z nim jakoś poradzić. W końcu gdzieś w tym zamku musieli trzymać jakieś liny czyż nie?
- A czemu miałbym nie chcieć? Nie martw się tak szybko zdania nie zmieniam i z reguły nie rzucam słów na wiatr, dlatego dalej podtrzymuję moją obietnicę, że nie puszczę cię tam samej. Z resztą i tak za dużo wiem, a z pewnością po twoim zniknięciu byłbym pierwszą osobą, której twój ojciec zacząłby zadawać pytania – stwierdziłem puszczając dłoń Ceany i wstając ze swego miejsca, by następnie zacząć zajmować się strzepywaniem kurzu ze swych spodni. – A moimi poszukiwaniami żony i plotkami na nasz temat się nie przejmuj. Ponad połowa mego rodu i tak nie jest zachwycona faktem, że noszę koronę, więc gorzej już raczej nie będzie. Większość kandydatek na mą małżonkę i tak nie będą widzieć we mnie elfa, a jedynie kartę przetargową do zostania królową, więc po sprawdzeniu czy przypadkiem nie rzuciłaś na mnie jakiegoś uroku i nie pozbawiłaś mnie jedynej szansy do posiadania odpowiedniego dziedzica – co nasi Uczeni z pewnością sprawdzą bardzo dokładnie – nadal będą mną bardzo zainteresowane. Zupełnie tak samo jak na tych wszystkich balach, na których miałem poznać przynajmniej połowę z nich.. – dodałem na chwilę przerywając czyszczenie swego odzienia by wzruszyć ramionami. I chociaż zupełnie nie podobała mi się wizja bycia sprawdzanym przez Uzdrowicieli w ten sposób więcej niż jeden raz – drugi miał mnie czekać po nocy poślubnej by upewnić się, ze me małżeństwo zostało należycie skonsumowane – to i tak wydawało mi się to lepsze od wizyty w Asgallskich lochach. A skoro przeżyłem i ją to i mogłem przeżyć jedno badanie więcej.
Skończywszy czyścić swój strój skrzyżowałem ręce na piersi i spojrzałem w szare oczy Ceany.
- No, ale wracając do naszego spisku to ten plan jak najbardziej mi odpowiada. Mam tylko jedno pytanie: kiedy wyruszamy? – spytałem uśmiechając się tajemniczo i doskonale wiedząc, że nie miałbym praktycznie nic przeciwko by w obecnej, spowodowanej swym rychłym małżeństwem z Learem księżniczka powiedziała „dziś w nocy”. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Śro 12:40, 22 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Nie uraził, przeszło mi przez myśl. W gruncie rzeczy jego reakcja była poparta logicznymi wnioskami. Większość osób na moje przywiązanie do ptaków prawdopodobnie wybuchłaby śmiechem, a po uświadomieniu sobie, że taka jest prawda, zapewne staraliby się wykorzystać moje umiejętności w szpiegowaniu Blardów. Przyznaję, że wcześniej wykorzystywałam kruki do tego, aby obserwowały przebieg bitwy i potem relacjonowały mi zdarzenia. Rozkazywałam im również odwiedzać dalekie miejsca, piękne miasta i stare budowle, których nigdy nie będzie mi dane zobaczyć, po to, abym choćby przez ich wspomnienia miała okazję je podziwiać inaczej niż na obrazach. Nie było to pełne zastępstwo dla zobaczenia tych wszystkich miejsc na własne oczy, ale na pewno o wiele lepsze niż czytanie o tym w książkach i świadomość, że nigdy nie zobaczy się nic poza granicami lasu otaczającego nasz pałac. Serce zabiło mi mocniej, kiedy uświadomiłam sobie, że lada dzień będę mogła zobaczyć kilka miejsc na własne oczy. Dobrze, nie wyruszymy do zniszczonej już teraz Antivy i większość czasu spędzimy w lasach, ale aby dotrzeć do Wiedźmy, będziemy musieli zwiedzić trochę kraju. Na samą myśl o tym poczułam pewnego rodzaju szczęście.
To, że Dorhian nie mógł wpłynąć na decyzję moich rodziców było prawdą. W gruncie rzeczy byli wtedy zdesperowani i nikt nie mógł ich powstrzymać. Nikt nie śmiałby tego zrobić, wiedząc, że jestem jedyną możliwą następczynią tronu. I nawet gdyby moi rodzice zdecydowaliby się, aby dla przedłużenia dynastii moja matka urodziła dziecko komuś innemu, miałoby ono prawdopodobnie nawet gorsze życie ode mnie. W końcu a byłam demonem, a ona lub on byłby bękartem. Na zawsze z plakietką kogoś, kto miał być "zastępcą" dla innej dziewczyny. Choć możliwe, że wtedy byłabym traktowana z większym szacunkiem. Może i teraz, kiedy zginę będę wspominana trochę cieplej przez moich poddanych, gdy już odetchną z ulgą, że nie stąpam pośród nich.
W pewnym momencie elf zrobił coś naprawdę niespodziewanego. Poczułam jego ciepłą dłoń na swojej. Przeniosłam spojrzenie na nasze ręce przez moment nie ruszając się nawet o milimetr. Było to miłe uczucie, choć nie przypuszczałam, że coś takiego się wydarzy, a raczej nie lubiłam elementów zaskoczenia. Poza tym nie przypominałam sobie, kiedy ostatni raz, ktoś oprócz mojego ojca albo Lizandra odnosił się do mnie z czułością. Choć ten pierwszy po śmierci mojej matki również stał się niezwykle zgorzkniały, więc prezentowane przez niego uczucia także stały się rzadsze. Za to Lizander był dla mnie, jak starszy brat, który zawsze o mnie dbał, choć nie pozwalał sobie na zbytne spoufalanie, wiedząc, że może się to źle skończyć.
-Mamy beznadziejne życia pod aspektem wybrania sobie "drugiej połówki", czyż nie? - spytałam z rozbawieniem, kiedy już cofnął swoją dłoń. -Oczywiście, przeklęłam cię, w końcu jestem kimś stojącym na równi z Wiedźmą - rzuciłam ze śmiechem.
Podniosłam się ze skrzyni na której siedziałam i zrobiłam kilka kroków do przodu, przyglądając się widokowi z okna, wychodzącego na drzewa. W pewnej odległości można było dostrzec rysujące się na horyzoncie wierzchołki gór.
-Dzisiaj lub jutro? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, łapiąc kontakt wzrokowy z królem Blardów. -Wolałabym żebyśmy to załatwili, jak najszybciej. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sofja
OTAKU
Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Śro 16:21, 29 Lip 2015 Temat postu: |
|
|
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Odpowiedź księżniczki sprawiła, że na mojej twarzy pojawił się lekki grymas. Nigdy nie przepadałem za decydowaniem o ważnych sprawach, a niestety byłem do tego zmuszony. W końcu urodziłem się księciem, a moja koronacja na króla nastąpiła zdecydowanie za szybko. Wiedziałem jednak, że od tego nie ma ucieczki i niezależnie czy będę krzyczeć, płakać czy też złorzeczyć na Pradawnych Bogów i tak los Blardzkiego rodu będzie nadal leżeć w moich rękach. Zupełnie inaczej miała się sprawa naszego spisku, w końcu to Ceana wyszła z inicjatywą jego stworzenia, więc to ona powinna podejmować te najważniejsze decyzje. A przynajmniej tak myślałem lub raczej miałem nadzieję, że tak będzie. Niestety wyglądało na to, że i tu od podejmowania decyzji nie uda mi się wymigać.
Wiedząc, że księżniczce zależy na jak najszybszym poznaniu daty wyruszenia na naszą wyprawę - w końcu im dłużej siedzieliśmy w Przeklętej Wierzy tym większe było prawdopodobieństwo, że ktoś zacznie nas szukać – cicho westchnąłem wyrażając tym samym swe niezadowolenie po czym zacząłem poważnie zastanawiać się nad tym, która z podanych mi opcji jest lepsza. Wyruszenie jeszcze tego samego dnia skracało czas potrzebny nam na poznanie odpowiedzi na pytanie „czy istnieje jakiś sposób na pokonanie naszego przeciwnika”, a co za tym szło i dawało nam szansę ocalenia przynajmniej kilku żyć żołnierzy naszych połączonych armii więcej, jednak było i zdecydowanie bardziej niebezpieczne. W końcu król Agnor tego wieczoru chciał zrobić naradę wojenną, a co za tym szło nie tylko musiałem się na niej pojawić, ale również było pewne, że znacznie większa ilość osób pójdzie znacznie później spać. Innymi słowy istniała znacznie większa szansa na to, że ktoś odkryje nieobecność Ceany w jej komnatach lub dojrzy mnie przekradającego się przez zamkowe mury. A to z pewnością nie skończyło by się dobrze. Poza tym zaczekanie do następnej nocy dawało nam więcej czasu na ostateczne zebranie potrzebnego nam prowiantu i uwiarygodnienie przykrywki Ceany.
- Jutro – oznajmiłem mając nadzieję, że moja decyzja nie doprowadzi do śmierci zbyt wielu osób. – O północy w umówionym miejscu. Jeśli nie zjawię się w ciągu półgodziny jedź sama – dodałem przypominając sobie o tym jak patowa wydała mi się sytuacji naszych rodów gdy wraz z Faolinem wpatrywałem się w mapę Andoru. Dotarcie do Wiedźmy było naszą jedyną szansą, a jeśli stracilibyśmy ją z mojego powodu nigdy bym sobie tego nie wybaczył. W końcu istniała znacznie większa szansa na to, że złapią mnie strażnicy niż Ceanę przebraną za mojego posłańca.
- A teraz skoro wszystko mamy już ustalone, czas bym wrócił do swych królewskich obowiązków. Do zobaczenia księżniczko – oznajmiłem uznając, że już najwyższy czas abym udał się na rozmowy z mymi dowódcami i nie dając księżniczce szansy na jakąkolwiek reakcję opuściłem Przeklętą Wierzę.
Resztę popołudnia spędziłem na zbieraniu i dokładnym notowaniu wszystkich według mnie ważnych i wartych wspomnienia na naradzie informacji począwszy od liczby podlegających każdemu z dowódców żołnierzy przez stan przydzielonego im oręża i wszelkiego rodzaju informacje dotyczące miejsc ataku naszego potężnego przeciwnika i plotki mówiące o tym gdzie niby miał on być widziany. Zebrał się z tego wszystkiego spory stosik pergaminu, jednak siedząc w swojej komnacie i wpatrując się w niego przy powoli zachodzącym słońcu niespecjalnie czułem się z tego powodu dumny. W zasadzie nawet zupełnie się tym nie przejmowałem. Moje myśli zamiast krążyć wokół tego co za straszne informacje mogą mi zostać przekazane przez Asgallskich dowódców skupiały się na następnej nocy. Zastanawiałem się nad tym gdzie będę mógł zdobyć potrzebną mi linę - gdyż jeszcze nie udało mi się jej znaleźć –i nad tysiącem innych w zasadzie nieistotnych szczegółów jak na przykład „czy będzie to chłodna noc czy raczej ciepła i czy przypadkiem nie będzie padać”. Było to bez sensu w końcu na pogodę ani ja ani Ceana wpływu nie mieliśmy, a jednak jedyną rzeczą jaka mogła mnie od rozmyślania nad nią odciągnąć było zastanawianie się nad tym co stanie się po naszym powrocie. Począwszy od reakcji ojca księżniczki aż po czekający ją i mnie ślub. Jedynym plusem tego bezsensownego marnowania przeze mnie cennych minut był fakt, iż wreszcie uświadomiłem sobie co moje małżeństwo będzie tak naprawdę oznaczać – mój powrót do domu. Nie mogłem bowiem wybrać sobie żony spoglądając jedynie na listę nazwisk i nawet nie zmieniając z mą wybranką słowa. Nawet jeśli to miał być ślub z przymusu chciałem wiedzieć na co się piszę i jednocześnie czułem, że i przyszła Blardzka królowa powinna to wiedzieć. A jakoś nie za bardzo widział mi się zachwyt malujący się na twarzy Asgallskiego króla w momencie gdy poinformowałbym go, że i ślub chce wziąć na jego ziemiach i w związku z tym musi ugościć w swym zamku wszystkie zaproszone przeze mnie szlachcianki. Takie rozwiązanie wydawało mi się być co najmniej niemożliwe, dlatego też postanowiłem jak najszybciej o moim rychłym wyjeździe Asgallom wspomnieć. Stwierdziłem, że najlepszym rozwiązaniem będzie jeśli opuszczę mury tego zamku na dobre zaraz po ślubie księżniczki z dwóch powodów – po pierwsze odbiorę w ten sposób elfom doskonały powód do plotkowania czyli bardzo prawdopodobne plotki o tym, iż jestem jej kochankiem, a po drugie król Agnor powinien być wtenczas w na tyle dobrym nastroju by mnie na odchodne do swych lochów za tą sprawę z Wiedźmą nie wtrącić. Z resztą wypadało bym jako Blardzki król i sojusznik na ślubie następczyni Asgallskiego tronu i Leara się pojawił.
Gdy wreszcie zakończyłem wszystkie swe rozmyślania był już wieczór, dlatego też uznając, iż najwyższa pora udać się na naradę, chwyciłem w dłoń zapisany przeze mnie stos pergaminów i opuściłem swoją komnatę. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Czw 20:56, 06 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Jutro. Serce zabiło mi mocniej na samą myśl o tym, że jutro miałam opuścić zamek. Uśmiechnęłam się do księcia, czując, że tej nocy nie będę mogła za dobrze spać. Byłam podekscytowana tym, że miałam w końcu pojechać gdzieś dalej, zobaczyć coś i choć miała to być wizyta u potężnej wiedźmy, która zniszczyła mi życie, to czułam pewnego rodzaju radość. Tak, to nie było do końca normalne, a jednak sprawiało mi niemałą frajdę. Gdy mężczyzna opuścił wieżę, ja zostałam w niej jeszcze chwilę. Nie tylko po to, aby sprawić pozory, że wcale ze sobą nie spędzaliśmy czasu, ale też dlatego, że nie miałam nic innego do roboty, a potrzebowałam ochłonąć.
Weszłam do pokoju, który był sypialnią mojej matki, gdy została tu zamknięta, aby żyć samotnie ze swoim szaleństwem. Nieśmiało pchnęłam ciężkie drzwi i rozejrzałam się dookoła. Omiotłam spojrzeniem zapisane w szale datami ściany. Niektóre z nich były wyryte, niektóre napisane tak niewyraźnie, że nie dało się ich odczytać. Inne zatarł czas, a w niektórych miejscach tynk odpadł i nie byłam pewna, co się kryło pod tymi datami. Zatrzymałam się przed jedną z nich. Była wyryta w ścianie i wskazywała coś, co miało się wydarzyć jeszcze w tym miesiącu. Niestety nie wskazywała dnia. Tuż przy niej znajdowało się moje imię, jednak kontynuacja napisu była zatarta i nie wiedziałam, co takiego miało się wydarzyć. Westchnęłam ciężko, mając nadzieję, że to nie było nic złego.
Przeniosłam wzrok na okno, z którego wyskoczyła moja matka. Zbliżyłam się do niego pierwszy raz w życiu. Nie lubiłam tutaj przebywać. Nienawidziłam tego pokoju. Z jakiegoś powodu obawiałam się go. Ale teraz miałam wrażenie, że muszę pokonać swój lęk. Skoro jutro miałam opuścić zamek, to nie mogę być ciągle przestraszona. Usiadłam na parapecie i zwiesiłam nogi na zewnątrz, mocno trzymając się okiennicy. Wbiłam spojrzenie w ziemię. Zdecydowanie, skacząc z tego można od razu umrzeć.
-Ceano?! Co ty wyprawiasz?! - usłyszałam krzyk Lizandra, który wyłonił się zza drzew i wpatrywał we mnie z przerażeniem w oczach.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak musiałam wyglądać. Zupełnie, jak moja matka. Jakbym chciała się zabić. Momentalnie pobladłam, nie wiedząc, co powinnam powiedzieć przyjacielowi, aby go uspokoić.
-Nic nie rób! Zaraz do ciebie przyjdę! - krzyknął, biegnąc w stronę wejścia.
Wciągnęłam nogi do środka i po chwili stałam w drzwiach, wpatrując się w zdyszanego elfa, który wbiegł po schodach. Chwycił mnie mocno za ramiona i potrząsnął mną lekko. Poczułam ból w miejscu, w którym wciskał swoje palce, jednak nic nie powiedziałam. W oczach przyjaciela widziałam zmartwienie i przerażanie.
-Czy ty postradałaś zmysły? - spytał na jednym wydechu.
-Nie chciałam się zabić. Walczyłam z lękami - powiedziałam ze spokojem, choć teraz uświadomiłam sobie, że przez cały ten czas serce waliło mi młotem.
Lizander westchnął ciężko, jednak zamiast mnie puścić przyciągnął mnie do siebie i szybko przytulił. To było miłe uczucie, biorąc pod uwagę, że rzadko kiedy coś takiego robił. Raczej nie pochwalał tego, aby okazywać mi jakąś czułość ze względu na nasze różne statusy społeczne. Mój ojciec jako tako tolerował naszą przyjaźń, ale zapewne nie wiedział, jak wielka ona jest. Lizander był dla mnie niczym członek rodziny. Cofnął się i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Nigdy więcej tak nie rób... - jęknął, masując skronie.
Zaśmiałam się, widząc jego dezorientację. Zamknęłam drzwi do sypialni matki. Może lepiej na razie nie będę tam wchodzić. Jeszcze ktoś pomyśli, że chcę się zabić i nie uda mi się go tak łatwo przekonać, jak Lizandra, że tak nie było.
-Szukałeś mnie? - spytałam po chwili.
-Tak. Przyszła odpowiedź od Milczących Mędrców - odparł, a ja otworzyłam szeroko oczy. -Posłaniec czeka pod zamkiem, ma być dostarczone do rąk własnych księżniczki Asgallów Ceany.
Przytaknęłam i ujęłam fałdy długiej sukni, schodząc pospiesznie po schodach. Kilka minut później z lekką zadyszką stałam obok potężnego, czarnego rumaka na którym siedział odziany w szare szaty elf. Miał krótkie, blond włosy i intensywnie niebieskie oczy. Pełne usta i wysokie kości policzkowe sprawiały, że niejedna elfka straciłaby dla niego głowę. Szkoda tylko, że uznał iż zamilknie na wieki, aby należeć do Zakonu. Pospiesznie zszedł z konia i skłonił się nisko. Wyciągnął z kieszeni kremową kopertę z wykaligrafowanym moim imieniem.
-Dziękuję - powiedziałam, czując, że nadzieja rodzi się w moim sercu.
Może to ukaże rozwiązanie? Może będę mogła odwołać naszą eskapadę? Złamałam granatową pieczęć i wyciągnęłam złożoną kartkę trzęsącymi się dłońmi. Rozłożyłam ją zaciskając usta w wąską linię. Przez chwilę litery były rozsypane, a po chwili, jakby uświadamiając sobie, że trafiły do odpowiedniej osoby zaczęły się składać w pełne zdania. Przebiegłam tekst pospiesznie, a potem jeszcze raz wolniej. Przeczytałam treść kilka razy i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że się trzęsę.
-Ceano? - usłyszałam głos mojego ojca, który stał tuż obok. Nawet nie zauważyłam kiedy przyszedł. -Co napisali?
-Muszę coś zrobić. Stawię się na wieczornej naradzie - rzuciłam, przyciskając kartkę do piersi.
Biegiem ruszyłam w stronę Wieży Medyków. Słyszałam za sobą głos mojego ojca, jednak nie zatrzymywałam się. Wbiegłam po krętych schodach do mojego gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Miałam to szczęście, że ciało nieszczęśnika, który niedawno się tutaj pojawił zostało odpowiednie przygotowane, aby na razie się nie rozłożyło i schowane w zaczarowanej trumnie. Na białą sukienkę narzuciłam błękitną szatę i weszłam do małego pomieszczenia, w którym znajdował się martwy elf. Położyłam pergamin na stole, po czym podniosłam szklaną pokrywę znad ciała elfa. Przebadałam wcześniej truciznę, która trawiła jego ciało, ale to niewiele dało. Szarpnęłam za jedną z szuflad z której wyciągnęłam biały kamień. Zawiesiłam go nad ciałem mężczyzny. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam?
-Osamae... - zaczęłam cicho recytować zaklęcie. -Osamae redio namer.
Przez sekundę wpatrywałam się w kryształ, który lekko kołysał się nad ciałem elfa, aż w końcu zaczął tworzyć okręgi, choć wcale nim nie poruszałam.
-Osamae redio namer. Osamae redio namer. - powtórzyłam bardziej zdecydowanym tonem.
Kryształ zatrzymał się pod dziwnym kątem, wskazując na ranę na piersi zadaną przez dziwne istoty. Zatrząsł się, a nad raną zaczął unosić się ciemny dym, który powoli wchłaniał się w biały kryształ. Cały czas powtarzałam słowa zaklęcia. Pokaż swą prawdziwą naturę głosiło. Kryształ wchłaniał ciemny dym tak długo, aż stał się całkiem czarny. Miałam wrażenie, że zaraz oszaleję ze strachu. Mimo że kamień wchłonął już mnóstwo złej energii ta dalej w niego wchodziła, aż w końcu rozpadł się na drobne kawałki. Po pomieszczeniu przeszła fala energii. Bezsilna osunęłam się na podłogę. Tuż obok mnie upadła zaszyfrowana wiadomość, którą tylko ja mogłam odczytać.
Czy Wasza Wysokość rozważyła działanie czarnej magii? Polecamy zmierzyć jej poziom. Jeżeli będzie wykraczać poza skalę Rehaela jest to nieznana nam magia. Nie możemy wtedy pomóc i możemy jedynie liczyć na cud.
Mamy nadzieję, że magia będzie Waszej Wysokości pomagać.
Dahaere magoni,
Wielki Mistrz Milczących Mędrców Alakrez
Spojrzałam na suknię, która była teraz szara. Kamienie, które nosiłam na sobie nasiąknęły czarną magią. Zrzuciłam to wszystko z siebie i cisnęłam do kominka. Ogień pochłonął moje szaty z cichym sykiem. Ubrałam na siebie proste, niebieskie spodnie uzdrowiciela, białą tunikę, sięgającą kolan, a na to narzuciłam granatowy płaszcz, symbolizujący najwyższą rangę uzdrowiciela w naszym rodzie. Włosy zaplotłam w warkocz. Chwyciłam list od Milczących Mistrzów, a czarny kryształ wrzuciłam do skórzanej sakiewki. Przykryłam ciało elfa, aby dalej nie podlegało rozkładowi. Chwyciłam tablicę na kółkach oraz kredę, po czym ruszyłam z tym ekwipunkiem na naradę.
Spojrzałam na zegar. A niech to! Byłam spóźniona czterdzieści minut. Strażnicy, pilnujący drzwi spojrzeli na mnie spode łba, jednak otworzyli przede mną ciężkie wrota. W pomieszczeniu znajdowały się najważniejsze osoby, które miały decydować o przyszłości elfów. Nie wiem o czym teraz rozmawiali, ale nagle wszyscy zamilkli.
-Któż to w końcu raczył się pojawić... - mruknął Lear, odchylając się na krześle. Na swoje nieszczęście musiałam usiąść obok niego. Na razie jednak zdecydowałam się stać i przyjrzeć uważnie wszystkim zgromadzonym. W trakcie, gdy wszyscy milczeli wysypałam skruszony kryształ. Tablicę ustawiłam kawałek od stołu. Chwyciłam kredę w dłoń i uśmiechnęłam się ciepło.
-Zaczniemy od małego wykładu - powiedziałam, zapisując na środku tablicy wielkimi literami "Skala Rehaela". -Rehael żył osiemset lat temu i był zainteresowany czarną magią. Ze względu na niebywały talent przyjęli go do siebie Milczący Mędrcy u których opracował pewną skalę. Zbadał wszystkie znane mu klątwy, a znał ich naprawdę dużo, i każdej przypisał liczbę od jeden do pięć. Te z jedynką są najsłabsze, a z piątką najsilniejsze, bardzo ciężkie do usunięcia. -Zapisałam poszczególne cyfry na tablicy. -Jedynka to proste zaklęcie, które wywołuje na przykład nudności. Piątka to choćby przesłonięcie słońca i możliwość wywołania zagłady świata. Coś takiego miało miejsce ostatni raz pięćset czterdzieści osiem lat temu, ale zostało szybko usunięte przez Milczących Mędrców i nie miało większego wpływu na nasz świat. Ogólnie zaklęcia w skali da się usunąć trudniej albo łatwiej. Aby sprawdzić, jak silne są te klątwy bada się to przy pomocy serii zaklęć. Pierwszym z nich jest tak zwany Test Prawdziwej Natury. - Nazwę tego zaklęcia zapisałam na tablicy, a pod spodem narysowałam kryształ zawieszony na lince. Czysty kryształ zawiesza się nad przedmiotem objętym klątwą i używając odpowiedniego zaklęcia ten kryształ zaczyna pobierać energię. Słabe klątwy lekko go zabarwią na szaro. Potężne sprawią, że będzie prawie czarny. To, co przed wami leży na stole, - W tym momencie wskazałam na skrawki kryształu. -co przypomina trochę węgiel, to pozostałość z kryształu, którym badałam przed chwilą ciało żołnierza objętego klątwą. Kryształ nie umiał pomieścić całej energii i w końcu rozpadł się na takie kawałeczki, powodując, że nieosłonięte kamienie również wchłonęły trochę tej czarnej magii. Z czymś takim nigdy się nie spotkałam. Jeżeli ktoś jeszcze nie połączył jednego z drugim, to klątwa z którą mamy do czynienia wykracza poza skalę Rehaela, a więc Milczący Mędrcy są bezsilni. Dziękuję za uwagę - powiedziałam, zajmując swoje miejsce. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sofja
OTAKU
Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Pią 15:39, 07 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Jak na nieprzepadającego za podejmowaniem decyzji i zupełnie pozbawionego potrzebnego w sprawowaniu władzy doświadczenia króla, zaskakująco dobrze radziłem sobie na naradzie wojennej. Nie tylko nie stałem z boku wpatrując się w czubki swych butów i pozwalając do woli przemawiać mym doradcom w mym imieniu, ale także nadspodziewanie często wypowiadałem na głos swe zdanie. Ba, przygotowane wcześniej na pergaminie i przedstawione na początku narady wnioski zaskoczyły przynajmniej niektórych Asgallskich dowódców - w tym Leara, który z wyraźnie nietęgą miną zmuszony był mi kilkukrotnie przyznać rację - ale także miały duży wpływ na dalsze losy naszych wojsk. Bowiem gdy tylko skończyłem swe przemówienie, niemal od razu zauważyłem jak dwójka doradców króla Agnora zaczyna pośpiesznie przeglądać swoje notatki i coś po nich kreślić, by wreszcie zacząć się o coś tam ze sobą kłócić. Niestety nie zrozumiałem zbyt dużo z owej burzliwej rozmowy, gdyż ta składała się głównie ze słów „tak”, „nie”, „Blardzki król” i „tutaj” i została po chwili przerwana przez wyraźnie niezadowolonego wybuchem swych podwładnych króla Agnora, któremu następnie omawiany przez elfy problem został przedstawiony szeptem. Zaraz potem sam król postanowił się wypowiedzieć i przez dalszą większą część narady to on podejmował decyzje tylko raz na jakiś czas konsultowane ze mną lub mymi doradcami - siedzącym po mej prawej stronie Faolinie i zasiadającej po mej lewej stronie Undine. Co jakiś czas wypowiadał się też któryś z Asgallskich lub Blardzkich dowódców i zdecydowanie częściej tym kimś był mający naprawdę niewiele do powiedzenia Lear, niż dziwnie milczący i zamyślony tym razem Lizander. Prawdę powiedziawszy podczas całej narady ten elf wypowiedział się zdawkowo maksymalnie dwa lub trzy razy, podczas gdy Lear w tym czasie wtrącił przynajmniej trzydzieści niewiele wnoszących komentarzy i udzielił około piętnastu uwag. Nic więc dziwnego w tym, że kilkukrotnie przyłapałem Undine na tym jak zamyślona, z wyraźną troską i niepokojem w oczach spoglądała w kierunku Lizandra starając się wyczytać coś z jego twarzy. I jeśli jej się to udało to zupełnie nie dała tego po sobie poznać.
Trwającą właśnie w ten sobie sposób, całkiem przyjemną naradę niespodziewanie przerwało pojawienie się Ceany dokładnie w momencie gdy wraz z jej ojcem miałem zatwierdzić plan przerzucenia części naszej armii za rzekę Ryn, gdzie miałaby czekać w gotowości i w razie konieczności przyjść z pomocą oddziałom wysłanym jeszcze tego dnia do Val Royeaux - jednego z ważniejszych Asgallskich miast. Była to naprawdę dobra strategia, a przynajmniej taką być się wydawała do czasu, aż Ceana nie udzieliła nam wszystkim interesującego wykładu o czarnej magii i Skali Rehaela podczas, którego Faolin raz za razem potakiwał głową jakby chcąc w ten sposób podkreślić, iż księżniczka mówi prawdę i najwyraźniej licząc na to, że zaraz przedstawi nam nie tylko ogół naszego problemu, ale i rozwiązanie. I choć tak samo jak mój nauczyciel chciałem wierzyć, że faktycznie tak będzie to nie potrafiłem. Coś ciągle powtarzało mi, iż wieści przekazane nam przez Ceane wcale nie będą dobre, a tym samym szukanie pomocy u Wiedźmy z Lasów Brethil będzie naszą ostatnią nadzieją. Niestety moje przeczucie okazało się prorocze w ten typowy dla elfich magów sposób, a gdy tylko księżniczka usiadła na swym miejscu na dłuższą chwilę nastała głucha cisza zmącona jedynie przez dźwięk oddechów obecnych na sali elfów. „Milczący Mędrcy są bezsilni” - to odbijające się echem w głowie każdego z nas zdanie przeraziło część moich i króla Agnora dowódców, którzy choć starali się nie okazywać tego po swej postawie, nie mieli zupełnie wpływu na to co mówiły ich oczy. A mówiły jedno: jesteśmy zgubieni. Inni, którzy wyraźnie nie przyjmowali tej wiedzy do świadomości, stali teraz wpatrując się oczami wielkimi jak filiżanki w księżniczkę z niedowierzaniem, a jedynym plusem tej całej sytuacji był Lear, który siedział dotąd odchylony na krześle, a teraz z wrażenia z niego spadł. Głośny odgłos jego tyłka obijającego się o posadzkę odbił się echem od ścian sali przywołując tym samym wszystkich w niej obecnych do rzeczywistości. Niemal od razu w pomieszczeniu zapanowała wrzawa spowodowana przez przekrzykujących się nawzajem Asgallskich i Blardzkich dowódców, którzy zamiast próbować znaleźć jakieś sensowne wyjście z tej patowej sytuacji, zaczęli kłócić się i wyrzucać sobie popełnione przez siebie zbrodnie i ilości zabitych przez tych drugich elfów z ich rodu. Wpatrywałem się w nich oniemiały, czując jak powoli wypełnia mnie ciepłe, wręcz palące uczucie wściekłości. Naprawdę to według nich było tym co powinno się w takiej sytuacji zrobić? Odwrócić się od sojusznika i co? Schować w głowę w piasek i czekać aż władający czarną magią przeciwnik przybędzie zaszlachtować nas jak zwykłe świnie?! Nie potrafiłem w to uwierzyć, a jeszcze bardziej niż zachowanie naszych dowódców denerwowała mnie bierna postawa Asgallskiego króla, który również wstrząśnięty słowami Ceany jedynie stał i patrzył jak z każdą sekundą robi się coraz goręcej i naprawdę niewiele brakuje by któryś z dowódców sięgnął po znajdującą się u jego pasa broń rozpoczynając tym samym nikomu niepotrzebną bitwę.
- CISZA! – nagle usłyszałem zaskoczony mój własny głos, przebijający się przez panującą na sali wrzawę i natychmiast przywołujący wszystkich do porządku. Prawdę powiedziawszy nie przypuszczałem nigdy, że potrafię aż tak głośno krzyczeć, jednak bardziej niż to i wpatrujące się we mnie ze zdziwieniem oczy wszystkich obecnych w sali narad elfów, zaskoczył mnie fakt, iż stoję na samym środku stołu. Naprawdę nie potrafiłem powiedzieć co mi strzeliło do głowy żeby wdrapać się na stół i zacząć wydzierać na wszystkich obecnych w dali narad, a jednak skoro się już coś zaczęło, należało to skończyć. Właśnie dlatego usatysfakcjonowany faktem, iż nasi dowódcy wreszcie przestali się kłócić, skoczyłem i zwinnie wylądowałem na ziemi na samym środku pomieszczenia.
- Naprawdę macie zamiar teraz się przekrzykiwać zamiast racjonalnie myśleć?! Co wam to da jeśli teraz pobijecie się tu, w obecności waszego i cudzego króla?! Tytuł? Zaszczyty? A na co wam one skoro swą postacią jasno dajecie do zrozumienia, że los waszego rodu gówno was obchodzi?! Myślicie, że co: nasz władający najpotężniejszą odmianą czarnej magii jaką widział świat wróg oszczędzi was ze względu na wasze przywileje? Gdzie tam! Róbcie tak dalej, a zginiecie bez honoru zarżnięci jak wieprze, tu w Asgallskim zamku, którego powinniście bronić! – krzyczałem stojąc wyprostowany z wysoko podniesioną głową i starając się przemówić im wszystkim do rozsądku, choć pewnie powinienem milczeć, stać i przyglądać się biernie jak moi najlepsi ludzie giną głupią, niepotrzebna i pozbawioną honoru śmiercią na środku Asgallskiej sali narad. – Wiecie co? Możecie sobie myśleć o mnie co tylko chcecie: że jestem za młody by być królem, że taki smarkacz jak ja nic nie wie jeszcze o życiu, że beznadziejny ze mnie dowódca. Może to i dobrze, że jestem taki młody i nic nie wiem jeszcze o życiu, gdyż przynajmniej pamiętam o tym co najważniejsze: elfy nie poddają się bez walki i nie chowają głowy w piasek! I dlatego teraz grzecznie ustalicie z księżniczką Ceaną listę najlepszych magów i uczonych z obydwu rodów, którzy w jakimś zabezpieczonym przez dziesiątki barier i najlepiej bardziej odosobnionym niż Przeklęta Wieża miejscu zajmą się badaniami nad tym rodzajem czarnej magii, z którym mamy do czynienia, by choć odrobinę zmniejszyć jej siłę. Wysłuchacie bez marudzenia każdej rady księżniczki, a później zajmiecie się wcielaniem ustalonego wcześniej na tej sali planu w życie, chyba, że ktoś ma jakiś lepszy pomysł, wtedy słucham. Nie? Cóż to cudnie, to mamy ustalone. Jakieś uwagi? Też nie? W takim wypadku do roboty! – dodałem i ostrzegawczo omiotłem wzrokiem - w którym gdzieś tam czaiła się rządza mordu i który sugerował, iż jakikolwiek sprzeciw nie będzie tolerowany - wszystkich zgromadzonych, a ci chwilę później w absolutnej ciszy zaczęli zajmować się spisywaniem listy i podpisywaniem wszystkich potrzebnych do wcielenia w życie naszego planu dokumentów. To starczyło bym z pełnym satysfakcji uśmiechem wrócił na swoje miejsce, skąd ze skrzyżowanymi na piersi rękoma obserwowałem pozostałe elfy. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Pią 21:41, 07 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Przez chwilę wszyscy wbijali we mnie swoje spojrzenia. Widziałam, że przez pewien czas w ich oczach gościła nadzieja, którą zdeptałam, kończąc swój wykład. Taka niestety była prawda. Milczący Mędrcy nie znali rozwiązania i naszą ostatnią deską ratunku była Wiedźma. Miałam jednak wrażenie, że zachowujemy się przez to, jak tonący, który chwyta się brzytwy. Wcześniej można było myśleć, że te elfy, które od lat studiowały magię będą znały rozwiązanie. Okazało się jednak, że tak nie jest. Kiedy ten fakt dotarł do wszystkich zgromadzonych na sali zaczęli się kłócić i obrażać.
Pokręciłam głową, zbierając do sakiewki uszkodzony kryształ. Oczywiście, że tak musiało być. Nasze rody były, jak ogień i woda. Nie mogły się dogadać, a taka szokująca informacja musiała wywołać u nich kłótnie. Złapałam spojrzenie Lizandra, który wyglądał na nieszczęśliwego i wolał stronić się od kłótni, choć trzymał dłoń na rękojeści miecza. Spojrzałam po twarzach wszystkich ważnych osób, których zdanie liczyło się w sprawie naszego losu. Większość była blada i miała obłęd w oczach. Przerażenie możliwością zagłady było dla nich zbyt wielkie. Zacisnęłam dłonie w pięści, czekając aż się uspokoją. Tablica za moimi plecami zachybotała się niebezpiecznie, kiedy Lear gwałtownie podniósł się ze swojego krzesła. Planowałam przeczekać to całe zamieszanie, kiedy nagle stół poruszył się pod ciężarem osoby, która na niego weszła.
Podniosłam spojrzenie na Dorhiana, który był teraz... Wściekły. Chyba nigdy wcześniej na przestrzeni naszej krótkiej przyjaźni nie widziałam go aż tak zdenerwowanego. Byłam w szoku, że potrafił pomieścić w sobie aż tyle agresji i tak wybuchną przed wszystkimi. Chyba w życiu bym się na coś takiego nie odważyła. Wszyscy, jak jeden mąż, zamilkli, wpatrując się w króla Blardów z zaskoczeniem i zaciekawieniem. Słuchali go uważnie, a kiedy skończył swoją przemowę zajęli z powrotem swoje miejsca. Nawet Lear zachował się "kulturalnie". Posłałam Dorhianowi ciepły uśmiech. Będzie z niego dobry król. Rzekłabym, że lepszy niż z ojca. Bezgłośnie powiedziałam do niego "dziękuję", mając nadzieję, że z ruchu ust zrozumie, co miałam na myśli.
Mój ojciec odchrząknął i wskazał na mnie ręką.
-Ceano, czy Milczący Mędrcy napisali coś jeszcze? Zgodnie z tym, co mówi król Blardów, jako mag masz jakieś rady? - spytał niepewny swoich słów.
To był chyba pierwszy raz w życiu, gdy spytał mnie o radę. Z trudem powstrzymałam się od otworzenia ust ze zdziwienia. Jak widać wszyscy doradcy mojego ojca byli równie zaskoczeni, co ja. W końcu u nas nie polegało się na tym, co mówiły kobiety. Mi informacje były przekazywane tylko dlatego, że elfki bywały uzdrowicielkami, a ja pełniłam niejakie zwierzchnictwo na tym terenie. Wzięłam głęboki wdech, próbując sobie dodać otuchy.
-Milczący Mędrcy nie przekazali nic więcej. Pozostanę jednak z nimi w kontakcie i jeszcze dzisiaj w nocy wyślę list z prośbą o wsparcie swoimi siłami. Liczę na to, że mogą rozproszyć swoje jednostki na terenie królestwa i wspomóc twierdze. Jeżeli chodzi o klątwy, to mogą je negować jedynie tak zwane czyste zaklęcia. Biała magia. Przekaźnikiem dobrej energii są kryształy, znajdują się w każdym Asgallskim mieście. Należy poinformować wszystkich magów, stacjonujących w danych jednostkach, aby je oczyścili i przygotowali osłony. To na pewno nie powstrzyma w całości ataku, ale może go spowolnić. Kryształy będą pobierać złą energię z wrogów. Wszystkie kamienie szlachetne gromadzą magię, a więc wszyscy żołnierze powinni mieć przy sobie talizmany ochronne, mogą one dać im minimalną, ale zawsze jakąś, ochronę. Kimkolwiek jest nasz wróg, mimo że zna czarną magię nie może znać czystych zaklęć. Atakując opiera się na sile fizycznej oraz truciźnie, a więc nie jest to grupa wykwalifikowanych magów, których my mamy. Istnieją również różne zaklęcia, tworzące bariery: ogniste, wodne, niszczące każdą niepowołaną jednostkę na danym terenie. Można je wprowadzać w punktach strategicznych, aby spowolnić wroga oraz dookoła miast. Myślę, że wojska, opuszczające jednostki powinny zabierać ze sobą uzdrowicieli. W miastach na niewiele się zdadzą, a mimo że niewiele osób w to wierzy, jesteśmy przystosowani do przebywania w polu. Możemy choćby tworzyć tarcze ochronne dookoła walczących. Znamy zaklęcia, które pozwalają nam na ukrycie swojej obecności i przez to możemy dyskretnie znaleźć się pośrodku walczących i leczyć ich. -Zamilkłam, biorąc głęboki wdech. -Nasza obecność w skrzydłach szpitalnych i oczekiwanie na powrót rannych jest gorsze niż głupie.
Zagryzłam dolną wargę. Powiedziałam wszystko to, co mogłam. Wyraziłam nawet zdanie wielu uzdrowicieli, którzy byli chętni do pójścia na bitwy, ale ze względu na brak "szczególnych umiejętności wojskowych" musieli siedzieć na tyłkach i czekać na powrót wojska.
-To... To chyba wszystko - odparłam na koniec.
-Weźmiemy uwagi Waszej Wysokości pod uwagę - odparł Derek, starszy elf w małych okularkach, który uważnie notował wszystko to, co powiedziałam. Kompletnie nie znał się na magii i miałam wrażenie, że moje zdanie zostanie zignorowane. Jednak ku mojemu zaskoczeniu ten kontynuował swoją wypowiedź. -Za zgodą króla, wysłałby dzisiaj posłańców do asgalskich miast w sprawie oczyszczenia kryształów. Jak się mają sprawy ochrony blardzkich miast? - zwrócił się do jednego z doradców Dorhiana.
Uśmiechnęłam się lekko. Pierwszy raz w tym miejscu ktoś docenił to, co powiedziałam. Wzięli to pod uwagę! Lizander nachylił się do sąsiadującego obok niego elfa, którego imienia nie pamiętałam i zaczął mówić na temat skuteczności uzdrowicieli na polach walk. Jego rozmówca energicznie kiwał głową, całkowicie się zgadzając. Przeniosłam spojrzenie na ojca, który był na swój sposób zaskoczony. Podobnie zresztą jak Lear, który z niesmakiem przyjął do wiadomości moje słowa. Jednak nawet to nie mogło zepsuć mi humoru. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sofja
OTAKU
Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Pią 23:25, 07 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
No tak może i przez chwilę byłem usatysfakcjonowany tym, że wszyscy jak jeden mąż – nawet Asgallski król – wysłuchali mojego rozkazu, a gdy dojrzałem w jakie słowo układają się usta Ceany posłałem jej ciepły uśmiech, jednak zawsze po każdym wybuchu przychodzi moment, gdy kurz opada i widać jakie zniszczenia powstały. Ten właśnie moment miał miejsce gdy krążąca w mych żyłach adrenalina i wypełniające mnie emocje osłabły, a ja zdałem sobie sprawę co dokładnie przed chwilą zrobiłem. I prawdę powiedziawszy choć to zadziałało poczułem, że najlepiej byłoby ten swój wybuch zakończyć wyjściem z sali narad i trzaśnięciem drzwiami. Wtedy przynajmniej nie musiałbym się za siebie wstydzić wśród tylu osób, a tak jedynym co mogłem zrobić było ukrycie swych emocji pod nieprzeniknioną maską gniewu i wyższości i wbicie swego wzroku w najdalszy kąt sali, tak by mieć pewność, iż przypadkiem nie spojrzę w oczy któregoś ze swych poddanych, a już tym bardziej nie chciałem by tą osobą była Undine. Szczerze powiedziawszy po tym jak podczas tego wieczoru, w tym pomieszczeniu złamałem chyba wszystkie możliwe zasady etykiety i zachowałem się nie jak król, a zwykły cham, bałem się tego co mógłbym ujrzeć w oczach przyjaciółki. Nie chciałem by patrzyła na mnie z tą samą pogardą lub rozczarowanie, które przez tyle lat oglądałem w oczach mieszkających na zamku poddanych, mistrza Nalsira lub mojego ojca. Nie chciałem by jej oczy zdradziły mi, że przez tyle lat tak bliska mi elfka stwierdziła, iż już mnie nie poznaje, że zmieniłem się, ale wcale nie na lepsze, a na gorsze. A miałaby do takiego właśnie rozumowania pełne prawo, gdyż nawet ja nie potrafiłem do końca uwierzyć w to co się stało. Może i zawsze byłem impulsywny, ale żeby aż tak? Niemal od razu przypomniało mi się zdarzenie z pewnej nieszczęsnej nocy, gdy omal przez swój napad gniewu nie zabiłem Leara. Teraz ten elf siedział tu z naburmuszona miną tylko i wyłącznie, dlatego, że obok mnie była Ceana, która była w stanie mnie zatrzymać i go uleczyć. I choć od tego momentu miałem nadzieję, że jeśli się postaram to uda mi się zapanować nad swymi emocjami, wszystko wskazywało na to, iż będzie zdecydowanie inaczej, a ja w krótkim czasie zasłużę sobie na przydomek szalonego lub okrutnego.
- Z powodu, iż srebro jest od wielu wieków barwa naszego rodu, w mury wielu naszych miast są wbudowane przeźroczyste kryształy, które miały oślepiać swym blaskiem naszych wrogów. – Nieco niepewny głos Faolina wyrwał mnie z zamyślenia mimowolnie zmuszając tym samym bym spojrzał w stronę wypowiadającego się elfa. Spoglądając na jego twarz dojrzałem kilka spływających po jego czole kropli potu, a gdy dokładnie przyjrzałem się wszystkim zgromadzonym zrozumiałem co jest powodem zdenerwowania mojego nauczyciela – oczy wszystkich Blardów i Asgallsów skierowane były właśnie na niego, a jedynym odgłosem towarzyszącym jego słowom był dźwięk rysującego atramentem po pergaminie pióra, z pomocą którego skrupulatnie sporządzano notatki. To było naprawdę zaskakujące i pomyśleć, że wystarczyło zwyczajnie nawrzeszczeć na te wszystkie elfy by te zaczęły się wreszcie porządnie szanować. Zapewne ta sytuacja była spowodowana ich strachem o to czy przypadkiem nie wpadnę w jakiś szał i nie postanowię w nich ich wszystkich pozabijać, wszak potwór którym stawałem się na polu walki był sławny nie tylko wśród Asgallskiego rodu, ale i mych własnych poddanych.
– Niestety nie ma ich zbyt wiele, a spora część z nich została uszkodzona przez wiele lat trwającej pomiędzy naszymi rodami wojny. Jednak na obrzeżach naszych ziem znajduje się pewna kopalnia pełna potężnych kryształów, które po wydobyciu i oczyszczeniu mogłyby zostać rozprowadzone do Blardzkich i Asgallskich miast w celu ich ochrony – kontynuował elf, a pewien starszy elf w niewielkich okularach pokiwał ze zrozumieniem głową.
- W takim razie jeszcze dzisiaj wyślemy posłańców z rozkazem natychmiastowego przystąpienia do tych właśnie działań. Oczywiście za zgodą obydwu królów – rzekł starszy elf, a ja i król Agnor jednocześnie kiwnęliśmy głowami na znak, iż naszą zgodę na realizację swego planu otrzymał.
- Z chęcią wyślemy też chociaż część ze swych najlepszych uzdrowicieli by ci wspomogli nasze połączone oddziały – rzekła Undine, a król Agnor i starszy elf kiwnęli jej z aprobatą, jednak elfka zamiast usiąść na swoim miejscu stała wyprostowana wyraźnie czekając na jeszcze jedno potwierdzenie – moje. Gdy zdałem sobie z tego właśnie sprawę niemal natychmiast kiwnąłem jej głową, kierując jednak swój wzrok nie na jej twarz, a ponad nią – na włosy elfki i przestrzeń nad jej głową. To spowodowało, że sztywna dotąd postawa mej przyjaciółki nieco się rozluźniła, jednak ma doradczyni bynajmniej nie miała zamiaru jeszcze siadać. Istniała bowiem jeszcze jedna, ważna sprawa, o której musiała wspomnieć i to dokładnie teraz – podczas narady, na której ważyły się losy naszych połączonych sojuszem królestw.
- Jest jeszcze jedna sprawa warta omówienia – rzekła elfka kierując swój wzrok na mnie, a ja poczułem jak z mojej twarzy powoli odpływa krew. Zdałem sobie bowiem sprawę z tego, co Undine ma zamiar powiedzieć. – Biorąc pod uwagę potęgę naszego wroga i sytuację, w której się znaleźliśmy nasz ród nie może sobie pozwolić na dalsze, niemal niekończące się oczekiwania na godnego następcę tronu. Z tego właśnie powodu zgodnie z królem Dorhianem ustaliliśmy, iż jak najszybciej rozpoczniemy poszukiwania stosownej dla niego małżonki – kontynuowała elfka spokojnym, lecz jednocześnie i chłodnym tonem. – Nie możemy jednak tego zrobić bez rozmowy z kandydatkami i właśnie, dlatego król Dorhian będzie zmuszony w najbliższym czasie opuścić mury Asgallskiego zamku i powrócić na swe ziemie – dodała, a ja nie wytrzymałem i niemal niezauważalnym gestem nakazałem jej aby natychmiast zamilkła. Nie mogłem pozwolić jej by stwierdziła, że jeszcze tej nocy opuścimy ziemię Asgallów nawet jeśli tak było najbezpieczniej, gdyż istniało naprawdę niewielkie prawdopodobieństwo, że nasz wróg zniszczy oba zamki w tym samym czasie. Musiałem zostać na zamku jeszcze parę dni i pewna zbliżająca się uroczystości miała mi to umożliwić.
- Wiem jednak, że wielkimi krokami zbliża się ślub księżniczki Ceany i dowódcy Leara, który nasz ród oczywiście popiera i na znak tego właśnie poparcia chciałbym zostać na tym zamku w gościnie aż do zakończenia uroczystości. Byłby to dla mnie wielki zaszczyt jak również pewnego rodzaju podziękowanie za możliwość urządzenia tu mej koronacji – rzekłem skłaniając lekko przed królem Agnorem głowę na znak mych szczerych intencji. Naprawdę planowałem opuścić to miejsce zaraz po ślubie księżniczki, tak z resztą jak jeszcze w swych komnatach postanowiłem. Tylko w ten sposób byłem w stanie ochronić ją przez plotkami, które z pewnością będą krążyć po naszym powrocie z wyprawy, a jednocześnie dać Asgallskiemu królowi szansę na ukaranie mnie jeśli cokolwiek pójdzie nie tak.
W oczekiwaniu na odpowiedź króla omiotłem wzrokiem każdego ze swych poddanych. W oczach części z nich można było dojrzeć niedowierzanie – i nic dziwnego słowa Undne w łatwy sposób dały im do zrozumienia, że ślub który wezmę zdecydowanie nie będzie brany z miłości, a z obowiązku i obawy o dalsze losy mego królestwa. I choć wiedziałem, że to właśnie jestem winny mym poddanym, zwłaszcza po tym jak chwilę temu się zachowałem, nie potrafiłem odepchnąć od siebie nadziei, że król Agnor pozwoli zostać mi w tym zamku jeszcze przez kilka dni. I nie tylko po to bym mógł zrealizować uknuty z jego córką spisek, ale też by odwlec to co nieuniknione. </center>
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Nie 1:39, 22 Lis 2015, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Sob 19:08, 08 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Przytaknęłam na słowa mistrza Faolina. Czytałam w książkach o tym, że używają zaklęć oślepiających. Ujęłam jedno z wolnych piór oraz kałamarz i na wolnym pergaminie zaczęłam pisać list do Milczących Mędrców z prośbą o wsparcie. Jak miło, że chociaż oni brali mnie na poważnie. Choć oni robili to ze względu na moje przekleństwo. Cenili sobie magów, którzy się czymś wyróżniali na tle innych. Kiedy spotkałam Wielkiego Mistrza jeden jedyny raz w swoim życiu, powiedział (choć to może złe słowo, lepszym byłoby: przekazał) mi, że gdyby nie fakt, że jestem następczynią tronu, to zaproponowałby mi wstąpienie do Zakonu. Mimo wszystko do Milczących Mędrców należały również kobiety, choć było ich mniej.
Opisywałam ze spokojem w liście przebieg zaklęcia i to, jak bardzo klątwa, która się pojawiła wykracza poza skalę. Jednocześnie słuchałam z uwagą tego, co mówili zgromadzeni na sali. Podniosłam głowę do góry, kiedy Undine zaczęła mówić na temat rychłego małżeństwa Dorhiana. Współczułam mu tego, że musiał w pewnym stopniu podzielić mój los. Nie mógł ożenić się z kimś z miłości. Musiał porozmawiać kilka minut z odpowiednimi kandydatkami i na tej podstawie zadecydować, która będzie odpowiednia. Cóż, przynajmniej miał wybór. Kątem oka zerknęłam na Leara, który spokojnie przenosił spojrzenie po zgromadzonych.
Słysząc, że głos zabiera Dorhian przeniosłam na niego wzrok. Niestety mówił o moim małżeństwie i o tym, że je popiera. Lear jakby na znak tego, jak bardzo cieszy go ta sytuacja przykrył swoją dłonią moją. Wzdrygnęłam się pod jego nagłym dotykiem. I pomyśleć, że będę musiała go znosić...
-Nie widzę żadnych przeciwwskazań, królu Dorhianie - powiedział mój ojciec, uśmiechając się. -Myślę, że narzeczeństwo również będzie tym zaszczycona, prawda?
-Oczywiście - powiedziałam chórem z Learem. Z tą różnicą, że on udawał entuzjazm, a ja powiedziałam to na tyle cicho, że nawet nie wiem, czy mój głos faktycznie się wydobył. Lear puścił moją dłoń, a ja od razu cofnęłam ją, mając nadzieję, że nie będzie próbował podobnych czułości.
Wróciłam do pisania listu. Szkoda, że nie mogłam dołączyć do Milczących Mędrców, mam wrażenie, że czułabym się tam lepiej niż tutaj. Napisałam odpowiednią prośbę o wsparcie w walkach oraz o to, czy mógłby się tutaj stawić jeden z magów, aby pomóc w badaniach. Miałam nadzieję, że przyślą kogoś kompetentnego i zjawi się na zamku tuż po moim powrocie. Zatrzymałam pióro nad pergaminem, wahając się czy powinnam to napisać, jednak po wyszeptaniu zaklęcia, który nie pozwalał, aby przeczytał je ktoś inny oprócz Wielkiego Mistrza zaczęłam pisać. Czy Wielki Mistrz sądzi, iż Wiedźma z Lasów Brethil mogłaby wiedzieć coś więcej na temat klątwy? PS: Proszę użyć kruka do odesłania wiadomości, szybciej wróci i znajdzie mnie wszędzie. Złożyłam pergamin na pół i chwyciłam jedną z kopert. Włożyłam ją do środka. W swoim gabinecie użyję pieczęci Uzdrowiciela, a potem wyślę Kruka. Im ufam bardziej niż posłańcom.
-Mam nadzieję, że wasza małżonka będzie wspaniałą elfką - dodał po chwili mój ojciec, podpisując jakiś papier, który podsunięto mu pod nos. Prawdopodobnie wezwanie o to, aby oczyścić kryształy. -Czy ktoś wnosi jeszcze o poruszenie jakiegoś problemu? </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sofja
OTAKU
Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Sob 21:41, 08 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Zgoda na pozostanie jeszcze w Asgallskim zamku, którą na całe szczęście otrzymałem od króla Agnora niezmiernie mnie ucieszyła, dlatego też podziękowawszy ojcu Ceany skinieniem głowy usiadłem wygodniej na swoim miejscu z szerokim uśmiechem. I w zasadzie w ten właśnie sposób dotarliśmy do końca narady, gdyż nikt nic więcej sensownego w tamtej chwili nie był w stanie wymyślić. Dlatego też po chwili głuchej ciszy, która nastąpiła po pytaniu króla Agnora, władza uznał, iż najwyższa pora przenieść się do innego pomieszczenia, a dokładniej jadalni gdzie mieliśmy wspólnie spożyć kolację. Osobiście wątpiłem by po ktokolwiek obecny w sali narad w momencie gdy księżniczka przekazała nam złe wieści byłby w stanie teraz cokolwiek przełknąć jednak dla dobra naszych rodów należało zachować pozory. Plotki mówiące o tym jak kiepska musi być nasza sytuacja skoro nikt nie zjawił się na zaplanowanej kolacji – nawet sam król Agnor – były jedną z ostatnich rzeczy, która była nam teraz potrzebna. W końcu w łatwy sposób mogły doprowadzić do niepożądanej paniki, a być może nawet i buntu przeciw nieudolnemu królowi. I choć istniała niewielka szansa na to by ktoś zbuntował się przeciw od tylu lat zasiadającemu na Asgallskim tronie władcy, bardzo prawdopodobnym było, iż w takiej sytuacji Blardzi zbuntowaliby się przeciw mnie. Prawdę powiedziawszy wychodząc z sali narad już zacząłem ukradkiem rozglądać się czy po moim wybuchu ktoś nie wpadł przypadkiem na pomysł pozbycia się kiepskiego i nadzwyczaj impulsywnego króla. Na całe szczęście jeśli ktokolwiek snuł tego typu plany – a pierwszą osobą, o którą bym o nie podejrzewał by nie kto inny niż Lear wyraźnie niekontenty z powodu, iż nie miał okazji udowodnić swych umiejętności bojowych wbijając jakiemuś Blardzkiemu dowódcy nuż w brzuch – nie planował zrealizować ich jeszcze tej nocy. Dzięki temu już po kilkunastu minutach wszyscy najważniejsi dowódcy, doradcy i rodziny królewskie z obydwu rodów siedzieli w jadalni przy ustawionych w okrąg stołach i w towarzystwie cichych rozmów dotyczących wojny jednak i wielu innych niezwiązanych z nią rzeczy, posilali się znajdującymi się na stole wykwintnymi potrawami. I choć niektóre osoby tak jak i ja z wyraźnym trudem wmuszały w siebie kolejne niewielkie kawałki sałatek i bażanta, o dziwo większość osób – zwłaszcza starszych dowódców i doradców w tym sam Faolin - zajadała się tymi frykasami ze smakiem. Najwyraźniej perspektywę zagłady naszej rasy zostawili w Sali narad lub zwyczajnie uznali, że jeśli mają zginąć to przynajmniej z pełnym żołądkiem. I choć tego typu podejście było zdrowe, ja zupełnie nie potrafiłem się do niego przekonać. I z resztą nie tylko ja gdyż siedząca tuż obok mnie Undine z trudem pochłaniała kolejne malutkie kawałeczki nałożonych na swój talerz, zapiekanych w jakiś świeżych ziołach ziemniaków. Przez większą część kolacji milczała też i tylko dwa razy udzieliła Lizandrowi zdawkowej odpowiedzi na jakiś luźniejszy temat, jednak za każdym razem posyłała mu przy tym ciepły uśmiech najwyraźniej mający przekazać mu, że nie jest na niego zła, a zwyczajnie wciąż wstrząśnięta przekazanymi nam przez Ceanę wieściami.
Swój posiłek skończyłem jako pierwszy i uznając, że nie ma już żadnego powodu, dla którego bym musiał zostać w tym towarzystwie nieco dłużej, postanowiłem wrócić do swej komnaty i spróbować się przespać. I chociaż wiedziałem, że tym razem wycieczka do Krainy Snów nie będzie należeć do najprostszych, a przez całą noc będą mnie męczyć koszmary o naszym potężnym przeciwników, czarnej magii i umieraniu, tym razem nie mogłem sobie pozwolić na komfort niespania. Następnej nocy miała czekać mnie eskapada do Lasów Brethil, musiałem, więc spróbować chociaż na kilka minut zmrużyć oczy. W końcu niewyspany i przysypiający na koniu byłbym bardziej obciążeniem dla Ceany niż pomocą.
- Dziękuję za posiłek. Życzę wszystkim zebranym dobrej nocy. Królu Agnorze, księżniczko Ceano, dowódco Learze, dowódco Lizandrze, dowódco Dereku.. – zacząłem swe pożegnanie, przypominając sobie nagle nazwiska i tytuły wszystkich elfów obecnych w Sali narad, które zostały przedstawione mi na początku narady i w związku z tym należało je i teraz wymienić. Gdy skończyłem zasunąłem za sobą krzesło i nawet nie oglądając się za siebie ruszyłem do przydzielonego mi pokoju, w którym znalazłem się niecałe dziesięć minut później. Niemal od razu skierowałem się do łazienki licząc, że długa i ciepła kąpiel choć trochę mi pomoże, niestety tak się nie stało. Gdy ubrany jedynie w bieliznę i luźne, ciemnobrązowe spodnie kładłem się do łóżka moje myśli wypełniały obrazy przedstawiające rychły koniec naszej rasy i ten niewielki promyczek nadziei, który w łatwy sposób mógł zostać zgaszony przez odpowiedź Wiedźmy. </center>
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Sob 21:45, 08 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Śro 12:29, 12 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Kiedy narady się skończyły czułam się na pewien sposób szczęśliwa. Oczywiście nasza sytuacja była teraz beznadziejna i spodziewałam się, że wszyscy możemy umrzeć jeżeli szybko nie poznamy rozwiązania naszego problemu, ale pierwszy raz w życiu ktoś uznał za ważne to, co powiedziałam. Mimo że przekazałam tragiczne wiadomości, to wzięli pod uwagę moje rady i postanowili się do nich zastosować. Zapewne długo to nie potrwa i już pojutrze, kiedy zniknę z zamku cała moja nikła, ledwo odbudowana reputacja legnie w gruzach, ale i tak na razie byłam zadowolona. Poprosiłam stojących przy drzwiach strażników żeby odnieśli tablicę do Wieży Uzdrowicieli. Powiedziałam, że mogą ją wstawić do pierwszej lepszej sali wykładowej, a ktoś potem ulokuje to w odpowiednim miejscu. Schowałam list oraz sakiewkę z kryształem do obszernej kieszeni, po czym skierowałam się u boku ojca do sali jadalnej.
Oczywiście po drodze starał się zachować ciepły uśmiech oraz pogodę ducha, żartując z Learem, aby tylko służba - źródło plotek - miało wrażenie, że wszystko jest pod całkowitą kontrolą. Również się uśmiechnęłam, zamieniając parę słów z Lizandrem na trywialne tematy, jak na przykład pogoda czy stan naszych ogrodów. Miałam nadzieję, że służący, których mijaliśmy na korytarzach pomyślą, że jesteśmy teraz szczerzy i rozpowiedzą dookoła co najwyżej tyle, że byliśmy spokojni. A dobrze wiedzieliśmy, że nasz spokój, to spokój poddanych.
Jednak już w sali jadalnej dało się dostrzec, że nie wszystko jest w najlepszym porządku. Elfy raczej nie były skore do dyskusji i objadania się. Nieliczni potrafili zjeść swoje standardowe porcje. Ja zostałam przy słodkiej bułce, którą skubałam przez całą kolację. Może pomyślą, że dbam o linię przed ślubem. Przynajmniej taką miałam nadzieję. W końcu nie mogłam powiedzieć, że martwię się jutrzejszą "ucieczką" oraz spotkaniem Wiedźmy z Lasów Brethil. Przerażało mnie to na swój sposób. Wypiłam pół kieliszka wina, licząc na to, że może to mnie jakoś uspokoi, ale szybko przestałam się alkoholizować, wiedząc, że jeszcze mam parę rzeczy do zrobienia.
Na pożegnanie Dorhiana skinęłam lekko głową. Następnie elfy powoli zaczęły się rozchodzić, a kiedy ja dojadłam już połowę słodkiej bułki wyszłam z sali, uprzednio żegnają się z poszczególnymi osobami. W swoich komnatach usiadłam przy biurku i zapieczętowałam list po zwinięciu go w rulon. Wyciągnęłam drobną sakiewkę do której wsunęłam kawałek kryształu oraz list. Zignorowałam ciche pukanie do drzwi, wiedząc, że to pewnie służba. Może pomyślą, że już śpię i sobie pójdą... Zapukały jeszcze raz, jednak nie słysząc odzewu odeszły. Otworzyłam okno na oścież i rozejrzałam się dookoła, przywołując do siebie myślą jednego z kruków. Ptak usiadł na parapecie, spoglądając na mnie z zaciekawieniem. Dałam mu kawałek maslanego ciastka do zjedzenia, po czym przywiązałam mu do nogi sakiewkę.
-Leć do Milczących Mędrców, do Wielkiego Mistrza - wyjaśniłam, przekazując mu myślami odpowiednie obrazy.
Kruk zakrakał donośnie i odleciał, a ja stanęłam przy wannie napełnionej wodą. Nie chciałam widzieć służby również ze względu na to, że jak się spodziewałam, na ramionach miałam ślady po mocnym uścisku Lizandra. Służące mogłyby się "zaniepokoić" i pobiec do mojego ojca, a to narobiłoby za dużych kłopotów Lizandrowi. Położyłam dłonie na swoich ramionach na krzyż, a potem wyszeptałam proste zaklęcie. Na skórze poczułam przyjemne ciepło i mrowienie, kiedy ślady zaczęły znikać. Umyłam się i ubrana w koszulę nocną położyłam się do łóżka, wbijając spojrzenie w sufit. Chyba dzisiaj nie zasnę przez ten jutrzejszy stres...</center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sofja
OTAKU
Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Pią 13:32, 14 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Ta noc zdecydowanie nie należała do przyjemnych. Przez ponad cztery godziny nie potrafiłem zasnąć non stop nękany przez złe przeczucia i potworne wizje, a gdy w końcu udało mi się zapaść w płytki i niespokojny sen mówiący o wyprawie do Lasów Brethil w krótkim czasie zmienił się on w straszliwy i mroczny koszmar. Śniło mi się, a może i nawet miałem wizję naszej rychłej zagłady, w której mroczny król wraz ze swą armią władających najpotężniejszą znaną nam odmianą czarnej magii istot, docierał na piekielnych rumakach, z których nozdrzy buchały płomienie, wprost do jakiegoś wielkiego lasu, w którym wraz z księżniczką Ceaną próbowałem coś odszukać. Nie mieliśmy koni, byliśmy ranni i zmęczeni, a choć z raz za razem rozdzieranego przez błyskawice nieba spadał na nas siarczysty deszcz, jednak nie poddawaliśmy się. Potykając się o własne nogi gnaliśmy przed siebie by dotrzeć wreszcie do jakiejś starej i rozpadającej się wierzy. Tam miała znajdować się nasza ostatnia nadzieja na ocalenie jednak zamiast niej znaleźliśmy wielką pustkę. I mogliśmy już tylko czekać na zbliżającą się w naszą stronę wielkimi krokami śmierć. Nie miałem jednak zamiaru poddawać się bez walki. Wyciągnąłem jedyną broń jaką przy sobie miałem – miecz otrzymany od rodziny królewskiej asgallów – i kazałem Ceanie się odsunąć i raz jeszcze poszukać tej rzeczy będącej ostatnią nadzieją dla naszego ludu. Gdy tylko księżniczka znikła mi z oczu, zniszczone drzwi wierzy rozpadały się w drobny mak, a przede mną stanął on. Potworny, wielki władca Armii Zła o czarnych, długich i kościstych palcach, bladym licu niczym u trupa i czerwonych jak krew oczach. Ów mężczyzna, a przynajmniej zakładałem, iż właśnie tej płci jest nasz najgorszy wróg, ubrany był w ciężką zbroję z obsydianu i szary płaszcz stworzony jakby z ciemnego dymu, rozpływający się na końcach przy każdym jego ruchu. Jednak nie jego wygląd wydawał mi się w jego obrazie najbardziej przerażający, a korona, którą nosił na swej głowie. Symbol posiadanej przez niego władzy i potęgi, a także największej zbrodni jakiej dokonał wobec mego ludu. Ten złoty, drobny i miejscami szpiczasty krąg należał bowiem niegdyś do mego ojca. I nigdy nie został odnaleziony.
Nim zdążyłem zrobić cokolwiek ów straszliwy król, mrożącym krew w żyłach głosem powiedział: „Nie powstrzymasz mnie blardzki królu. Zginiesz tak jak twój ojciec, nim jednak to się stanie odbiorę ci to co jest dla ciebie najważniejsze”. Wraz z końcem groźby, a raczej mrocznej obietnicy obudziłem się zlany zimnym potem, z bijącym głośno niczym dzwon sercem i ciężkim oddechem. W myślach wciąż słyszałem raz za razem odbijającą się echem jego groźbę, a za każdym razem gdy tylko zamknąłem oczy widziałem tę straszliwą twarz, jeszcze bardziej przerażającą przez bijące zza jego pleców światło akurat uderzającej błyskawicy. I choć naprawdę chciałem zapomnieć o tym okropnym śnie zwyczajnie nie potrafiłem. Był to już drugi raz gdy ten potwór mi się śnił, a poprzedni miał przecież miejsce tuż przed tym jak dowiedziałem się o śmierci mego rodziciela. Nie zależnie od tego jak mocno próbowałem nie byłem w stanie nie poświęcić chociaż chwili na zastanowienie czy przypadkiem nie są to sny równie prorocze co złe przeczucia odczuwane przez magów. A przecież mimo, że nie chciałem to byłem magiem, więc mogło być w tym trochę racji. I to właśnie był mój gwóźdź do trumny. Nawet minuta poświęcona na tego typu przemyślenia poskutkowała tym, że przez resztę nocy nie byłem w stanie zmrużyć oka, nic więc dziwnego, że gdy w końcu nadszedł ranek nie byłem zbyt wyspany o czym najlepiej świadczyły ciemnoszare sińce pod moimi oczami. A przecież chciałem wyspać się choć trochę tej nocy by być w pełni gotowy do mojej i Ceany potajemnej wyprawy. Teraz nie było na to już najmniejszej szansy. Byłem królem, a więc musiałem dawać dobry przykład i nie mogłem pozwolić sobie na to by nie zjawić się na porannym śniadaniu. A to zbliżało się wielkimi krokami.
Z głośnym westchnięciem zwlokłem się, więc z łóżka i powoli udałem się do łazienki gdzie wykąpałem się, umyłem włosy. Następnie ubrany jedynie w bieliznę skierowałem się do przeznaczonej mi szafy skąd wyjąłem i po chwili ubrałem na siebie jedwabny, srebrno-brązowy żupan i ciemnobrązowe spodnie, a także skórzane, wysokie, wciągane buty z ozdobnymi, srebrnymi klamrami. Tak ubranego i szukającego swej korony zastała mnie Undine, do której obowiązków od momentu zostania mą doradczynią wyraźnie należeć zaczęło upewnianie się, że blardzki władca pojawi się w porę na śniadaniu. No cóż nie mogłem narzekać, przynajmniej nie były to denerwujące służące, które najchętniej zrobiły by za mnie wszystko - włącznie z poranną toaletą – i non stop narzekałyby, ze robię coś nie tak gdybym próbował zająć się czym sam.
- Już nie śpisz? – spytała wyraźnie zdziwiona elfka po czym zamknęła za sobą drzwi. – Normanie o tej porze mielibyśmy problem cię dobudzić. Od kiedy zostałeś królem zacząłem wcześniej wstawać? – dodała uśmiechają się ciepło na co pokręciłem lekko głową wciąż starając się dojrzeć gdzie posiałem swój symbol władzy.
- Od kiedy zostałem królem nie za bardzo sypiam – odpowiedziałem zerkając pod łóżko.
- Złe sny co?- bardziej stwierdziła zniż spytała moja przyjaciółka podążając za mną wzrokiem. – Jeśli szukasz korony to leży na szafce – oznajmiła podchodząc do mojego łóżka, by następnie na nim usiąść. A ja szczęśliwy, że mój symbol władzy się znalazł od razu wstałem z ziemi i podszedłem do wspomnianego przez Undine mebla, by następnie umieścić swą obsydianową koronę na głowie.
- Wczoraj wraz z… - zaczęła elfka, jednak przerwałem jej gwałtownym ruchem ręki wyraźnie mającym dać jej do zrozumienia, iż nie chcę rozmawiać o moim wczorajszym wybuchu w Sali narad. Na całe szczęście Undine zupełnie nie miała ochoty poruszać tego tematu. – Nie o to mi chodzi. Wczoraj wraz z Faolinem skończyłam tę listę, o którą mnie prosiłeś i chciałam ci ją dać – rzekła po czym wyciągnęła z kieszeni niewielki kawałek zwiniętego w rulonik pergaminu mający przesądzić o mym dalszym życiu, który chwile później mi podała. Gdy wziąłem go do ręki poczułem się zupełnie tak jakbym złapał kawałek rozżarzonego do czerwoności żelaza.</center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Nie 18:40, 16 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Tak, jak myślałam, przez większość nocy przewracałam się z boku na bok myśląc o praktycznie wszystkim. Zastanawiałam się, jak szybko mój list dotrze do Milczących Mędrców, rozważałam, co jeszcze mogę zrobić w sprawie tej potężnej armii, co potrzebuję jutro spakować i co jeszcze należy do moich obowiązków przed wyjazdem. Obawiałam się naszej wyprawy. Spodziewałam się, że może nam się nie udać i zginiemy po drodze, tym samym sprawiając, że nasze rody pozostaną przez potomków. W pewien sposób odczuwałabym cichą satysfakcję z utarcia nosa tym wszystkim możnowładcom, którzy uznawali mnie za kogoś, kto urodzi dziecko i niczym innym nie będzie musiał się zajmować. Wolałam jednak nie dokonywać tego przez własną śmierć. Westchnęłam ciężko, zamykając powieki, jednak nic to nie dawało.
Podniosłam się z łóżka i otworzyłam jedną z szuflad, wyciągnęłam z niej buteleczkę z błękitnym płynem. Wylałam na srebrną łyżeczkę dwie krople, które połknęłam, krzywiąc się. Nie lubiłam tego leku, ale potrzebowałam snu. Jeszcze zanim doszłam do łóżka, poczułam, że oczy mi się zamykają. Kiedy opadłam na miękkie poduszki momentalnie poczułam błogą nicość. Tej nocy nie miałam żadnych snów, ani nie budziłam się do momentu, w którym nie zerwały mnie z łóżka służące. Czułam się, jakby przeżuł i wypluł mnie troll. Spałam spokojnie, jednak przez chwilę miałam wrażenie, że moja głowa jest zbyt ciężka, aby wykonywać jakiekolwiek czynności. Ziewnęłam, chcąc pozostać cały dzień pod kołdrą, jednak wtedy uświadomiłam sobie, co miałam dzisiaj do zrobienia. To mnie otrzeźwiło.
-Och, jakie panienka ma strasznie podkrążone oczy! - wykrzyknęła jedna z kobiet, kręcąc głową.
Podniosłam się z łóżka i zostałam poprowadzona do łazienki, gdzie wzięłam gorącą kąpiel, a jedna ze służących zaczęła myć mi włosy, opowiadając coś o pięknej pogodzie. Za to druga elfka, stała z boku z ręcznikiem, czekając aż wyjdę z wanny. Ubrałam się w błękitną suknię z okrytymi plecami, a włosy zostawiłam rozpuszczone. Elfka, która mówiła wcześniej o podkrążonych oczach, sięgnęła po puder i zaczęła umiejętnie zakrywać cienie.
Nie byłam głodna, a więc zrezygnowałam ze śniadania, prosząc, aby jedna ze służących przekazała to mojemu ojcu. Czasami nie przychodziłam na posiłki i zaskakujące było to, że ostatnimi czasy tak często na nich bywałam. Zamiast tego w pierwszej kolejności skierowałam się do wieży uzdrowicieli, gdzie z piwnicy wyciągnęłam kasetę pełną wykutych z jakiegoś metalu medalionów. Nie były wybitne, ale trzeba było je zakląć. Poleciłam innym magom, aby zajęli się resztą amuletów i żeby wieczorem ktoś je zaniósł do mojego ojca. Zajęłam się zaklinaniem części amuletów, a kiedy skończyłam dochodziła już jedenasta. Straciłam na tym trochę sił, ale musiałam zrobić chociaż to przed wyjazdem.
Weszłam do swojego gabinetu, skąd wzięłam dwa białe kryształy, które mogły się nam przydać w trakcie eskapady. Napisałam też krótki liścik, który planowałam zostawić w Przeklętej Wieży dla wiadomości Lizandra. Lizandrze, wszystko w porządku. Wrócę za niedługo. Nie martw się. ~ Ceana Kawałek pergaminu schowałam do sakiewki, podobnie jak kamienie. Wbiłam spojrzenie w stos papierów, którymi powinnam była się zająć już jakiś czas temu. Przejrzałam je pobieżnie, skupiając się tylko na tych, co ważniejszych i podpisałam to, co musiałam. Kiedy zajmowałam się pakowaniem kilku proszków i mikstur leczniczych, do mojego gabinetu wszedł starsza elfka, Mer, która powiedziała, że wszystkie amulety są już zaklęte i uczniowie właśnie zanoszą je do króla. Podziękowałam i podałam uzdrowicielce papiery, na które czekała już od trzech tygodni.
Szybkim krokiem skierowałam się w stronę Przeklętej Wieży, mając nadzieję, że nikt mnie nie zauważy. Ogólnie dzisiaj jeszcze z nikim nie miałam okazji się spotkać. Przez cały poranek zajmowałam się sprawami, którymi prawdopodobnie chciałam odpokutować to, że na swoisty sposób uciekam. Kiedy byłam na miejscu liścik przyczepiłam do ściany tuż na wprost od wejścia. Wszystko to, co zgromadziliśmy z Dorhianem przez ten krótki czas zaczęłam ostrożnie pakować do juków, które potem będę musiała bardzo dyskretnie przenieść do stajni. W końcu on nie może mieć obciążenia, kiedy będzie skakać przez mur i biec przez las do umówionego miejsca. Kiedy wszystko było już gotowe, zegar wskazywał porę, o której powinien być obiad. Zebrałam się w sobie, aby mimo stresu coś zjeść, tym bardziej, że jeszcze dzisiaj nie miałam nic w ustach.
Weszłam do jadalni z ciepłym uśmiechem na twarzy, po czym zajęłam swoje stałe miejsce obok Leara. Na szczęście służba jeszcze nie przyniosła jedzenia, a więc się nie spóźniłam. Miło w końcu być punktualną.
-Wszystko w porządku, córko? - spytał mój ojciec, marszcząc brwi. -Nie było cię na śniadaniu.
-Miałam rzeczy do zrobienia w Wieży Uzdrowicieli. Dostałeś amulety?
-Tak, tak. Cieszę się, że o to zadbałaś - odparł, kiwając głową.
Po chwili na salę zaczęto wnosić jedzenie, a ja odnalazłam wzrokiem przy stole Dorhiana do którego uśmiechnęłam się lekko. Bałam się. Działałam dzisiaj jakbym była po miksturze na pobudzenie, a to wszystko ze strachu. Obawiałam się, że o czymś zapomnę. Dlatego potrzebowałam czymś zająć ręce. Stąd podpisałam durne papiery, zaklinałam amulety, a potem pakowałam nasze juki. Oczywiście, to ostatnie było niezwykle konieczne, ale mogłam to zrobić później. Westchnęłam ciężko, wbijając spojrzenie w przeciwległą ścianę. Mam nadzieję, że wszystko się dzisiaj uda...</center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sofja
OTAKU
Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Śro 23:11, 19 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Ta lista.. Choć zdecydowanie wolałbym nigdy nie być zmuszony do trzymania jej w rękach w tamtym momencie sądziłem, że może to i dobrze, iż powstała tak szybko. Mój los i tak został już przesądzony gdy założyłem koronę, me rychłe zaręczyny ogłoszone, a plan odnalezienia Wiedźmy stworzony. I choć teoretycznie to ostatnie było jedną rzeczą, z której mógłbym się jeszcze wycofać, za żadne skarby świata bym tego nie zrobił. O wiele bardziej wolałem zrekompensować poddanym swe złe zachowanie dając im tak szybko jak tylko byłem w stanie to na co zasługują i od tak dawna liczą czyli kolejną królową i dziedzica tronu, niż zaprzepaścić naszą jedyną szansę na zwycięstwo w tej wojnie. I stracić zaufanie przyszłej królowej asgallów.
Uznając, iż na przyglądanie się tworowi Undine i Faolina będę miał jeszcze wiele czasu, a lepiej bym nie spóźnił się na śniadanie z królem Agnorem, pośpiesznie włożyłem świstek pergaminu do kieszeni i nie czekając na Undine, złapawszy w rękę otrzymany od asgallskiej rodziny królewskiej miecz, opuściłem swą komnatę. Nie przejmowałem się tym, że przyczepione do pochwy, mej równie zabójczej co pięknej broni, skórzane pasy i sprzączki, służące do mocowania orężu do ciała żołnierza, pałętają mi się pod nogami, gdyż dzielące przydzielony mi pokój i jadalnię korytarze były na tyle długie bym był w stanie i ze zawiązanymi oczami poradzić sobie z zamocowaniem tej niezwykłej klingi u mego pasa. Nawet jeśli ta za wszelką cenę próbowała mi to zadanie utrudnić non stop wyślizgując mi się z ręki, zupełnie tak jakby te wszystkie niewielkie lecz niezwykle zdobne kawałki metalu i skóry ktoś na złość mi zaczarował i teraz świetnie się bawił obserwując me zmagania z wojskowym rynsztunkiem. Nie była temu jednak winna magia, a moje własne rozkojarzenie spowodowane nocną wyprawą, tkwiącą w kieszeni mych spodni listą, wiadomością od Milczących Mędrców i męczącymi mnie koszmarami. Tego wszystkiego ostatnio było po prostu zbyt wiele i właśnie z tego powodu nie potrafiłem w pełni skupić się na tak głupiej czynności jak poprawne zapięcie kilku sprzączek.
Na całe szczęście lata spędzone na przygotowaniach do bitwy i treningach na coś się opłaciły i dzięki wyćwiczonym, już wręcz mechanicznie działającym przy tego typu czynnościach mięśniach, przed królem Agnorem stanąłem wyprostowany, porządnie odziany i z mieczem przyczepionym do pasa.
I właśnie wtedy zauważyłem, że wśród zgromadzonych w pomieszczeniu nie ma księżniczki.
Początkowo sądziłem, że Ceana po prostu zaspała i nieco się na posiłek spóźni, dlatego też bez słowo i z pozbawioną emocji twarzą zasiadłem na swoim miejscu, jednak w momencie gdy śniadanie się już na dobre rozpoczęło, a elfki wciąż nie było wśród nas zacząłem się nieco niepokoić. Głownie o to czy ktoś aby nie odkrył naszego spisku i za karę księżniczka nie została zamknięta w swoim pokoju pod strażą, a ja zwabiony tu podstępem by następnie zostać wsadzonym podobnie do tych ciemnych, zimnych i wilgotnych lochów. Oczywiście tuż po tym jak król Agnor oznajmi mi, że sojusz między naszymi rodami to przeszłość.
Ten czarny scenariusz, który powstał w mej głowie w ciągu kilku minut, które poświęciłem na dziobanie widelcem ugotowanego w warzywach kurczaka, zdawał się potwierdzać paskudny i szeroki uśmiech „zdobiący” tego dnia twarz Leara, a także wręcz lodowaty wzrok, którym od momentu mego pojawienia się w jadalni świdrował mnie ojciec Ceany.
I choć ponad pół posiłku minęło nam w milczeniu, a oczekiwanie na to co będzie doprowadziło mnie niemal do szału, na całe szczęście w momencie gdy asgallski król zdecydował się w końcu coś powiedzieć jego pierwszym słowem nie było: straże.
- Królu Dorhianie – zaczął gdy skończył spożywać nałożoną na swój talerz jagnięcinę. – Myślałem o twej wczorajszej prośbie i wraz ze swymi doradcami, a także twym doradcą Faolinem uznałem, iż lepiej będzie jeśli nie będziesz niepotrzebnie narażać swego życia – kontynuował z poważną miną, a ja odruchowo rzuciłem memu nauczycielowi pytające spojrzenie. Nie miałem nawet bladego pojęcia co ta dwójka mogła sobie tym razem wymyślić. I to w dodatku za moimi plecami! A mogłem się wcześniej pojawić na śniadaniu, może wtedy wiedziałbym o co chodzi i gdzie jest Ceana…
– Nie chcielibyśmy abyś podzielił los swego ojca i pozostawił blardzki ród bez następcy tronu, dlatego postanowiłem, że najlepiej będzie jeśli to tu, na mych ziemiach wybierzesz spośród swej arystokracji najlepszą z kandydatek na swą małżonkę i ją poślubisz czyniąc z niej swą królową – oznajmił, a ja aż z wrażenia upuściłem widelec na podłogę i spojrzałem z niedowierzaniem na ojca Ceany i swych doradców. Tym co zdziwiło mnie chyba jeszcze bardziej był widniejący na twarzy Undine, zadowolony uśmiech. A więc i ona o wszystkim wiedziała, prawdopodobnie to nawet ona to zaplanowała…
- Po twej reakcji wnioskuję, iż o niczym nie wiedziałeś… - zaczął, a ja nagle zdałem sobie sprawę z tego jak źle jego dalsze słowa mogą zostać odebrane przez resztę zgromadzonych – że wyjdę na szalonego głupca, którego doradcy knują za jego plecami już od pierwszego dnia, bo wiedzą, iż ten nie da sobie rady, co idealnie potwierdzałby mój wczorajszy wybuch. Musiałem coś zrobić. Musiałem jakoś temu zapobiec. Musiałem…
- Bardzo przepraszam królu Agnorze, me zaskoczenie nie wynikło z omówionej z mymi doradcami propozycji, lecz zwyczajnie byłem pod wrażeniem królewskiej dobroci. Jestem królowi dozgonnie wdzięczny za tę możliwość – rzekłem zrywając się na nogi i kłaniając się lekko jako wyraz wdzięczności królowi. I choć przerwałem mu tym samym wypowiedź co zdecydowanie nie było zgodne z zasadami etykiety, nie mogłem sobie pozwolić na większe ośmieszenie. Nie w momencie gdy dopiero zaczynałem być postrzegany przez swych poddanych jako król.
Reszta posiłku minęła mi na kolejnych podziękowaniach królowi i ustaleniach dotyczących naszych armii, przybycia do zamku kandydatek na mą małżonkę i ślubu Ceany. Innymi słowy dla księżniczki było zdecydowanie lepiej, iż postanowiła nie pojawiać się na tym śniadaniu.
Gdy w końcu posiłek dobiegł końca z wielkim uśmiechem opuściłem jadalnię i czym prędzej skierowałem się do swej komnaty. Musiałem wymyślić jakiś dobry powód, który zagoniłby do roboty mych wszystkich dowódców i pozwoliłby mi w ten sposób bez problemu zająć się ostatnimi przygotowaniami do naszej wyprawy, gdyż choć byłem pewien, że to księżniczka zajmie się pakowaniem wszystkiego, ja nadal musiałem zdobyć na tyle grubą i długą linę, by być w stanie przedostać się przez mur. A to wcale nie było tak proste jak mogłoby się wydawać. Zwłaszcza, że ów kawałek sznura trzeba było jeszcze gdzieś schować.
Ostatecznie dobrego powodu nie wymyśliłem, a co gorsza gdy tylko opuściłem swój pokój Undine natychmiast znalazła mnie idącego w stronę dziedzińca i zagoniła mnie do pisania zaproszeń do asgallskiego zamku dla kandydatek na mą żonę, co skończyłem robić dopiero w porze obiadu. Innymi słowy było naprawę kiepsko – nie dosyć, że nie udało mi się znaleźć odpowiedniej wymówki by dokładnie obejrzeć sobie trasę prowadzącą do miejsca, w którym ja i księżniczka mieliśmy się spotkać o północy to nawet nie zdobyłem głupiej liny. A co gorsza powoli kończył mi się czas.
I właśnie dlatego podczas kolejnego posiłku byłem niezwykle małomówny, zamyślony i niezwykle zdenerwowany co zdradzały a znajdujące się na mym czole, lekko widoczne kropelki potu.
Nie zwracałem uwagi na toczące się obok mnie rozmowy, nie odpowiedziałem też na uśmiech Ceany. Czułem, że nie mogę tego zrobić, gdyż doskonale wiedziałem, że i ona cała się w środku trzęsie przez wypełniające ją podekscytowanie i obawę o to co stanie się jeśli zostaniemy złapani podczas „ucieczki” z zamku.
I rozumiałem, iż niezależnie od wszystkiego będę musiał wyciągnąć tę cholerną linę choćby i z podziemi, a potem modląc się do Pradawnych Bogów użyć swych wszystkich nabytych podczas lat treningów umiejętności by niezauważonym przekraść się przez mur i pobiec ile sił w nogach do miejsca spotkania. A jeśli tylko zawiodę już nigdy nie będę w stanie spojrzeć Ceanie w oczy.
- Dorhian w porządku? – szept mej siedzącej po mej prawicy przyjaciółki wyrwał mnie z zamyślenia uświadamiając mi tym samym, że od dłuższego czasu wpatruję się nieprzytomnie w stojący przede mną, wypełniony po brzegi winem kielich.
- Martwię się.. Przyszłość naszej rasy nie rysuje się zbyt kolorowo – odpowiedziałem szeptem starając się wybrnąć jakoś z tej sytuacji. Wiedziałem, że jeśli Undine zauważy, iż coś jest nie tak zacznie mi się uważniejszych przyglądać i mnie śledzić, a wtedy na pewno za żadne skarby świata nie uda mi się niezauważonemu wydostać z tego zamku. Nie mogłem do tego dopuścić, musiałem jakoś uśpić jej czujność i właśnie z tego powodu swe rozkojarzenie zwaliłem na wizję naszej rychłej zagłady.
A Pradawni Bogowie musieli być tego dnia po mojej stronie, gdyż wyglądało na to, że Undine na moją kiepską wymówkę się nabrała i rzuciwszy mi mający mi dodać otuchy uśmiech, powróciła do toczonej z Lizandrem rozmowy na temat najlepszych maszyn oblężniczych. Na wszelki wypadek postanowiłem jednak, że nie dam jej kolejnych powodów do zmartwień i do końca posiłku zachowałem czujność, a tuż po jego zakończeniu czym prędzej udałem się do na dziedziniec jako wymówkę opuszczenia jadalni podając potrzebę porozmawiania z dowódcami i wręczenia posłańcom listów dla kandydatek. Nie mogłem pozwolić by Undine miała z moją nocną eskapadą cokolwiek wspólnego, by spadły na nią jakiekolwiek wynikłe z niej konsekwencje, inaczej nie mógłbym już nazywać się jej przyjacielem. Tu w asgallskim zamku znalazła w końcu swą szansę na szczęście, a ja nie miałem prawa jej tej szansy odebrać. Nawet jeśli wiedziałem, że ta elfka, jako jedna z nielicznych, skoczyłaby w ogień.</center>
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Śro 23:27, 19 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Salivia
OTAKU
Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Śląsk Płeć:
|
Wysłany: Sob 18:47, 22 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
<center>Ceana Asgall
Dorhian wyglądał na zmartwionego. Zresztą nie dziwiłam mu się, ja sama miałam wrażenie, że umrę ze strachu jeszcze zanim wyruszymy. Jestem skłonna wbiec do Przeklętej Wieży i się tam sama zamknąć z obawy przed tym, co musiałam zrobić. Nigdy się tak nie postawiłam i nie planowałam uciekać. Oczywiście zwiedzałam okolice, ale były to tak niegroźne odległości, że krzywdę mogły zrobić mi jedynie chochliki. A ja drugi raz bym się nie dała... A teraz miałam ruszyć praktycznie przez pół kraju do Lasów Brethil i mieć nadzieję, że nie natkniemy się na wroga, a potem, że Wiedźma nas nie zabije i będzie chciała pomóc, a potem, że jeszcze uda nam się szczęśliwie wrócić i podać żołnierzom sposób na ratunek. Poczułam, że gula rośnie mi w gardle, kiedy uświadomiłam sobie jedną, przykrą rzecz. Co jeśli Wiedźma nie będzie znała odpowiedzi? Wtedy będziemy mogli się pożegnać z życiami, zamknąć w komnatach i czekać aż wróg wróci. Powinniśmy walczyć, ale... Nie wiem, czy ktokolwiek chciałby walczyć z pewną śmiercią.
Kiedy posiłek się skończył zaczęłam nerwowo chodzić korytarzami, aby po chwili znaleźć się - nie wiem nawet kiedy - na dziedzińcu, gdzie dostrzegłam Dorhiana. Wiedziałam, że w takim miejscu wszystko ma oczy i uszy, ale nie mogłam udawać, że go nie zauważyłam. Podeszłam do elfa, dygając przed nim z bladym, wyćwiczonym uśmiechem na twarzy.
-Królu Dorhianie - rzekłam, podnosząc wzrok i przyglądając mu się uważnie. Mam nadzieję, że ja nie wyglądam na równie zmartwioną, co on, bo mogłoby to wzbudzić niejakie podejrzenia. -Może się przejdziemy? - zaproponowałam, zerkając kątem oka na strażników, którzy stali obok drzwi wpatrując się w nas z zaciekawieniem. -Dotarły do mnie wieści, że wybór małżonki waszej wysokości będzie miał miejsce na naszym zamku. Nie mogę się doczekać. To na pewno będzie świetne przyjęcie. Czy ma pan jakieś wymogi co do wystroju? Mogłabym się tym zająć - odparłam, trajkocząc na tyle głośno, aby strażnicy wyraźnie słyszeli, że nie spiskuję przeciwko własnym ludziom. Gdy uświadomili sobie, że zamierzam gadać o głupotach, odwrócili głowy i zaczęli rozmawiać ze sobą. Ja wykorzystałam ten moment, aby skierować się w stronę potężnych ogrodów, rozciągających się za pałacem.
Uśmiechałam się do mijanych strażników, mając nadzieję, że nikt nic nie podejrzewa. To chyba już jakaś paranoja. W końcu te elfy nie czytają mi w myślach, a więc skąd mogą wiedzieć, co planujemy? Pokręciłam głową zirytowana własnymi przemyśleniami. Doprawdy przesadzam. Kiedy znaleźliśmy się w części ogrodów, która nie była tak często uczęszczana, zniżyłam głos do szeptu i zmieniłam temat.
-Przygotowałam wszystko w wieży. Przygotuję konie i wyjadę przez główną bramę, potrzebuję tylko jakiegokolwiek pergaminu z twoją pieczęcią, aby wyjść na bardziej przekonującą - wyjaśniłam spokojnie, choć wewnątrz wcale nie byłam spokojna. -Poza tym obawiam się tego, że może nam nie wyjść... - dodałam już o wiele ciszej. </center>
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|