Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Sztuka wojny (2os, fantasy, +18)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Następny

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Sztuka wojny (2os, fantasy, +18)
Autor Wiadomość
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:51, 11 Lut 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Kruk miał mi przynieść informacje dotyczące tego, co dzieje się na zamku, ale nie wiem, czy na pewno chciałabym to wiedzieć. W gruncie rzeczy spodziewałam się, jak wygląda sytuacja od samego rana. Skoro świt przyszła do mnie służąca, skoro nie zastała mnie w łóżku i mieliśmy szczęście, to mogła uznać, że gdzieś wyszłam na spacer - to się zdarzało. Jednakże praktycznie zawsze stawiała się na śniadanie. Jeżeli i na nim się nie pojawiłam, a fakt, że księżniczki nikt od rana nie widział mógł być trochę niepokojący. Mój ojciec zapewne rozesłał informację wśród strażników, aby spróbowali mnie znaleźć. Do niego jednak dociera wiadomość, że nie ma mojego konia, a król Dorhian również zapadł się pod ziemię. Po przeanalizowaniu stajni oraz przepytaniu strażników przy bramie doszli do prostego wniosku - uciekliśmy. Nie będą jednak zakładać, że zrobiliśmy to w szczytnym celu, jakim jest ocalenie wszystkich dookoła. Mój ojciec najpewniej wpadł w szał, zakładając, że między mną, a Dorhianem doszło do jakiejś relacji romantycznej. Lear oczywiście zacznie udawać złość, że tak bardzo mu zależy i nie rozumie, dlaczego wszystko obraca się przeciwko niemu. Lizander zostanie przyszpilony pytaniami, czy nie wie, gdzie się znajduję i co planowałam. Na samą myśl o tym zrobiło mi się żal mojego przyjaciela. To nie była jego wina, a jednak najpewniej mój ojciec go skarci. Blardowie prawdopodobnie szybko podejmą plotkę, że jestem wiedźmą, która tylko uwiodła ich władcę i nakłoniła do ucieczki. Jeżeli będziemy mieli pecha, to dojdzie do wojny na dworze. Jeżeli będziemy mieli wielkiego pecha, to zanim (o ile) zdążymy wrócić, nie zastaniemy żywej duszy na zamku.
Możliwe, że teraz wyolbrzymiałam, ale byłam w stanie wyobrazić sobie taki stan rzeczy. Wracamy do domu, w chwale, z wiedzą, jak pokonać armię. Ale nie mamy z kim się podzielić tą wiedzą, ponieważ wszyscy od dawna gryzą ziemię od spodu. A znajomość tych dwóch rodów oraz ich odwiecznej rywalizacji tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, że coś takiego jest jak najbardziej możliwe. Z zamyślenia wyrwały mnie słowa Dorhiana. Spojrzałam na niego z łagodnym uśmiechem.
-Dziękuję - powiedziałam. Zawsze doceniałam tą umiejętność. Świadomość, że miałam cały gatunek sprzymierzeńców zawsze jakoś mnie pocieszała. Nieważne, że dla innych nie potrafili mówić. A może to mnie cieszyło jeszcze bardziej? W końcu dzięki temu miałam świadomość, że te zwierzęta nie przybędą na skinienie palca każdej osoby.
Podeszłam do swoje konia i powoli go rozsiodłałam, upewniając się po raz kolejny, że zabrałam wszystko, co było konieczne. Poklepałam zwierzę i podziękowałam mu w mowie, którą posługiwało się przy zaklęciach. Miałam nadzieję, że mimo swojej dawnej kontuzji będzie w stanie utrzymać tempo. Wiele czasu spędziłam, starając się jakoś poprawić jego stan. Udało mi się to, choć reszta wojska go skreśliła i chciała "ukrócić jego cierpienia". Niemniej utracił na swojej zwinności. Niedużo, bo niedużo jednak nie był idealny, jak konie, których używał mój ojciec czy jego główni dowódcy.
Przez chwilę analizowałam słowa Dorhiana, po czym westchnęłam. A więc jednak wracamy do tego tematu... Miałam cichą nadzieję, że go pominiemy i po prostu przejdziemy na nowo do porządku dziennego z naszym życiem. Dlaczego to nie mogło być takie łatwe?
-To, że pokładasz we mnie wiarę i doceniasz moje zdolności jest naprawdę miłe - zaczęłam, próbując dobrać odpowiednie słowa. -Polegam na twojej wiedzy jeżeli chodzi o zachowanie w takiej sytuacji, jak ta, przemieszczaniu się czy innych walk w polu. Ja znam tylko teorię, ale nigdy nie byłam tak daleko od domu. To ekscytujące i przerażające jednocześnie. Książkowa analiza czasami przegrywa w sytuacjach kryzysowych, gdy liczą się nawyki i odruchy. Ale nie pozwoliłabym sobie na to, aby zostawić przyjaciela za sobą. Nie porzucam bliskich mi osób i musisz to zaakceptować. Mogę słuchać rozkazów, ale nie porzucę kogoś na pastwę losu.
Słysząc o medalionie moja dłoń mimowolnie powędrowała do szyi, gdzie znajdował się wisior. Miałam już o tym wcześniej powiedzieć, ale z tego wszystkiego zapomniałam. Poza tym mam wrażenie, że chciał wypowiedzieć inne słowa niż w rezultacie padły z jego ust.
-Jestem naprawdę wdzięczna za ten podarunek, ale to tak wielki dar, że nie jestem pewna czy zasługuję na to, aby go przyjąć - powiedziałam, marszcząc brwi. Mimo wszystko to wydawało mi się zbyt wielkim podarunkiem, abym była godna go otrzymać.
Słysząc mamrotanie Dorhiana zawahałam się. Nie dosłyszałam co powiedział, ale poczułam wewnętrzną ciekawość, aby się tego dowiedzieć. Moje wścibstwo często dawało się we znaki.
-Mówiłeś coś? - spytałam. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:05, 13 Lut 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Tylko głębokie oddechy, pełna koncentracja i ukradkowe zaciskanie dłoni mogły ochronić mnie przed tym niebezpiecznym wybuchem magii, który wbrew mojej woli mógł zrobić krzywdę mnie, Ceanie lub naszym wierzchowcom. Albo też wręcz przeciwnie – zamiast nas zranić zwyczajnie na przykład za pomocą wysokiego na ponad trzysta metrów słupa ognia, oświadczyć całemu światu gdzie się w tej chwili znajdujemy. Prawdę powiedziawszy nie wiedziałem, która z tych opcji byłaby gorsza i wolałem tego nie sprawdzać. Z tego też powodu robiłem wszystko by znów odzyskać władzę nad tymi bardziej denerwującymi mnie niż przydatnych zdolnościami i choć czułem się jak jakiś uczniak, młodzik ledwie zaczynający naukę panowania nad krążącą w jego żyłach magiczną energią – a nim przecież nie byłem – nie mogłem nic na to poradzić. Chyba tylko obiecać sobie w duchu, że jeśli wrócimy z tej wyprawy żywi i z wiedzą jak pokonać Armię Zła, to poproszą Faolina o wiele wyczerpujących lekcji magii. A było się bardziej interesować tym w dzieciństwie niż walką, ale nie musiałem chcieć walczyć w wielkich bitwach i powracać z nich w blasku i chwale. Głupie romantyczne mrzonki o wspaniałych bohaterach, a żeby chimery rozszarpały, chochliki zaklęły, a trolle zmiażdżyły tego co wpadł na pomysł na pomysł czytania małym Blardom takich bajek na dobranoc!
Gdy w końcu poczułem jak to mrowienie w mych palcach i związane z nim gromadzenie się w nich magicznej energii ustaje, wziąłem jeszcze jeden głęboki oddech i powoli rozprostowawszy palce obu dłoni otworzyłem oczy. Nawet nie próbując zerknąć w stronę księżniczki wlepiłem wzrok w pobliskie drzewo i zacząłem zastanawiać się nad tym co takiego się ostatnio ze mną dzieje. To był już drugi raz w ciągu niecałej doby gdy straciłem tak nad sobą kontrolę, którą przecież przez wiele lat byłem w stanie bez najmniejszego problemu utrzymać. A wtedy też nie narzekałem na brak wrażeń w końcu były te wszystkie i zwycięskie i przegrane bitwy, chwile radości i wielkiego smutku, zazdrości, rozgoryczenia i wściekłości. Co się więc teraz zmieniło? Czy po prostu byłem zbyt zmęczony po kolejnej nieprzespanej nocy i wielogodzinnej podróży, a może zbyt wiele wrażeń spotkało mnie w ostatnich tygodniach, zbyt wiele sprzecznych emocji targało mną naraz? Nie potrafiłem znaleźć słusznej odpowiedzi na te pytania, zresztą i tak nie one były w tamtej chwili najważniejsze. Najważniejsza była wyprawa, odnalezienie wrzosowiska i spotkanie z Wiedźmą, nad dziwnym wymykaniem się mej magii spod kontroli mogłem porozmyślać później. Najlepiej w towarzystwie Faolina i już na własnych ziemiach.
Powracając myślami do tej najpewniej nieznanej ani mi ani Ceanie drogi mimowolnie spojrzałem na schowany w pochwę i przymocowanego do mych spodni miecz tylko po to by chwilę później odpiąć klamry mocującego go do nich skórzanego pasa i obróciwszy kilkukrotnie w dłoniach, wyciągnąć go przed siebie i dokładnie badać każdy jego nawet najmniejszy fragment wzrokiem. I cóż mógłbym rzec - był naprawdę wspaniały. Idealnie wyważony, równie piękny co zabójczy półtorak o lekko zakrzywionej klindze i czarnej, zdobionej rękojeści, w której znajdował się blady kamień księżycowy. Wystarczyło jedno spojrzenie na pokrytą runami i częścią zdobień z rękojeści klingę - którą już po chwili wydobyłem z pochwy - by wiedzieć, że jest to elficka robota, a także dostrzec, iż choć na pierwszy rzut oka na taki nie wyglądał, to jak każdy półtorak tak i ten było obosieczny. I na dokładkę zaklęty tak by jego właściciel nigdy nie zbłądził. Idealny prezent dla największego wroga dający mu i tylko mu znać, iż już wszyscy na twym dworze zdają sobie sprawę z tego jak często się on na nim gubi. Dobry żart królu Agnorze, naprawdę ci się udało. A teraz ja chciałem temu kawałkowi stali powierzyć los całej elfiej rasy. Jak to było: wiódł ślepy kulawego?
- C-Co? – rzuciłem zaskoczony chowając z powrotem miecz do pochwy i spoglądając pytająco na księżniczkę. Dopiero teraz dotarło do mnie, iż ta jakiś czas temu coś do mnie mówiła, a ja byłem tak skupiony na swoich rozmyślaniach, że nie tylko nie byłem w stanie powiedzieć ani kiedy to było ani tym bardziej co. Czyżby zwyczajnie znów nieświadomie mamrotał pod nosem, a może stało się coś ważnego? Ceana nie wyglądała jednak na osobę bardzo wystraszoną ani zdenerwowaną, więc pierwszą opcję uznałem za bardziej prawdopodobną. No cóż i tak powinna wiedzieć…
- Znowu mamrotałem pod nosem co? – bardziej stwierdziłem niż spytałem po czym z cichym westchnięciem złapałem miecz w lewą dłoń, a prawą potarłem czoło. – Ech ja i moja… Zresztą nieważne to jest coś o czym powinnaś wiedzieć od samego początku – dodałem uważnie rozglądając się po polanie po czym wziąłem głęboki wdech i z bardzo poważną miną spojrzałem na księżniczkę. – Dotąd nie miało to zbyt dużego znaczenia, bo ważne było byśmy znaleźli się jak najdalej od zamku, jednak teraz… - Dobra koniec tego, żadnych więcej tajemnic one nigdy nie kończą się dobrze zresztą Ceana zaufała mi mówiąc o tej wyprawie, więc i ja powinienem odwdzięczyć się jej tym samym. Najwyżej uzna mnie za kompletnego wariata i idiotę skoro pcham się na ślepo w nieznany las kierując się jedynie wiarą w magię zaklętego miecza. W sumie gdyby był na jej miejscu to sam uznałbym, że zwariowałem. - Wiesz w ostatnich dniach uważnie przejrzałem wszystkie dostępne mi mapy i na żadnej z nich nie znalazłem słynnego wrzosowiska z zapisków twej matki, na którym masz stanąć, wypowiedź swe imię, a droga do Wiedźmy sama magicznie się pojawi. Wiem tylko gdzie znajdują się lasy Brethil, ale to niewiele nam daje. Ty również nigdy tam nie byłaś, a jak sama mówiłaś książkowa wiedza i teoria, a doświadczenie i praktyka to dwie różne rzeczy także sama rozumiesz, że jesteśmy w dosyć patowej sytuacji. A teraz najlepsze: od dłuższego czasu kieruję się w miejsce wskazane mi przez zaklęty miecz, który dostałem od twego ojca. No już możesz zacząć śmieć się, panikować lub mnie zwyzywać – wyjaśniłem po czym zacząłem zastanawiać się czy na pewno powiedziałem księżniczce o wszystkim. Chyba miałem wspomnieć jej o czymś jeszcze, a tak o strażniku! – A no i kierując się do tego drzewa przy murze omal niechcący nie zabiłem magią jednego ze strażników także jak się ocknie to… - przerwałem gdyż właśnie uświadomiłem sobie coś bardzo ważnego. Pal licho pościg i odnalezienie drogi, z tym pierwszym damy sobie jakoś rade, a to drugie – jeśli tylko miecz faktycznie ma rację, a Ceana zgodzi się mu zaufać – nie powinno być większym problemem. To czym powinniśmy się naprawdę martwić jest przetrwanie! A nawet najwięksi wojownicy i magowie z jedną rzeczą mogą mieć problem, szczególnie gdy są Uzdrowicielami – z pozbawieniem jakiejkolwiek istoty życia. Przecież te lasy mogły roić się od wszelakich okropieństw od bandytów po trolle, a z tymi drugimi nie sposób się było dogadać! Walkę z trollem wygrywało się tylko poprzez pozbawienie go życia zgodnie z zasadą zabij albo sam zostaniesz zabity. I nawet największy mag czy wojownik nie wygrałby starcia z tą istotą jeśli tylko nie byłby w stanie zrobić tego co trzeba. – Ceano ty… Ty w swoim życiu jeszcze nikogo nie pozbawiłaś życia prawa? No to mamy problem – stwierdziłem mając ochotę zrobić sobie jakąś poważną krzywdę za swą głupotę. Jak mogłem nie pomyśleć o tym wcześniej?!
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Sob 15:06, 13 Lut 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:28, 19 Lut 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Wrzosowisko było miejscem bliżej niezlokalizowanym. Również przyglądałam się mapom i doszłam do podobnego wniosku. Liczyłam jednak, że miejsce jest to na tyle rozległe, że po wjeździe do lasu Brethil znajdziemy wrzosowisko bez problemu. Może i było to naiwne, ale miałam niemiłe wrażenie, że Wiedźma będzie wiedziała, iż jesteśmy na jej ziemiach ledwo przekroczymy granicę lasu. Nie wierzę, że nie będzie w stanie tego poznać. Była na tyle potężną osobą, że musiała mieć świadomość, gdy ktoś wchodzi na jej terytorium. Miałam też cichą nadzieję, że będzie ciekawa. Ciekawa tego, dlaczego akurat nasza dwójka tam trafiła. Ufam, że z czystego wścibstwa się nami zainteresuje. Było to trochę aroganckie, ale patrząc na to racjonalnie mogłam mieć rację. Siedzi samotnie w lesie do którego niewielu śmiałków się zapuszcza. Aż a końcu postanowili przybyć tam król Blardów oraz księżniczka Asgallów prosić o pomoc. Takie rzeczy nie zdarzają się często.
Spojrzałam na miecz podarowany Dorhianowi przez mojego ojca z powagą. Śmiać się? To by nie pasowało, nie tylko zważając na okoliczności, ale po prostu nie było ku temu potrzeby. Ten miecz, a właściwie dwa zostały wykute tysiące lat temu. Jeden z nich zaginął w trakcie wyprawy, co było interesującym paradoksem, biorąc pod uwagę, że ma pokazywać drogę. Drugi był trzymany w skarbcu do... Do czasu gdy otrzymał go Dorhian. Mój ojciec chciał wykorzystać ten miecz dla własnego użytku, ale jemu nie był posłuszny. Zapewne dlatego, że on nie był w stanie wyczulić się na magię.
-Nie rozumiem, dlaczego mam to zrobić. Sam przyznałeś, że jest zaklęty. Moja matka wiele razy powtarzała, że on szepcze. Był w moim rodzie od wieków i wiem, że dzięki niemu można trafić w każde miejsce jeżeli właściciel naprawdę tego pragnie. Ten miecz jest pewniejszy od niejednej mapy - wyjaśniłam, wodząc wzrokiem po polanie, aż w końcu zatrzymałam spojrzenie na Dorhianie. -Po prostu go słuchaj, skoro pokazuje ci drogę, to oznacza, że uznał cię za właściciela. To nawet mnie uspokaja...
Uśmiechnęłam się łagodnie. Nie wiem, skąd pojawiła się u mnie ta pewność, ale byłam przekonana, że trafimy na miejsce. Nie wiedziałam, czy uda się to łatwo, czy będziemy się włóczyć przez najbliższy miesiąc szukając Wiedźmy. Miałam jedynie pewność, że pewnego dnia to się stanie. I zastanawiało mnie, czy to dobrze...
Słysząc o tym, że Dorhian znokautował kogoś przy pomocy magii zamarłam. Wcześniej nie słyszałam, aby posługiwał się czarami. Oczywiście elfy miały do tego naturalne zdolności, ale wielu z naszego gatunku to porzucało. Wiele osób wychodziło z założenia, że czary są zbędne i lepiej skupić się na innych dziedzinach. Tym bardziej, że szkolenie się w magii było długie, żmudne i niestety wymagało pewnego talentu i cierpliwości. Jednak zanim zdążyłam cokolwiek na ten temat powiedzieć, Dorhian zadał mi pytanie.
Wzruszyłam ramionami.
-Nie - odparłam szczerze.
Nie miałam nigdy okazji, aby to zrobić. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, że pewnego dnia mogłabym być zmuszona do wykonania czegoś takiego. Z jednej strony byłam tym przerażona, a z drugiej... Niejednokrotnie widziałam zwłoki, widziałam elfy, które były umierające. Widziałam wielu żołnierzy, których zmogła choroba. Wiele razy miałam do czynienia ze śmiercią. Przeprowadzałam sekcje zwłok, pracowałam nad martwymi elfami, zwierzętami, ale nigdy nie byłam bezpośrednim powodem dla którego te istoty były martwe. Westchnęłam ciężko.
-Jeżeli choć trochę cię to pociesza, to przynajmniej nie mdleję na widok zwłok. Uzdrowiciele cały czas stykają się ze śmiercią. Nawet jeżeli rzadko kiedy odbierają komuś życie.
Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale teraz miałam tego bolesną świadomość. Pewnego dnia, możliwe, że w trakcie tej wyprawy, będę musiała komuś odebrać życie. Wiele razy ćwiczyłam z Lizandrem szermierkę, umiałam walczyć, nabiłam mu niejednego siniaka i parę razy go skaleczyłam (zresztą on mnie także), ale nigdy nie byłam zmuszona, aby kogoś zamordować. Fakt, że musiałabym to zrobić był dla mnie, jako uzdrowiciela, który ratuje życia, zły... A jednak w sytuacji, kiedy będą zagrożone nasze życia, to nie pozostanie mi nic innego. Choć naprawdę wolałabym tego uniknąć. Zagryzłam dolną wargę. Jeszcze zacznę w rezultacie myśleć, że siedzenie w zamku nie było takie złe...
-Lepiej o tym nie myślmy - powiedziałam cicho, kręcąc głową. -Mówiłeś, że powaliłeś magią strażnika? - zmieniłam temat, zbliżając się do Dorhiana. -Często posługujesz się magią? Podobne wybuchy zdarzały ci się wcześniej? Pytam, bo to może być niebezpieczne nie tylko dla otoczenia, ale też dla ciebie samego. Jeżeli ktoś posiada duży potencjał magiczny, to chcąc nie chcąc musi się nauczyć go choćby kontrolować, nawet jeżeli nie używa źródła energii. Ewentualnie poddać się zabiegowi usunięcia z jego ciała magii, ale z tego raczej niewielu korzysta dobrowolnie. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:57, 19 Lut 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Słowa Ceany tylko potwierdziły moje trafne przypuszczenia, a ja nie byłem w stanie ukryć lekkiego grymasu, który pojawił się na mojej twarzy gdy tylko dotarło do mnie jak małe w praktyce mamy szanse na to żeby powrócić cali i zdrowi z tej wyprawy. Nie mogłem uwierzyć jak mogłem być wcześniej tak głupi i nie wpaść na coś tak oczywistego jak brak doświadczenia córki króla Agnora w pozbawianiu innych istot życia. I choć ze swojego zdecydowanie dumny nie byłem – zwłaszcza nie od momentu gdy odkryłem, iż wszystkie te plotki i opowieści o rodzie Asgallów są wyssanym z palca stosem bzdur – byłem przynajmniej pewien, iż łatwo swojej skóry nie sprzedam. Nawet tej przeklętej armii uprawiających czarną magię potworów gdybyśmy przypadkiem się na nich podczas tej nie do końca przemyślanej podróży natknęli. A miałem szczerą nadzieję, że tak się nie stanie.
- Chrońcie nas Pradawni Bogowie – wyszeptałem mierząc księżniczkę wzrokiem, gdyż zdecydowanie nie potrafiłem nie myśleć o tych wszystkich niebezpieczeństwach, które mogły na nas czyhać na szlaku. Dobry żołnierz i podróżnik powinien wiedzieć na co się pisze gdy wyrusza w podróż, jakie ma szanse na przetrwanie i co może mu grozić nim na ową wyprawę się zdecyduje, a w jednej chwili przestałem wierzyć w to, iż Ceana orientuje się chociaż w połowie tych rzeczy. Nie tylko nie chciała mnie słuchać i uciekać gdy powinna, nie tylko nie byłem pewien czy będzie w stanie zabić gdy przyjdzie co do czego, ale jeszcze na domiar złego nie miałem bladego pojęcia jak zareaguje gdy ja kogoś – choćby i w jej obronie – życia pozbawię. Przez tę jej zdolność odczuwania bólu innych zabicie kogoś lub przebywanie w pobliżu kogoś uśmiercanego mogło być dla niej co najmniej tak nieprzyjemne jak obcięcie głowy lub zadanie śmiertelnej rany specjalnie zabezpieczonym za pomocą magii mieczem do ćwiczeń. I choć dzięki tej technologii niemal każdy wojownik mego rodu wiedział jaki ból sprawia przynajmniej obcięcie kończyny posiadając nadal sprawne wszystkie członki swego ciała, uczucie które powodowała było naprawdę okropne. I być może choć po części odzwierciedlało to co księżniczka czuła za każdym razem gdy przywdziewała strój Uzdrowiciela i zaciskając zęby leczyła chorych i rannych. No cóż przynajmniej silnej woli i zdolności magicznych jej nie brakowało.
Starając się uspokoić i poskładać myśli, a także ułożyć jakiś chociaż w miarę sensowy plan naszej podróży zacząłem chodzić w te i we w te nerwowo pocierając przy tym obiema dłońmi skronie i czoło. Rozczesywałem przy tym także palcami włosy dzięki czemu wciąż obecna na mojej głowie parodia fryzury wreszcie rozwaliła się zupełnie pozostawiając me srebrne włosy w lekkim nieładzie ale za to przynajmniej rozpuszczone. Jednak to akurat nie miało dla mnie żadnego znaczenia, szczerze powiedziawszy byłbym nawet gotowy łazić z ogoloną na łyso głową, gdyby tylko Ceana mogła mi podać chociaż jeden sensowny powód wyjaśniający mi czemu była taka spokojna o losy tej wyprawy. Przecież my porwaliśmy się z patykiem na trolla!
- He? – spytałem spoglądając na Ceanę, która bardzo szybko zmieniła temat skupiając się dla odmiany na moich problemach z kontrolą magii czyli tylko kolejnym powodem naszego rychłego niepowodzenia. Czy naprawdę chociaż jedna rzecz nie mogłaby pójść po naszej myśli?
- Ceano wiem, że kontrola jest ważna. Choć na magii nie zmam się praktycznie wcale utrzymywać w ryzach swoje zdolności uczyłem się przez wiele długich lat. Szlifowałem się w tym do perfekcji by nie przeszkadzały mi w walce, gdyż od samego początku talent, który ni stąd ni zowąd wykazałem do magii przy zupełnie nieutalentowanych w tym kierunku rodzicach, bardziej mi zawadzał niż pomagał. Szczerze powiedziawszy bardzo chętnie pozbyłbym się tych zdolności gdybym tylko mógł, ale te z jakiegoś powodu uczepiły się mnie niczym rzep psiego ogona – wyjaśniłem nadal przechadzając się po obozie lecz nieco zwalniając tempo stawiania kroków i biorąc po raz kolejny tego dnia głębokie wdechy. Nadmiar emocji w moim przypadku zupełnie nie był wskazany, zwłaszcza nie po tym jak niecałe pięć minut wcześniej omal znowu nie straciłem kontroli. Na całe szczęście choć nie było to proste zadanie w końcu udało mi się trochę ochłonąć i dopiero wtedy dotarło do mnie, że będący naszą ostatnią nadzieją miecz leżał od dłuższego czasu na ziemi. Nawet nie miałem pojęcia, że go upuściłem już nie wspominając o tym, iż zupełnie nie potrafiłem powiedzieć kiedy i czemu to się stało. Chyba zrobiłem to z wrażenia po usłyszeniu krótkiego lecz stanowczego nie z ust księżniczki.
- Zaklęcia znam maksymalnie ze cztery w tym jedno służy do usuwania nieprzyjemnych konsekwencji spożycia wina w nadmiernej ilości, a samym faktem, że zrobiłem coś takiego temu elfowi jestem tak wstrząśnięty chyba tylko dlatego, że ostatni podobny wybuch w moim wykonaniu miał miejsce ponad sto lat temu – rzekłem już w miarę spokojnym głosem przerzucając przy tym schowany w pochwę miecz z ręki do ręki. – Nie wiem dlaczego to się stało, nie wiem czemu ostatnio coraz częściej znowu czuję to niechciane mrowienie w palcach. Być może nadszedł czas w końcu nauczyć się wykorzystywać swój dar do czegoś naprawdę pożytecznego. Bo chyba niestety rozczarowałem mocno wasz lud skoro nie próbowałem uciec wam z lochów z pomocą magii co i tak by się nie udało przez te zimne, zaklęte kajdany – dodałem po czym przyczepiłem pochwę miecza z powrotem do swego pasa i powoli zbliżyłem się do naszych wierzchowców. Te szczerze powiedziawszy nie wyglądały najlepiej. I nic dziwnego! Przejechanie nieco ponad pięćdziesięciu staj bez odpoczynku wymęczyło by każdego! Z tego też powodu całe mokre od potu i spienione grzbiety i boki zwierząt tylko potwierdziły moje obawy – naprawdę wszystko szło nie tak jak powinno. Prawdopodobnie gdybym tak bardzo nie obawiał się pościgu i nie chciał znaleźć się najdalej jak się da już wcześniej zarządziłbym postój. Powinien był to zrobić! Jednak stało się tak jak się stało i musieliśmy ponieść tego konsekwencje.
- Usiądź i odpocznij Ceano dziś już nigdzie nie pojedziemy. Być może za parę godzin poprowadzimy konie w jakieś dogodniejsze na obóz miejsce ale nic poza tym – stwierdziłem kierując się do jeszcze nie tak dawno znajdujących się na grzbiecie mego wierzchowca juków po to by móc poszukać tam jakiegoś prowiantu. Skoro mieliśmy spędzić na tej polanie najbliższych kilka godzin powinniśmy zrobić to przynajmniej o pełnych żołądkach.
A i nie zauważyłem dotąd by ten miecz szeptał. Raczej czuję po prostu, że on zna odpowiednią drogę. Zamykam oczy, myślę o miejscu, w które chcę się dostać i idę. Póki co działało – oznajmiłem uśmiechając się ciepło. Prawdę powiedziawszy aż do tego dnia nie miałem nawet bladego pojęcia jak stary i cenny jest ten wspaniały oręż. Jak wielki dar otrzymałem od króla Agnora. Być może w ten sposób asgallski władca chciał mi przekazać, iż szanse na pokój naszych rodów są znacznie większe niż mógłbym się spodziewać. A może po prostu wiedział więcej ode mnie i miał w tym swój jakiś cel? – Swoją drogą ma on jakieś imię? Tak wspaniała broń powinna mieć jakąś nazwę o wiele bardziej dumnie brzmiącą niż miecz – dodałem po czym przypomniałem sobie o pewnej ważnej kwestii, którą Ceana wspomniała jakiś czas temu, a ja zwyczajnie, częściowo nieświadomie przemilczałem. Teraz jednak gdy już poznałem prawdę o asgallskim darze nie miałem żadnych wątpliwości, iż powinienem ją poruszyć.
No i zatrzymaj wisior. Jeśli musisz mieć jakiś powód bym ci go dał weź za niego moje przeczucie. Też jestem magiem, a pewnie doskonale z własnego doświadczenia wiesz co przeczucie maga oznacza. Ja zaś czuję, że tobie przyda się bardziej niż mnie. Niech będzie to mój dar dla ciebie z okazji choćby i tych niechcianych zaręczyn. Niech chroni cię przed złem czy to w postaci elfa, magii czy mrocznych sił. I żadnych dyskusji. Ja przyjąłem w darze od twego ojca wiekowy, cudowny miecz, ty w darze ode mnie przymnij nie tak stary lecz potężny medalion. Niech ci dobrze służy . Mam nadzieję, że pewnego dnia stanie się on jednym z licznych symboli sojuszu naszych rodów – rzekłem poważnym i nieco dumnym tonem siadając na trafie z częścią wyciągniętego z juków prowiantu.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:21, 03 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Westchnęłam ciężko. Dorhiana ewidentnie nie pocieszało to, że nigdy nikogo nie zabiłam. Nie powinno to jednak nikogo dziwić. U Asgallów kobiety nie parały się sztuką wojenną. Jeżeli już któraś skłoniła się do morderstwa to przez otrucie współmałżonka, jednak nie przypominałam sobie, abym słyszała o przypadku zasztyletowania kogoś przez kobietę. Takie rzeczy w naszym rodzie po prostu nie miały miejsca. Rola płci żeńskiej była jasna - miałyśmy się zajmować kształceniem dziecka, pokazywaniem się z mężem oraz wyglądaniem. W walkach nas nie szkolono, a już na pewno nikt nie chciał zadbać o to, aby takie umiejętności posiadła księżniczka. Ze względu na moją pozycję powinnam stanowić wzór dla pozostałych przedstawicielek mojego rodu - być wdzięczna, poważna, delikatna, śpiewać, grać na instrumentach i interesować się poezją. Zamiast tego okrzyknięto mnie mianem okrutnej wiedźmy i dziwaczki, która spędzała godziny wśród zakrwawionych żołnierzy. Gdyby jeszcze dowiedzieli się, że potrafię władać mieczem oraz sztyletami na pewno zostałabym całkowicie potępiona mimo bycia następczynią tronu.
Jednakże Lizander nigdy nie przyprowadził przede mnie żadnego nieszczęśnika, którego miałabym zabić. Swojego przyjaciela wielokrotnie zraniłam, z mojej winy zdarzało mu się krwawić oraz mieć siniaki. Jednak nigdy obrażenia nie był na tyle poważne, aby ryzykował swoim życiem. Sam Lizander uważał, że należy zabijać tylko w ostateczności, choć nigdy nie mogłam się przekonać, czy stosuje się do tej zasady również w praktyce. Ja nigdy nie miałam okazji - i możliwe, że byłam z tego powodu szczęśliwa - aby kogoś zasztyletować. Jednakże musiałam się oswoić z myślą, że mogę być do tego zmuszona. Już zaczynając trening robiłam to po to, aby nie być bezbronną. Teraz musiałam to wykorzystać.
Skinęłam głową. Powinien nauczyć się posługiwać swoimi umiejętnościami. Mimo wszystko podstawowa znajomość kontroli magii, kiedy posiada się ogromny potencjał jest niewystarczająca. Ściągnęłam czarny płaszcz i odłożyłam go na bok. Usiadłam na jednym z kamieni, obok potoku, po czym wbiłam spojrzenie w horyzont. Kruk nie powinien zbyt szybko wrócić, ale zapewne nie będę musiała długo czekać na informacje, które zdobył. Uśmiechnęłam się, spoglądając na Dorhiana.
-Moja matka po prostu uważała, że słyszy magię. Magowie różnie działają, niektórzy słyszą, jak magiczne przedmioty do nich mówią, inni potrafią porozumiewać się przez uczucia czy obrazy. Moja matka była od dziecka mocno wyczulona na istnienie magii. My jej nie dostrzegamy w każdym miejscu, a ona to słyszała. Kiedy pogłębiła wiedzę z dziedziny magii czasu jej odczucia tylko się wzmogły. Może ty po prostu czujesz magię i tyle. Grunt, że potrafisz się z nim porozumiewać - powiedziałam, wskazując gestem na miecz. Słysząc pytanie tylko szerzej się uśmiechnęłam. -Longissima... To oznacza długą podróż. Głównie dlatego, że elf, który go wykuł przebył długą drogę zanim udało mu się dotrzeć do domu. Według legendy został porzucony przez matkę, gdyż był dzieckiem z nieprawego łoża, na odległych ziemiach od królestwa. Jednak miejsce w którym miał umrzeć w samotności nie było opuszczone. Podobno spotkał tam jakiś niewielki odłam krasnoludów, oni się nim zaopiekowali. Po latach pomogli mu wykuć miecz, a dzięki naturalnym zdolnościom magicznym udało mu się go zakląć. Dzięki temu po latach wrócił na ziemie Asgallów, zginął na jednej z wojen, ale jego miecz powrócił do skarbca. Od tamtej pory mało komu chciał służyć, moja matka by go rozumiała, ale jako kobieta nie miała powodów, by go używać.
Słysząc jego następne słowa,moja dłoń momentalnie powędrowała do wisiora. Chciałam mu go zwrócić, ponieważ uznawałam, że nie jestem tego warta. A jednak chciał, abym go zachowała. Uśmiechnęłam się łagodnie.
-Dziękuję, Dorhianie - powiedziałam. -Widzisz, czasami cię słucham.
Na moment zamilkłam przyglądając się sporemu kamieniowi, leżącemu obok mnie. A gdyby tak...?
-Dorhianie, mam pewien pomysł, ale nie wiem czy ci się spodoba - mruknęłam. Szepnęłam pod nosem zaklęcie, a w następnej chwili kamień, wielkości arbuza, poszybował w stronę Dorhiana z zawrotną prędkością. Zatrzymał się jednak na centymetry od jego twarzy, po czym lekko opadł na ziemię. -Powinieneś nauczyć się magii... </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:40, 03 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Czy czułem magię? Szczerze w to wątpiłem. Nigdy dotąd nie mógłbym powiedzieć przez samą intuicję, że gdzieś w jakimś przedmiocie czy pomieszczeniu znajduje się magia. Jeśli kiedykolwiek byłem ją w stanie wyczuć, to chyba tylko przed jej eksplozją z moich własnych palców. To nieprzyjemne mrowienie było jedynym śladem jej obecności, a nie pojawiało się gdy dotykałem miecza. Prawdę powiedziawszy gdyby ktoś mi nie powiedział, że jest zaklęty, sam pewnie nigdy bym na to nie wpadł. Dziwiło mnie, że wybrał kogoś takiego jak ja na swego nowego właściciela i postanowił mi pomagać. W końcu co niby takiego we mnie było czego nie było w tych wszystkich Asgallach przy których milczał? Chyba tylko kompletny brak intelektu. Nie mogłem jednak narzekać. Niezależnie od tego czemu wybrał mnie miecz i jak się z nim komunikowałem, byłem w stanie to robić, a to z kolejni znaczyło, że nie zbłądzimy. Mieliśmy bezbłędną mapę, która miała doprowadzić nas do Wiedźmy i rozwiązania problemu. I co z tego, że przy okazji ostrą i trochę kanciastą? Przynajmniej nie mógł z niej skorzystać nikt niepożądany.
- A więc naszywasz się Longissima – szepnąłem spoglądając czule na leżący obok mnie miecz. Długa podróż. Idealna nazwa miecz dla kogoś kto znalazł się tak daleko jak ja od swej ojczyzny. Ciekawie czy podróż jego twórcy była równie długa jak droga do mego domu. Do mego królestwa, białego zamku i lasów pełnych wspomnień. Miejsca, za którym tęskniłem, choć ta naprawdę nie miałem za czym. W końcu nikt tam na mnie nie czekał. Wszyscy moi najbliżsi przyjaciele i znajomi znajdowali się teraz na dworze Asgallów, a i tak z zupełnie nieznanego mi powodu, jakaś część mnie tęskniła za tym miejscem. Za drzewami po których się wspinałem uciekając przed strażą, za moim pokojem, polowaniami na wrekiny. Szczerze powiedziawszy nie miałem nawet pojęcia czy te wielkie ptaki o niesłychanie wytrzymałych piórach mogących służyć im za tarcze i ostrych pazurach, w ogóle żyją w należących do rodu Ceany lasach. Czy tak jak my te elfy polują na nie każdej jesieni, czy również używają piór z ich długich ogonów do zapisywania ksiąg. Nie zapytałem jednak o to. Nie potrafiłem tego zrobić, gdyż byłem zaskoczony tym jak niewiele było mi trzeba bym zaczął wspominać miejsce, w którym się urodziłem i do którego, częściowo na własne życzenie, miałem szybko nie powrócić. Jeśli w ogóle kiedykolwiek miało mi to być dane.
Przez chwilę zastanawiałem się nawet skąd wziął się u mnie ten nostalgiczny nastój, jednak nie dane było mi znaleźć odpowiedzi na to pytanie, gdyż moje rozmyślania przerwało podziękowanie Ceany. Jej kolejne słowa sprawiły zaś, że z moich ust wydobył się cichy śmiech. No naprawdę ta elfka nie miała sobie równych. Dotąd byłem przekonany, że tego co do niej mówiła częściej niż czasem, a tu proszę takie zaskoczenie. Ciekawe ile w takim razie z naszych poprzednich rozmów przyjęła do wiadomości, a ile tylko puściła mimo uszu. Pewnie gdzieś co najmniej z połowę.
- Tak czasem. Najwyraźniej tylko wtedy gdy cię co coś bardzo uprzejmie proszę podając przy tym masę argumentów lub cię komplementuję, gdyż kilkukrotnie mi za to podziękowałaś. No chyba, że masz już taki odruch, że nieświadomie dziękujesz za każdy komplement – rzuciłem po czym wgryzłem się w trzymany w dłoni kawałek suchego chleba. I prawdę powiedziawszy smakował mi on znacznie bardziej niż te wszystkie wykwintne dania podawane podczas wielkich bali czy uczt. Być może dlatego, że dawno nie byłem aż tak głodny.
Niestety nie dane mi było długo delektować się moim posiłkiem, gdyż ledwo zdążyłem przełknąć dwa kolejne kęsy, a zauważyłem szybko zbliżający się w moim kierunku jakiś spory przedmiot. Był on jednak zdecydowanie za duży bym zdołał uniknąć zderzenia z nim poprzez złapanie go, a także zbliżał się za szybko bym zdążył wykonać jakiś porządny unik. Albo raczej ja byłem zbyt leniwy by to po prostu zrobił i szczerze liczyłem, że ów przedmiot, który okazał się być całkiem sporym głazem nie zrobi mi krzywdy. Już po chwili okazało się, że moje nadzieje nie są płonne, gdyż zamiast wbić się w moją twarz, złamać mi nos i wybić kilka zębów, kamień zwyczajnie zawisł tuż przed moją twarzą, a ja z nietęgą miną przesunąłem się kawałek szurając mą mało szlachetną częścią ciała po ziemi, gdyż byłem zbyt leniwy by wstać.
- Mogłaś powiedzieć, ze cię to nie rozbawiło, a nie zaraz rzucać we mnie kamieniami. I to wielkości jaja wrekina – skomentowałem pakując sobie kolejny i już ostatni kawałek chleba do ust po czym skrzyżowawszy ręce na piersi zająłem się leniwym przeżuwaniem go. Mój wzrok jednak nadal obserwował głaz, tak na wypadek gdyby Ceanie nie znudziła się zabawa i tym razem postanowiła zatrzymać go jeszcze bliżej mojej twarzy. Kto w ogóle wpada na pomysł by poprzez magiczne rzucanie w kogoś kamieniami skłonić go nauki tej dziedziny? Chyba tylko jakiś wyjątkowo szalony mag lub księżniczka Asgallów. Osoba, która zdawała się nie mieć najmniejszego zamiaru kiedykolwiek przestać mnie zadziwiać.
- I wiesz taki lewitujący przed twarzą głaz raczej nie nastawia pozytywnie do życia lub nauki magii – dodałem na moment spuszczając kamień z oka by móc przyjrzeć się księżniczce. Czyżby swoim popisem planowała mi udowodnić jak magia jest przydatna, czy raczej chodziło jej o coś innego
- Zaraz mi powiesz, że sama zaczniesz mnie jej uczyć jeszcze podczas tej wyprawy. To z pewnością byłoby ciekawe – palnąłem nim zdążyłem pomyśleć. No bo przecież po co miałaby to robić? Nawet jeśli ciągle mówiliśmy o pokoju to wciąż istniała spora szansa, że nic z niego nie wyjdzie i fakt, że Blardzki król nie zna się na magii, ma – przynajmniej genetycznie – do niej talent mógł wtedy okazać się niemal zbawienny dla całego jej rodu. A w takiej sytuacji nasza krótka przyjaźń i nasze kilka przygód nie byłyby raczej zbyt znaczące. No może dla Ceany by były, ale dla króla Agnora z pewności nie.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:41, 04 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Owszem dziękowałam za każdy komplement, ale ten temat nie był dla mnie ważny. Puściłam te słowa mimo uszu skupiając się na tym, aby kamień faktycznie nie zabił króla Blardów. Nie chciałam, żeby nasza wyprawa zakończyła się śmiercią Dorhiana. I to jeszcze z mojej ręki! Choć zapewne po moim powrocie do domu ojciec z miejsca by mi podziękował za wyeliminowanie wroga. Lub zdenerwował się za uśmiercenie sojusznika... Zależy z jakiej strony na to spojrzeć.
Zbliżyłam się do mężczyzny po czym kucnęłam na przeciwko niego. Przechyliłam głowę w bok, przyglądając mu się z uwagą. Miał spory potencjał magiczny. Próba nauczenia go tego była w swoisty sposób słuszna. Skoro zdarzały mu się wybuchy, to znaczy, że stanowił zagrożenie dla siebie i osób w jego otoczeniu. A w takiej sytuacji zdecydowanie nie powinien pozostawiać swoich umiejętności na pastwę losu.
-Osoba mało wrażliwa na magię może ją ignorować - zaczęłam z westchnięciem. -Czasami poziom mocy zwiększa się z wiekiem i wtedy nie można już tego tak po prostu zostawić. Możliwe, że w twoim przypadku jest podobnie. Jeżeli mimo rosnącej mocy dalej ją ignorowałeś, to ona musi gdzieś znaleźć upust, czy to z twojego rozkazu czy z własnej woli. Używając podstawowych zaklęć sprawiasz, że obniżasz jej poziom i trzymasz ją w ryzach. Chyba, że jest silniejsza, wtedy potrzeba zaklęć, które pożytkują większą ilość energii. Poza tym bez znajomości zaklęć masz w sobie czystą energię, która może się... - zawahałam się na moment. -Hm, denerwować. Z powodu silnych emocji będzie uciekać na zewnątrz, atakując coś albo kogoś. Może zrobić dziurę w ścianie albo kogoś zamordować. Dlatego magowie sporu czasu poświęcają na medytację, aby móc uspokoić się i zachować jasność umysłu. Wtedy oni kontrolują magię. Zmniejszamy jej poziom, używając zaklęć. -Ponownie uniosłam przy pomocy magii ten sam głaz. -Można skupić się na jednym przedmiocie, ale wieloletni mag potrafi kontrolować wiele ujść magii ze swojego ciała na raz. -Wzięłam głęboki wdech, sprawiając, że kilka innych kamieni, zarówno małych kamyczków, jak i większych głazów uniosło się w powietrze i zaczęło lewitować, aby po chwili bezdźwięcznie opaść na ziemię. Stanęłam na równe nogi. -Gdybym wtedy nie zatrzymała tego głazu, to byś zginął. Pomińmy fakt uczenia cię zaklęć obronnych. Powinieneś w ogóle móc kontrolować swoją magię. -Wskazałam palcem na kamień wielkości pięści. - Zaklęcia pozwalają ukierunkować magię, "ase" pozwala na lewitację. Spróbuj ukształtować swoją moc, żeby się nie zabić. [/center]



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:16, 05 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Dla Ceany słowo odpoczynek miało chyba zupełnie inne znaczenie niż dla mnie. Mnie kojarzyło się ono z nic nierobieniem, snem, posiłkiem czasem spacerem lub dobrą książką, księżniczce zaś najwyraźniej z nauką czegoś tak niezwykle przydatnego, a zarazem trudnego jak magia. Niemal natychmiast po usłyszeniu mych ostatnich słów – jeśli w ogóle księżniczka mnie słuchała, bo po jej wcześniejszej wypowiedzi nie mogłem być pewien – przystąpiła do tłumaczenia mi podstaw działania tej sztuki połączonej z krótkim pokazem jej umiejętności. A ja wycieńczony po kolejnej nieprzespanej nocy i długiej podróży, niemal cały czas zmuszony byłem powstrzymywać się by nie zacząć ziewać. I to nie dlatego, że elfka przynudzała czy mówiła coś co słyszałem już wiele razy, choć ta druga opcja miała całkiem sporo wspólnego z prawdą. Powodem mojej nagłej senności była zwyczajna spowodowana przemęczeniem i pełnym żołądkiem senność, która ze wszystkich sił postanowiłem zwalczyć nie tylko by nie zrobić księżniczce przykrości, ale i po to by nie wyjść na jakiegoś rozpieszczonego szlachcica, który niezależnie od sytuacji, gdy tylko jest zmęczony zasypia.
W końcu po kilku minutach siłowania się w milczeniu z opadającymi powiekami, odniosłem zwycięstwo i dumny z siebie spojrzałem na wskazany przez księżniczkę kawałek skały. Zaraz co ja miałem z nim zrobić? Podnieść? Nie to byłoby za proste i nie miałoby nic wspólnego z magią... Ano tak! Zmusić do lewitacji!
- Nie no nie da rady, umarł w butach. Lewitacja przerosła mnie już sto lat temu i raczej zdania w tej kwestii nie zmieniła – burknąłem po czym spojrzawszy się na księżniczkę zdałem sobie sprawę, ze znów wypowiedziałem swe myśli na głos. Cudownie! Jeśli będzie mi szło tak nadal to niedługo nieświadomie zdradzę jakiemuś asgallskiemu dowódcy wszystkie tajemnice swego rodu. A przynajmniej te wszystkie o których wiem. Weź się Dorhian ogarnij, trochę!
- Znaczy spróbuję, ale wątpię by mi się to udało – dodałem głośniej próbując ratować twarz, po czym szybko przeniosłem wzrok z powrotem na kamień i wziąwszy kilka głębokich wdechów zamknąłem oczy. Podczas swych nielicznych lekcji magii z Faolinem zdążyłem zauważyć, ze w ten sposób łatwiej jest mi się skoncentrować na jakimś jednym przedmiocie, zwłaszcza gdy próbuję go przy tym sobie wyobrazić w myślach ze wszystkimi szczegółami, które zapamiętałem. Czasami przez to spędzałem wiele minut na wpatrywaniu się w jakieś pióro czy książkę, oglądając je ze wszystkich stron lub dokładnie ważąc w dłoni, lecz tym razem nie miałem tyle czasu. Głównie przez swoje własne gadulstwo i nieudolną próbę ratowania swej godności.
Wyobraziwszy sobie kamień w takiej formie w jakiej udało mi się zapamiętać - czyli jako szary, owalny kształt wielkości pięści – wciąż mając zamknięte oczy podniosłem swą prawą rękę do góry i skierowałem w jego stronę. To też według mego mistrza miało pomóc mi się skoncentrować i wskazać kierunek wypełniającej mnie magii, która przepłynąwszy do dłoni miała się uwolnić i wykonać moje polecenie. A przynajmniej tak było w teorii, bo z praktyką było już gorzej. Co prawda po dłuższej chwili skupiania się i wyobrażania sobie jak w mojej dłoni gromadzi się moc, a później unosi w powietrze kamień, poczułem tak dobrze mi znane mrowienie w palcach, ale na tym skończyły się moje sukcesy w nauczaniu kamienia jak się lata. Bowiem tuż po wypowiedzeniu zaklęcia mrowienie ustało, a uparty głaz leżał dokładnie tam gdzie leżał wcześniej. I pomimo jeszcze ośmiu kolejnych prób, które raz wykonałem z zamkniętymi oczami, a raz z otwartymi, nie poruszył się ani o milimetr.
- Widzisz? Mówiłem. Może i mam potencjał, ale czarowanie wychodzi mi albo przypadkiem albo na silnym kacu. Najwyraźniej ból głowy pomaga mi się skupić – oznajmiłem wzruszając ramionami, jednak się nie poddałem. Znacznie głośniej i wyraźniej, tym razem bez specjalnego skupiania się, jakby na potwierdzenie swych wcześniejszy słów, wypowiedziałem zaklęcie i gdy będąc pewien, że nic z tego i tym razem nie wyjdzie, podniosłem w geście porażki i poddania się ręce ku niebu. I jak na złość to zadziałało. W dodatku zdecydowanie za dobrze.
Wystarczyłoby mi bowiem mrugnięcie by przegapić jak z niesamowitą prędkością, w ułamku sekund kamień wzbija się w powietrze, wysoko ponad korony drzew, a później z jeszcze większą prędkością opada na ziemię. A raczej wprost na moją głowę, którą niemal natychmiast po raz kolejny w tym roku, przeszył okropny ból, a ja niemal natychmiast zobaczyłem przed oczami mroczki i czując w ustach metaliczny smak krwi wypływającej z przygryzionego przypadkiem języka, zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością.
- Kocham twój uśmiech – stwierdziłem jeszcze zupełnie nie wiedząc co i do kogo mówię, po czym kolejny raz tego dnia straciłem przytomność.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Sob 21:24, 05 Mar 2016, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:47, 20 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Przyglądałam się królowi Blardów. Doprawdy, jeżeli on był taki leniwy w kwestii nauki magii, to ani trochę nie dziwi mnie fakt, że nigdy jej porządnie nie opanował. W naszym rodzie uznawało się to za podstawę. Jeżeli ktoś był wyjątkowo wrażliwy, to się jej uczył. A jeżeli należał do rodziny królewskiej, to niezależnie od potencjału i tak się szkoliło. Ba! Wtedy uczyło się nawet podstaw dziedzin, którymi się nie posługiwało zbyt często. Inna sprawa, że w krwi następców tronu zawsze było coś, co sprawiało, że byli silniejszymi magami. Dlatego nie potrafiłam zrozumieć, jak Blardowie mogli zignorować tak istotny fakt. Czasami różnice pomiędzy naszymi rodami mocno mnie zaskakiwały. A jednak każdą z nich zapamiętywałam...
I gdy to wszystko się skończy chciałabym usiąść z Dorhianem i porozmawiać z nim na temat uroczystości, wydarzeń państwowych, religii, szkolenia, historii, obyczajów w naszych rodach... Chciałabym poznać ich kulturę lepiej. Nie po to, aby później wykorzystać to przy najbliższej możliwej bitwie. Chcę po prostu wiedzieć, jak to u nich wygląda i kto ma rację. Co do kobiet w wojsku już dawno przekonałam się, że Blardowie mają całkowitą rację, a mój ród był zacofany. Takich różnic najpewniej było jeszcze więcej. Sama religia! Pradawni bogowie! Ich kult był dalej obecny w życiu Blardów. A u nas? Uznawało się to za coś nieistotnego. Niewiele osób dalej praktykowało obrządki religijne. Chciałabym o tym usłyszeć więcej. Ale teraz nie mieliśmy na to czasu. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy mieli okazję, aby coś takiego zrobić. Usiąść przy stole i wymienić się poglądami na różnice między nami.
Z uwagą przypatrywałam się poczynaniom Dorhiana. Elf nie wyglądał jakby palił się do nauki. On próbował poruszyć kamień, wypowiadając odpowiednie zaklęcie, a ja niemal wstrzymując oddech wpatrywałam się w owalny przedmiot tak intensywnie, że jeszcze chwila, a wypaliłabym w nim dziurę spojrzeniem. Niestety skała ani drgnęła. Nawet nie poruszyła się o milimetr, choć miałam cichą nadzieję, że to się wydarzy. W czymś musi leżeć problem... Skoro mężczyzna posiada potencjał magiczny, to fakt, że nie potrafi go wykorzystać musi mieć jakąś przyczynę...
-Coś musi być tego powodem! - zaprotestowałam, próbując przypomnieć sobie wszystkie znane mi informacje na ten temat.
Jeżeli ktoś posiadał potencjał magiczny, to pokazywał go pod wpływem silnych emocji. Jednak szybko uczyli się ukierunkowania ich i wykonywania prostych zaklęć. A skoro on jakiś znał, to znaczyło, że nie powinien mieć problemu z czymś takim. Skrzyżowałam ręce na piersi, wbijając wzrok w Dorhiana. I co miało być powodem?
Nagle wypowiedział po raz kolejny zaklęcie, a gdy uniósł ręce do góry kamień poszybował z zawrotną prędkością w kierunku nieba. Uśmiechnęłam się szeroko do elfa, jednak zanim zdążyłam zareagować ten sam głaz uderzył mężczyznę w czubek głowy. Skrzywiłam się, czując promieniujący ból. Mimowolnie skierowałam dłoń w stronę pulsującego miejsca, choć wiedziałam, że nic mi to nie da. Sekundę później wyczułam, że piecze mnie również język, jakby został przecięty. Syknęłam, kiedy przewalił się na ziemię, przy okazji uderzając w plecy.
Szybko zebrałam się w sobie i ignorując ból dopadłam do elfa. Kucnęłam obok niego, przyglądając się obrażeniom na głowie. Rana krwawiła, ale dzięki prostemu zaklęciu, powinnam sobie poradzić. Spojrzałam na twarz zdezorientowanego Dorhiana, w momencie, w którym wypowiedział trzy słowa. Ten kamień do reszty namieszał mu w głowie! A mimo to poczułam, że na moje policzki wykwita rumieniec. W pierwszej chwili chciałam potrząsnąć elfem, aby nie zasypiał, bo to nie przyniesie nic dobrego, ale mimo wszystko cieszyłam się, że mnie teraz nie widzi.
Położyłam dłoń na jego czole i zaczęłam szeptać cicho słowa zaklęcia. Rana powoli zaczęła się zasklepiać, a ból ustępować. Po chwili elf, choć nieprzytomny, był zdrów, a ja przestałam czuć jego cierpienie. Sięgnęłam do juków, skąd wyciągnęłam podróżne posłania. Rozłożyłam je na ziemi, a potem używając wszystkich swoich sił - jakby zobaczył mnie teraz Lizander, to pewnie nie umiałby powstrzymać śmiechu - wciągnęłam nieprzytomnego króla Blardów na jedno z nich. Dodatkowo przykryłam go kocem. Kiedy wiedziałam już, że nic mu nie grozi poczułam, że opadam z sił. Byłam wykończona. Jazdą oraz uzdrawianiem elfa po raz drugi. Odczuwanie jego bólu również męczyło.
Opadłam na posłanie, ale zanim cokolwiek zrobiłam przywołałam myślami trzy kruki, których gniazda znajdowały się w okolicy i poprosiłam je, aby w razie gdyby ktoś - lub coś - zbliżało się do tej polany zaczęły bić na alarm. Świadoma, że to zrobią, ściągnęłam niektóre elementy swojej zbroi i położyłam je obok siebie. Nie wiem, czy było to całkowicie rozsądne, ale nie potrafiłabym zasnąć z tymi wszystkim usztywniaczami, które miały mnie chronić. Posłałam spojrzenie koniom, które od dłuższego czasu odpoczywały. Chyba byliśmy na razie bezpieczni... A jednak nie spodziewałam się twardego snu. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:28, 24 Kwi 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Choć podświadomość podpowiadała mi, że straciłem przytomność i nie powinienem widzieć nic poza pustką i nieprzeniknioną ciemnością - których istnienia nie byłbym w ogóle świadomy - te w jakiś sposób nie tylko otoczyły mnie zyskując fizyczną, wręcz materialną postać, ale także po chwili zmieniły się w jaskrawą, świetlistą plątaninę barw. Raziła ona me oczy w sposób tak dogłębny, że już po kilku sekundach miałem wrażenie, iż powoli wypali je wraz z całą resztą mego ciała, aż w końcu pozostaną po mnie jedynie zwęglone kości. Czułem ogromną potrzebę ucieczki, zasłonięcia się przed tym kolorowym, jasnym światłem, które powoli lecz nieustannie zbliżało się do mnie z każdej strony, tworząc coraz to bardziej zacieśniający się krąg. A mimo to nie byłem w stanie się ruszyć. Mogłem jedynie spoglądać spłakanymi oczyma na zbliżającą się zagładę ze świadomością, że ostatnią rzeczą jaką poczuję będzie ogromny, wręcz niewyobrażalny ból. Ból nie tyle fizyczny co psychiczny, wywołany przez wstyd i wyrzuty sumienia, że zawiodłem, iż byłem zbyt słaby by ocalić swych poddanych. Elfy, które choć nie wiedziały o mojej i Ceany misji, gdzieś w głębi serca liczyły na to, że okażę się godnym następcą swego ojca czy dziada i uratuję je przez niechybną klęską. Poprowadzę ku zwycięstwu zarówno w walce z Armią Zła jak i bluźnierczym rodem Asgallów. Rodem, z którym mieli znacznie więcej wspólnego niż by chcieli, z którym nie chciałem już nigdy toczyć wojny. I z jakiegoś powodu, jeśli miałem zginąć w tym miejscu - czymkolwiek ono było - zabity przez krąg świetlistych barw, chciałem by ta właśnie myśl, wizja pokoju między dwoma zwaśnionymi elfimi rodami, była moją ostatnią. Z tego właśnie powodu skupiłem się na niej z całej siły, uczepiłem się jej tak mocno jakby była moją ostatnią deską ratunku i pozwoliłem by zabójcze światło dotknęło mego ciała.
Co ciekawe nic nie poczułem. Przez chwilę oślepiony jasnym światłem nic nie widziałem i nic też nie słyszałem, ale jednego byłem pewien – nadal żyłem. Co więcej nie odniosłem żadnych obrażeń, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy w końcu odzyskałem wzrok byłem zmuszony zmienić swe zdanie na ten temat, gdyż przez załzawione oczy dojrzałem na swym całym ciele grubą warstwę czerwonej, w sporej mierze już zakrzepłej krwi. Z pewnością nie należała ona tylko do mnie, a ja nawet nie chciałem wiedzieć do kogo jeszcze.
Nie czułem bólu, choć wiedziałem, że ten niedługo da o sobie znać, odbierając mi zupełnie jasność myślenia, dlatego też póki jeszcze byłem w stanie, skupiłem się w pełni na swoim otoczeniu. Dzięki temu już po kilku sekundach dotarło do mnie, że ubrany jestem jedynie w cienkie i brudne, skórzane spodnie oraz poszarpaną na strzępy koszulę, a moje ręce, wykręcone pod nienaturalnym kątem do tyłu, skute są grubymi i ciężkimi, metalowymi kajdanami. Co więcej, za ramiona trzymały mnie dwie – po jednej z każdej strony – postawne postacie, które prowadziły mnie jakimś szerokim, ciemnym korytarzem, oświetlonym jedynie co jakiś czas przez słabe, fioletowe światło. Płomień, który płonął w środku niepokojąco prawdziwej elfiej, wypolerowanej czaszki. Byłem zaskoczony jej widokiem tak bardzo, że do czasu aż nie poczułem poganiającego szarpnięcia, wpatrywałem się w nią swymi załzawionymi oczami z niezrozumiałą, wręcz chorą fascynacją i satysfakcją, którą odczuwała jakaś dotąd uśpiona, niedająca o sobie znać część mnie.
Dopiero w momencie gdy prowadzące mnie postacie odciągnęły mnie od niej uświadomiłem sobie, że w uszach słyszę odbijające się od ścian echem swe własne kroki, do których po chwili dołączył świst wiatru tak silny, jakbym znajdował się na samym szczycie wysokiej góry, choć byłem pewien, iż jestem pod ziemią. Bardzo głęboko pod ziemią.
Mimo to nie tylko słyszałem ogłuszający świst wiatru, ale także czułem go na swych plecach, zupełnie tak jakby poganiał mnie bym kroczył szybciej ku końcowi tunelu i swemu przeznaczeniu. A ta sama co zafascynowana elfią czaszką część mnie, z jakiegoś powodu nie tylko nie czuła lęku, ale wręcz przeciwnie, nie mogła się doczekać by się tam znaleźć. Z każdym kolejnym krokiem byłem tylko bardziej przekonany o tym, iż to właśnie jest miejsce, w którym nigdy nie chciałbym się znaleźć, jednocześnie będąc pewnym o tym, że powinienem był być tam od samego początku. Powinienem się tam urodzić, żyć i umrzeć. Żyć poświęcając się nieustannej walce, chaosowi i zabijaniu swych wrogów w im okrutniejszy sposób tym lepiej. I im bardziej zdawałem sobie z tego sprawę tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nigdy nie powinienem tam trafić. Zwłaszcza, że część mnie, która niedawno się przebudziła z każdą mijającą sekundą, z każdym podmuchem wiatru, z każdym kolejnym krokiem, stawała się silniejsza. Zacząłem, więc zmuszać swe ciało do cofnięcia się, do buntu, wyrwania się strażnikom i ucieczki, jednak mroczna część mnie nie zamierzała poddać się bez walki. Obudziła się i chciała posiąść me całe ciało, zmuszając mnie do stania się tym czym ona była kiedyś. I niestety wygrywała. Za każdym razem gdy próbowałem zmusić me ciało do cofnięcia się i robiłem krok w tył, ona przejmowała kontrolę i kazała mu wykonać kolejne trzy w przód. Z czasem, który wydawał mi wiecznością, a z pewnością był ledwie zlepkiem kilku minut, mroczna część mnie urosła na tyle w siłę, że pomimo prób me ciało przestało mnie zupełnie słuchać, zaś świst wiatru powoli zaczął przypominać mi jakąś straszliwą, niezrozumiałą pieśń. A ja po kilku krokach jednocześnie mimowolnie i z wielką chęcią, zacząłem nucić ją pod nosem.
Gdy w końcu znalazłem się u wylotu tunelu, a trzymający mnie postacie, rzuciły mnie na kolana, dostrzegłem, iż klęczę prze zrobionym z żeber i kręgosłupów tronie. A na jego środku siedzi odziany w falującą czerń lub raczej - co byłoby tu bardziej stosownym określeniem – zrodzony z czerni i ciemności władca o jarzących się słabym blaskiem, krwistoczerwonych oczach. Król na którego głowie spoczywała złota, tak dobrze mi znana korona mego ojca.
- Nareszcie do mnie przybyłeś Blardzki królu. I jak ci się podoba mój pałac? Czy czujesz magię wplecioną w jego ściany? Runy wyryte na nich powinny przemawiać bezpośrednio do twej duszy. Budzić w tobie to co stworzyli niegdyś twoi przodkowie i co po swych przodkach odziedziczyłeś – odezwał się mrożącym krew w żyłach głosem, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że moje ciało się uśmiecha. Nim jednak zdążyłem chociaż poczuć z tego powodu obrzydzenie, władca zdjął coś z jednego z żeber. Coś owalnego i czarnego jak obsydian. Coś co wyglądało jak..
- Obsydianowa korona. Idealna dla krwiożerczego, mrocznego władcy Dorhiaie. Idealna dla ciebie – dodał powoli wstając z tronu, a ja z dziwną dumą, z powodu, której zrobiło mi się niedobrze, uśmiechnąłem się szerzej i przytaknąłem. I właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z tego, iż w drugiej ręce potwornego króla znajduje się coś jeszcze. Pokryty runami miecz o czarnej rękojeści z kamieniem księżycowym. Zaklęta klinga, moja broń – Longissima.
- Szkoda, że jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale to niedługo się zmieni. Już niedługo, jestem tego absolutnie pewien – powiedział zbliżając się do mnie, a jego czarne szaty falowały na wietrze znikając na końcach niczym rozpływający się dym. Po chwili, która trwała mniej niż jedno uderzenie serca, mroczny władca pochylił się nade mną wlepiając swe czerwone ślipia w moje tęczówki, co sprawiło, iż miałem wrażenie, że nie tylko spogląda mi w głąb duszy, ale wręcz do niej przemawia. Sprawia, że mroczna część mnie staje się jeszcze silniejsza. Patrzył tak i patrzył, a ja nie byłem w stanie nawet oddychać. Gdy w końcu przestał, zaśmiał się głośno i mrocznie, po czym założył mi na głowę koronę.
- Idź bękarcie ciemności, pomiocie Legionu Umarłych. Idź szukać prawdy, być może uda ci się ją odnaleźć i zrozumieć czym naprawdę jesteś. Ciekawe czy wtedy znajdziesz dla siebie miejsce wśród swych kochanych elfich braci, z któregokolwiek z rodów. Pamiętaj jednak o mojej obietnicy i bądź pewien, że jeszcze się spotkamy – oznajmił, a ja bez problemu wyczułem groźbę w jego głosie. Nim jednak zdążyłem coś powiedzieć, mroczny król przebił mnie mym własnym mieczem.
Poczułem jak powoli zaczyna wypływać ze mnie życie, jak wszystko staje się niewyraźne, rozmazane, jak dźwięki cichną, zapachy słabą...
I właśnie wtedy się obudziłem. Fakt, że mam otwarte oczy i obraz, który ujrzałem zaskoczył mnie nie mniej, niż świadomość, iż to co przeżyłem było tylko kolejnym koszmarem. Snem, który miałem nadzieję, że nigdy się nie spełni.
Przez dłuższą chwilę leżałem na czymś i pod czymś, co okazało się być posłaniem i kocem, nie czując bicia swego serca i nie będąc w stanie oddychać. W myślach odbijały mi się słowa mrocznego władcy, które paraliżowały mnie i sprawiały, że po plecach spływał mi zimny pot. Co niby miało znaczyć, że jestem bękartem ciemności i pomiotem Legionu Umarłych? Co miały znaczyć te wszystkie sny?!
Nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi na te pytania w końcu zmusiłem się do wzięcia głębokiego oddechu, a później do wstania z posłania. Na całe szczęście zrobiłem to chyba cicho, bo dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nie tylko ja zasnąłem – co już i tak było niedopuszczalne – ale również Ceana. Niemal natychmiast zacząłem się bać, że nie wystawiwszy warty pozwoliliśmy by ktoś nas odnalazł. I z tego powodu zacząłem rozglądać się nerwowo po obozie co pozwoliło mi dostrzec wpatrującego się we mnie kruka. Czyli jednak warta była. Ta myśl sprawiła, że odetchnąłem z ulgą, gdyż ręce trzęsły mi się tak bardzo, że wątpiłem czy będę w stanie porządnie utrzymać w nich miecz. Mimo to rozejrzałem się w jego poszukiwaniu, szybko go odnalazłem, złapałem i wziąłem kolejny głęboki oddech. Chwiejnym krokiem, niezwykle powoli podszedłem do strumienia, przed którym usiadłem i zacząłem przemywać warz, a później przejrzawszy się w nim, rozczesywać wilgotną dłonią swe włosy. I właśnie podczas tej czynności widok własnej rozwodnionej krwi na dłoni, przypomniał mi o bliskim spotkaniu mej głosy z kamieniem.
Przez chwilę z fascynacją wpatrywałem się w spływającą mi po dłoni i opadającą do wody czerwoną ciecz, by następnie kręcąc głową, szybko opłukać rękę i zacząć próbę spłukania większości zakrzepłej krwi z włosów. To komu zawdzięczałem fakt, że żyję i nie krwawię, nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Już drugi raz omal nie popełniłem samobójstwa. Czy był to przypadek czy tylko podświadome celowe działanie? Czy jakby sam się zabił coś się stało z moją duszą? Czy obudziłoby to coś? Czy ta mroczna część mnie faktycznie istniała czy był to tylko sen?
Starając się odegnać te niepokojące myśli zaplotłem swe mokre włosy w warkocz, po czym odszedłem spory kawałek od strumienia i Ceany, by usiąść na trawie plecami do naszego skromnego obozu i jednym szybkim ruchem nakazać znaleźć się swym stopom na przeciwległym udzie. Była to pozycja, którą mistrz Nalsir zawsze nakazywał mi przybierać podczas ćwiczeń oddechu i koncentracji. Miała pomóc mi się wyciszyć, a jednocześnie ćwiczyć nieco me mięśnie. Siedząc właśnie w ten sposób wyjąłem z pochwy Longissime i położywszy ją na stopach, oparłem o jej zimną klingę obie dłonie. A później biorąc głębokie wdechy i wydechy zacząłem próbę uspokojenia się i koncentracji. Zamknąwszy oczy pozwoliłem by moje ciało skupiło się tylko na dźwiękach i zapachu otaczającego mnie lasu. Była to technika, której mistrz Nalsir uczył każdego ze swych uczniów. Nigdy nie pytałem go o to czym sam to wymyślił, czy ktoś mu ją pokazał. Nigdy za nią nie przepadałem lecz tym razem okazała się zbawienna. Wyłączając zupełnie jeden ze zmysłów wzmacniałem pozostałem, pozwalając mym myślom się w pełni wyciszyć, zapomnieć o wszystkim czego się obawiam i sprawić, że niemożliwe stanie się podejście do mnie bezszelestnie. Każdy nieco głośniejszy oddech, szelest trawy, niesłyszalny normalnie dźwięk gałązki, ostrzeże mnie o zmianie i pozwoli przygotować się na atak. Mistrzowie tej techniki potrafili trwać w niej nie tylko przez cały dzień, ale nawet w nocy podczas snu. Ja mistrzem nie byłem, ale znałem ją na tyle dobrze i potrafiłem ją na tyle wykorzystać, by móc jej użyć właśnie w ten sposób – do pełnienia warty.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Nie 0:04, 05 Cze 2016, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:28, 18 Lip 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Zasnęłam na tyle mocno, aby móc śnić. Pod powiekami widziałam liczne obrazy, które z początku nie układały się w żadną spójną całość. Przez długi czas było to coś na wzór wspomnień. Widziałam swoją matkę, która czytała mi bajkę, gdy ciężko chora nie umiałam nawet unieść powiek. Widziałam ojca, który pogrąża się w smutku, gdy moja matka została zamknięta w wieży. Jednak w śnie sprawa wyglądała inaczej. W przeciwieństwie do jawy udało mi się wejść do jej więzienia niepostrzeżenie. Gdy jednak dotarłam na piętro zamiast w pokoju matki byłam w rozległym lesie. Rozglądałam się na boki, próbując odnaleźć jakiś punkt zaczepienia, jednak zewsząd otaczały mnie drzewa. Ponad moją głową zakrakał kruk.
Sięgnęłam do niego myślą, próbując złapać z nim kontakt jednak on nie zareagował. Zmarszczyłam brwi i ruszyłam przed siebie. Przedzierając się przez drzewa poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłam się gwałtownie i między liśćmi dostrzegłam parę intensywnie niebieskich oczu, które wpatrywały się we mnie z ciekawością.
Uniosłam powieki i zaczęłam wpatrywać się w coraz jaśniejsze niebo. Odnalazłam parę kruków i myślą wysłałam je po okolicy na zwiady. Sama również skupiłam się na zaburzeniach magii w okolicy. Jednak nie dostrzegłam żadnych, a mimo to czułam się, jakby dalej ktoś mnie obserwował. Możliwe, że było to głupie wrażenie po śnie. Chyba po tej swoistej ucieczce jestem po prostu przewrażliwiona. Możliwe, że słusznie, skoro na każdym kroku grozi nam niemałe niebezpieczeństwo.
Podniosłam się z ziemi i spojrzałam w stronę powoli wschodzącego słońca. Prawdopodobnie powinniśmy zaraz ruszać. Spojrzałam w stronę Dorhiana, który siedział w skupieniu, niewzruszony okolicznościami. Ruszyłam spokojnym krokiem w jego stronę, kiedy na moim ramieniu wylądował ciężki kruk. Po chwili otworzyłam się na to, co miał mi do przekazania. Nie były to słowa, a obrazy, które zalewały moje myśli. Mój ojciec, strażnicy, blardzcy żołnierze, pogoń, mnóstwo złości, poszukiwań z psami, jeźdźcy, którzy wyruszyli, szukając nas w okolicach. Wzięłam głęboki wdech, gdy przekaz się skończył i podziękowałam ptaku.
-Dorhianie - zaczęłam, zbliżając się do przyjaciela. -Wszyscy na zamku są poruszeni. Mój ojciec jest wściekły i aż strach tam wracać. Wiem, że już przeszukali cały pobliski teren i wysłali pogoń. Myślę, że powinniśmy jak najszybciej ruszać, chociaż jeźdźcy są daleko. Obecni na zamku Blardowie również są wściekli. Jednak nie wiem, co dokładnie myślą i mówią, Kruki komunikują się tylko obrazami - wyjaśniłam, zerkając w stronę drzew tak, jakby zaraz miał stamtąd wyskoczyć mój ojciec we własnej osobie.
To była absurdalna wizja. On musiał zostać w domu. Pewniejsze jest, że wysłał za mną Lizandra. Aż wzdrygnęłam się na samą myśl, gdy zaczęłam zbierać nasze posłania. Powinniśmy się jak najszybciej uwinąć stąd i ruszyć dalej. Musimy szybko odnaleźć wiedźmę zanim złapią nas strażnicy. Albo zanim będzie już za późno, aby w ogóle szukać tej kobiety. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:43, 30 Sie 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Cichy szelest posłania, na który z pewnością normalnie nie zwróciłbym zupełnie uwagi, powiadomił mnie o tym, że moja towarzyszka wyprawy wstała. Jednak ta świadomość nie wystarczyła bym ruszył się choć o milimetr. Nie chciałem przerywać swojej koncentracji, tego szczególnego rodzaju medytacji, a może wręcz transu, w który udało mi się wejść, gdyż wiedziałem – lub raczej podświadomie czułem – że nim kolejny raz będzie mi dane użyć tej techniki minie naprawdę dużo czasu. A bez niej moje myśli znów nawiedzą pytania, na które nie potrafiłem i częściowo też nie chciałem poznać odpowiedzi. W końcu czasami znacznie lepiej jest zwyczajnie nie wiedzieć. Wtedy elfowi przynajmniej pozostaje jeszcze nadzieja.
Dopiero słowa mej przyjaciółki zmusiły mnie do otwarcia oczu i przyznania Ceanie racji. Zdecydowanie nasza dwójka musiała opuścić to miejsce jak najszybciej. Chociaż porządny sen był nam naprawdę bardzo potrzebny, gdyż nie mogliśmy mieć najmniejszego pojęcia o tym kiedy znowu uda nam się go zaznać, to zbyt długo zasiedzieliśmy się na tej polanie. Przegapiliśmy świt, wraz z którym powinniśmy byli wyruszyć w dalszą drogę i ledwie załapaliśmy się na wschód słońca. Na całe szczęście z informacji przyniesionej przez kruka wynikało, że mamy jeszcze na tyle dużą przewagę przed pościgiem by zdążyć znaleźć się daleko od tego miejsca nim będzie na to za późno. Oczywiście pod warunkiem, że wyruszymy odpowiednio szybko.
- A co mogą mówić i myśleć w takiej sprawie? Najpewniej złorzeczą na swego nowego króla, który ich zdradził i uciekł wraz z Asgallską księżniczką. Nie słuchał wystarczająco uważnie opowiadanych w obozach historii i zapomniawszy o tym jakie naprawdę są serca kobiet z waszego rodu dał się zauroczyć, spojrzał księżniczce Ceanie w oczy i to go zgubiło. A teraz bieda nam, oj biada - zażartowałem przypominając sobie jak w Przeklętej Wierzy opowiadałem Ceanie o tym jak opisują ją w moich stronach. Niestety po wypowiedzeniu na głos nawet mi ten żart wydał się wyjątkowo nieudany, dlatego też uznając, że lepiej będzie jeśli się zwyczajnie zamknę, czym prędzej schowałem Longissimę do pochwy, wstałem i podszedłem do naszych sakw. Przez chwilę grzebałem w nich zastanawiając się czy w tym całym planowaniu nie zapomnieliśmy przypadkiem o dobrze naszych środków transportu, jednak w końcu doszedłem do wniosku, że nie, a przynajmniej nie Ceana. W przeciwieństwie do mnie księżniczka zatroszczyła się o każdy tego typu z pozoru zupełnie nieistotny, a w praktyce niezwykle ważny szczegół i porządnie przygotowała nas do tej podróży. I dowodem na to była znaleziona na dnie ostatniej z przeszukiwanych sakw duża szczotka o miękkim włosiu. Dzięki niej w czasie gdy księżniczka zajmowała się pakowaniem naszych posłań, ja mogłem zająć się szybkim oporządzeniem naszych koni, dbając o to by nie poobcierały się podczas naszej podróży. Było to niezwykle ważne, gdyż w końcu to ich dobry stan decydował o tym jak szybko uda nam się dotrzeć do wrzosowiska, na którym według wiadomości od matki Ceany miała pojawić się ścieżka do domu Wiedźmy.
Gdy zwierzęta były już osiodłane, szybko omiotłem wzrokiem polanę w poszukiwaniu najbardziej widocznych z naszych śladów. Każdy dobry tropiciel - a z pewnością tylko tacy zostali wysłani za nasza dwójką - nawet po kilku godzinach lub wręcz dniach był w stanie odnaleźć większość niezatartych śladów i odtworzyć prawdopodobne wydarzenia. I właśnie z tego powodu musieliśmy zadbać o to by zostawiać ich po sobie jak najmniej, szczególnie w miejscach, w których robiliśmy sobie postój. Tym razem jednak wystarczyło mi jedno długie spojrzenie w niebo i głęboki wdech nosem, bym zrozumiał, że jakiekolwiek ukrywanie śladów po miejscu, w którym spaliśmy przez kilka godzin czy też uwiązaliśmy konie, jest absolutnie bezsensowne. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały bowiem na to, że pogoda postanowiła przyjść nam nieco z pomocą. Wyraźnie zbierało się na deszcz, a on najlepiej zacierał wszelkie ślady, zwłaszcza wtedy gdy była to porządna ulewa.
- Będzie padać – stwierdziłem odwiązując swego wierzchowca – To dobrze, bo deszcz zmyje nasze ślady, jednak tym bardziej musimy się spieszyć. W porządnej ulewie lub burzy daleko nie zajedziemy. – Po tych słowach raz jeszcze sprawdziłem czy aby na pewno porządnie osiodłałem swego wierzchowca, po czym wsiadłem na jego grzbiet i czekając na Ceanę spojrzałem w niebo. Na południu przybrało ono niepokojąco ciemny odcień, a w powietrzu zrobiło się nieco zbyt parno. Był to dla mnie jednoznaczny sygnał, że wykrakałem i pogoda jednak wcale nie ma nam zamiaru pomagać, a wręcz przeciwnie, ta pomoc będzie jedynie niewielkim wypadkiem przy pracy. Zbierało się bowiem nie na deszcz, a porządną burzę.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Wto 12:47, 30 Sie 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:19, 11 Wrz 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Zaśmiałam się, przypominając sobie opowieści dotyczące mojej osoby, które krążą po obozach Blardów. Już prawie zapomniałam, że swoją urodą zwalam z nóg, a jedno spojrzenie sprawia, że elfy stają się moimi wiernymi niewolnikami. Ciekawe, co pomyśleliby teraz, widząc mnie ubraną w skórzane ubrania, z włosami w nieładzie i bez tego całego makijażu, który dodawał mi powagi. Może i lubiłam ładne ubrania, ale nie stanowiło to dla mnie priorytetu. W oczach Blardów byłam pełną próżności manipulatorką.
-Och, to zapewne jedna z teorii. Przeklęta księżniczka rzuciła na króla Blardów urok. W moich stronach najpewniej to ty mnie uprowadziłeś z zamku wbrew mojej woli. Zapewne jest to jakiś szatański element waszej strategii wojennej. Nic tylko patrzeć, jak zaatakujecie pozostałych na zamku mieszkańców w ich własnych łóżkach. Chociaż zapewne niektórzy dochodzą do wniosku, że się w sobie szaleńczo zakochaliśmy - w końcu wielokrotnie można było zobaczyć nas razem. Najpewniej postanowiliśmy uciec od obowiązków związanych z naszymi dworami i spróbować życia na wsi. Ale nie wiem, jak przeżyję bez moich kilkunastu służek! - powiedziałam z rozbawieniem w głosie.
W naszej dość beznadziejnej sytuacji jakiekolwiek żarty oraz choćby znikome poczucie humoru mogło być zbawienne. Mimo wszystko, gdy żyje się w ciągłym napięciu można oszaleć, a od kiedy opuściliśmy zamek byłam w ciągłym stresie. Oprócz podekscytowania czułam też niemiły uścisk w żołądku spowodowany niestabilną sytuacją. Nie wiedzieliśmy dokładnie dokąd zmierzamy, czy Wiedźma będzie choć trochę skora do pomocy, czy może jednak zginiemy marnie? Nasze truchła odnajdzie pogoń wysłana przez mojego ojca. A może to oni wcześniej dopadną nas i sprowadzą siłą do domu? To też nie skończyłoby się dobrze, bo nasze wyjaśnienia byłyby na nic. Bez odpowiedniego dowodu z rozmowy z Wiedźmą prawdopodobnie zostanie to uznane za czczą wymówkę. Musieliśmy się pospieszyć, bo inaczej cały plan legnie w gruzach. A już wolałabym zginąć z ręki tej kobiety, niżeli zostać zamkniętą w Przeklętej Wieży ledwo poślubię Leara. Sama ta myśl wywołała paskudne dreszcze na całym moim ciele.
Zdecydowawszy, że musimy się postarać opuścić obozowisko jak najszybciej, wzięłam się za pakowanie naszych posłań. Nie chciałam aby pozostał choćby najmniejszy ślad po tym, że tutaj nocowaliśmy. Wszystko musiało być doprowadzone do porządku, a na ziemi nie mógł pozostać choćby jeden włos. Kiedy wszystko wyglądało na względnie doprowadzone do porządku, zbliżyłam się do konia. Zarzuciłam kaptur, a potem dosiadłam swojego rumaka, którego poklepałam po boku.
Gwizdnęłam, przywołując do siebie Kruka, który wbił mocne pazury w moje ramię. Poprosiłam go o namierzenie pogoni, a później dogonienie nas. Gdy wzbił się w powietrze miałam cichą nadzieję, że wysłani strażnicy nie skojarzą ptaków z moją osobą. Co prawda często przebywałam w ich obecności, ale nie wszyscy o tym wiedzieli. Wiele osób uznawało też moją sympatię do nich za kolejne dziwactwo, które warto zignorować. O mojej umiejętności wiedział za to ojciec... I miałam nadzieję, że nie pomyślał o przekazaniu jej dalej. Ufam, że nie przeszło mu przez myśl, że mogłabym wykorzystać kruki do zadań zwiadowczych.
Słysząc stwierdzenie Dorhiana podniosłam spojrzenie do góry i przez chwilę przyglądałam się niebu. Faktycznie pociemniało i zapowiadało się na to, że sytuacja wkrótce będzie naprawdę nieciekawa. I o ile deszcz zmyli oraz spowolni pogoń, to my również możemy łatwo się zgubić oraz ulec wypadkowi.
-W tym układzie jak najlepiej wykorzystajmy czas zanim zacznie padać - stwierdziłam i popędziłam konia w stronę drzew.
Musieliśmy się spieszyć, bo każda minuta była dla nas na wagę złota. Nie wiedziałam, jak daleko jest pogoń, ale ufałam, że przed deszczem jeszcze poznamy odpowiedź na to pytanie. Staraliśmy się poruszać jak najszybciej, jednocześnie pamiętając o zacieraniu za nami szlaku. Musieliśmy być ostrożni i starać się zmylić pogoń. Raz dwukrotnie przekroczyliśmy strumyk, co również mogło nam pomóc. Nie był on głęboki i wartki, dlatego przez jakiś czas poruszaliśmy się wodą, aby nie przekroczyć wody w linii prostej. Miałam nadzieję, że to dorobi choć trochę kłopotów pogoni, która będzie musiała się dłużej pogłowić nad naszymi poczynaniami.
Gdy na chwilę zwolniliśmy tempa sprawdziłam mapę, która wskazywała, że coraz bardziej zbliżaliśmy się do Lasów Brethil. Dzielił nas jeszcze pewien kawałek, ale zapuszczaliśmy się na coraz mniej bezpieczne tereny. Cały czas omijaliśmy główne trakty, większe miasta oraz osady. Ukrywaliśmy się pośród drzew i niebawem mieliśmy się znaleźć na granicy z miejscem, gdzie słowo "bezpieczeństwo" przestawało obowiązywać.
Po jakimś czasie faktycznie zaczęło padać. Na początku dość niepozornie - kilka większych kropel, które w końcu przerodziły się w prawdziwą ulewę. Niebo przecięła pierwsza błyskawica, kiedy my byliśmy już przemoczeni. Poruszaliśmy się bardzo powoli, próbując dostrzec cokolwiek w burzy. Miałam cichą nadzieję, że pogoń postanowiła się teraz zatrzymać, a nam uda się jeszcze trochę przesunąć do przodu zanim deszcz także nas sparaliżuje. Muszę jednak przyznać, że z każdym kolejnym metrem droga była coraz trudniejsza. Szybko tworzyło się błoto przez które koniom trudniej było iść, a deszcz oraz smagający wiatr wcale nie sprawiał, że trasa stawała się wygodniejsza. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:52, 11 Wrz 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Tak jak przewidywałem nie musieliśmy bardzo długo czekać by błękitne niebo skryło się pod chmurami, z których zaczął padać drobny deszcz. Ani też by ten zmienił się w prawdziwą ulewę, a w końcu nawet i burzę. Kolejną przeszkodę na naszej drodze, która okazała się o wiele trudniejsza do ominięcia niż poprzednie. I choć staraliśmy się nie poddawać i uparcie brnąć dalej przed siebie, z każdą kolejną mijająca minutą nasze wysiłki stawały się coraz to bardziej bezsensowne.
Byliśmy cali przemoczeni. Spadające bezustannie z nieba krople deszczu nie pozostawiły na nas ani jednej suchej nitki, a smagający nas zimny wiatr co chwilę próbował ściągnąć nam z głów kaptury, którymi staraliśmy się choć trochę osłonić przed wodą i chłodem. W efekcie tego byliśmy zmuszeni albo przytrzymywać je ciągle jedną ręką ryzykując utratę kontroli nad wierzchowcem albo zrezygnować i pozwolić by zimne strugi deszczu spływały nam ochoczo za kołnierze powodując nieprzyjemne dreszcze. Osobiście pozostałem przy drugim rozwiązaniu, gdyż cienki, nienasmarowany tłuszczem przed wyprawą kawałek materiału i tak już dawno przemókł, a kolejna rozdzierająca niebo błyskawica uświadomiła mi jak niewiele wiem o swym koniu.
Słysząc głośny grzmot, będący najpewniej efektem uderzenia pioruna w jakieś wysokie drzewo, zwierzę niespodziewanie się zatrzymało, zmuszając mnie do mocniejszego przytrzymania się nogami siodła w celu utrzymania równowagi. Zaraz potem zaczęło nerwowo strzyc uszami i w jednej, krótkiej chwili zupełnie przestało zwracać na mnie uwagę. Nie pomagało dociskanie łydki, ani cicho i spokojnie wypowiadane słowa zachęcające do wznowienia wędrówki. Niczym pod wpływem jakiegoś zaklęcia, grzeczne i spokojne zwierzę zmieniło się w jednej, krótkiej chwili w kłębek nerwów, który położywszy po sobie uszy zaczął niezwykle głośno i chrapliwie oddychać. Nie musiałem siedzieć na oklep by wiedzieć jak bardzo napięte były w tamtej chwili wszystkie jego mięśnie, gotowe zareagować w każdym momencie i umożliwić zwierzakowi natychmiastową ucieczkę. Rzecz, na którą przecież nie mogłem pozwolić.
Z tego właśnie powodu poprawiłem się siadając głębiej w siodle, napiąłem mięśnie krzyża, odczekałem kilka uderzeń serca i wziąwszy głęboki oddech, raz jeszcze mocnym przyłożeniem łydek spróbowałem zmusić wierzchowca do ruszenia się z miejsca. Tym razem, choć z opóźnieniem, wyraźnym ociąganiem się i niepewnością ze strony zwierzęcia, moje działania przyniosły oczekiwany rezultat. I chociaż odczułem z tego powodu ogromną ulgę oraz lekką satysfakcję, wiedziałem, że kolejny raz może mi się to już nie udać.
To nie ma sensu! Przez tę pogodę ledwo widzę co znajduję się w promieniu dwustu metrów. Nic dziwnego, że konie zaczynają się płoszyć! – stwierdziłem kilka chwil później, które równie dobrze mogły być godziną co i niecałym kwadransem. Miałem wrażenie, że przez odbijające się od liści, gałęzi i ziemi krople deszczu oraz uciążliwy szum wiatru ledwo mnie słychać, choć starałem się mówić głośno i wyraźnie, a jednocześnie nie krzyczeć by nie straszyć bardziej koni i nie ściągnąć na nas żadnych kolejnych kłopotów. – Jeśli dalej będziemy jechać w tej burzy tylko zabłądzimy, przeziębimy się lub nieświadomie zrobimy zwierzakom krzywdę! Musimy poszukać jakiegoś schronienia! – dodałem zatrzymując na chwilę konia, który ślizgając się w błocie zrobił kilka nerwowych kroków. Chciałem się rozejrzeć, gdyż zdawanie się w takiej sytuacji jedynie na magię miecza - nawet tak wspaniałego i okrytego sławą jak Longissima - wydawało mi się głupotą. W końcu skąd miałem wiedzieć czy nie zaprowadzi mnie on i owszem do jaskini lub pod jakąś półkę skalną, ale oddaloną o wiele staj od naszego obecnego położenia i celu naszej podróży?
Niestety w lesie, do którego dotarliśmy nawet tak proste zadanie jak dojrzenie czegokolwiek pozwalającego na chwilę ukryć się przed deszczem, wydawało się praktycznie niewykonalne. A spływające mi do oczu kolejne stróżki deszczu jeszcze bardziej mi je utrudniały. Powodowały, że spoglądałem na otaczający mnie świat niczym przez łzy i zmuszały mnie do nieustannego mrugania. Mokre ubrania przylgnęły mi do ciała, powodując wrażenie, iż nieustannie pozbawiają mnie każdej odrobiny wytworzonego przeze mnie ciepła i tym samym wywołując chęć ich natychmiastowego zerwania z siebie i rzucenia w najbliższe krzaki. Włosy, których nie miałem siły nieustannie poprawiać, przykleiły się do twarzy i szyi, dodatkowo utrudniając mi zobaczenie czegokolwiek i okropnie mnie denerwując. Już nawet miałem wyciągnąć ukryty w karwaszu sztylet i je obciąć, lecz zwyczajnie nie zdążyłem. Równie niespodziewanie co kilka wcześniejszych, niebo tym razem tuż nad naszymi głowami rozjaśniła błyskawica, a ogłuszający grzmot zadźwięczał mi w uszach. Nim zdążyłem zareagować mój wierzchowiec stanął dęba, rżąc dziko zatańczył na tylnych nogach, wierzgnął, podskoczył i rzucił się cwałem tylko w sobie znanym kierunku. A ja choć próbowałem go ze wszystkich sił zatrzymać, spowolnić, czy choćby skręcić, jedyne czego byłem w stanie dokonać to skorzystać z tym wszystkich lat spędzonych w siodle, mocno się trzymać i nie dać mu się zrzucić z grzbietu. I nawet nie mając czasu by zobaczyć co z Ceaną czy też zmówić modlitwy do Pradawnych Bogów, poniesiony przez konia, wjeżdżałem coraz głębiej w tajemniczy, niebezpieczny i ciemniejszy las.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Nie 19:58, 11 Wrz 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:36, 11 Wrz 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Dalsza podróż była drogą przez mękę. Zimny deszcz sprawił, że bardzo szybko byliśmy cali przemoczeni, obawiałam się, że podobny los spotkał również ukryte w jukach mapy. Miałam cichą nadzieję, że jednak schowałam je tak, że coś zniweluje wilgoć i będę w stanie później odróżnić północ od południa. Czemu nikt wcześniej nie wpadł na stworzenie zaklęcia, które sprawia, że papiery nie wciągają wilgoci? Takie coś powinno zostać opracowane już wieki temu! Doprawdy, zaraz po zajęciu się tymi okropnymi potworami, to będzie pierwsza rzecz jakiej się poświęcę. I choćbym miała dokonać żywota pracując nad urokiem, który sprawi, że papier będzie niewrażliwy na deszcz, to się nie poddam.
Zimno oraz deszcz zaczynały mi mocno dawać w kość. Mimo że starałam się zaprzeczać swojej naturze, to byłam wychowana w ciepłym pałacu, gdzie w trakcie deszczu nie musiałam się przedzierać na koniu przez las. W trakcie takich dni jak ten zazwyczaj zasiadałam przed kominkiem z książką i ziołowym naparem. Wygrzewałam się pod kocami i dawałam pochłonąć lekturze. Aż poczułam pewną nostalgię na sama myśl o należących do mnie wygodnych i ciepłych komnatach.
Szybko wyrzuciłam te myśli z głowy. W obliczu wojny, ucieczki przed pogonią i podróży w stronę Wiedźmy, której nigdy nie chcę widzieć, ja myślę o wygodach, które zostawiłam za sobą. Chyba faktycznie mam w sobie coś z rozpieszczonej księżniczki. Szybko zepchnęłam myśli, które napawały mnie swoistą tęsknotą na dalszy plan. Nie one były teraz istotne. Ważniejsza była kontrola nad tym, aby mój rumak nie stracił kontroli. Mimo że go kochałam, to miałam świadomość, dlaczego nie był używany już przez wojskowych. Choć wyleczyłam jego rany, to ścięgno w lewym udzie nie działało całkiem poprawnie. Czasami zdarzało mu się je nadwyrężać, a wtedy koń tracił na swobodzie poruszania się. Mimo wszystko starałam się sprawić, aby jak najmniej obciążać tamten bok konia.
Wytężałam wzrok, próbując dostrzec gałązki i kamyki, które mogły być potencjalnym zagrożeniem dla konia. On sam szedł bardzo niepewnie i co rusz przystawał, parskając i potrząsając głową. Zawsze wtedy szeptałam mu kojące słowa w mowie magii, jednak działały one krótkotrwale. Niedługo później musiałam powtarzać cały proces ponownie. Zresztą rumak Dorhiana nie miał się wiele lepiej. On także co chwilę panikował, ilekroć niebo przecinał piorun.
Usłyszałam głos króla Blardów, jednak przez wiatr i deszcz był on dość niewyraźny. Cała jego wypowiedź była jakby posiekana tasakiem na kawałki. Usłyszałam za to dobrze jego ostatnie słowa: musieliśmy znaleźć schronienie. Dlatego ledwo to powiedział, ja zaczęłam wytężać wzrok za potencjalnym miejscem, gdzie moglibyśmy przeczekać uporczywy deszcz. Nie było mi dane zbyt długo szukać, bo koń elfa spłoszył się i ruszył biegiem przed siebie. Mój spanikowany poczynaniami swojego towarzysza również przyspieszył i teraz nawet mówienie do niego w "jego języku" nie przynosiło efektów. I chociaż przez cały czas siedziałam skulona, szepcząc mu do ucha pocieszające słowa, to zwierzę uspokoiło się jedynie trochę. Niemniej cały czas podążało za Dorhianem, aż do... jaskini.
-Mądre zwierzaki - powiedziałam do siebie, kiedy obydwa stworzenia wparowały do suchej, choć niezbyt ciepłej i przytulnej, jaskini. Mimo to osłona od wiatru i deszczu była kojąca. Odetchnęłam z ulgą, gdy zwierzęta zatrzymały się pod ścianą. Co rusz parskały ze zdenerwowania, ale tutaj zdawały się czuć bezpieczniej. Rozprostowałam skostniałe palce i zeskoczyłam z konia, po czym zaczęłam go głaskać.
-Przynajmniej znalazły schronienie - powiedziałam. Teraz uświadomiłam sobie, że oprócz przemarznięcia byłam cała zesztywniała. Wcześniej tego tak nie odczułam, ale kolejny dzień w siodle, i to w takich warunkach, dał mi się we znaki. -Chyba możemy tutaj przeczekać burzę, prawda?
Rozejrzałam się dookoła. Była niewielka, ale wgłębi dostrzegłam jakiś korytarz, który zapewne prowadził dalej. Może był to cały kompleks jaskiń? W każdym razie miejsce wyglądało przyjemnie, a przynajmniej na tyle, na ile przyjemnie może wyglądać jaskinia. Zapewniała nam chwilowe schronienie od deszczu i zimna, a więc spełniała swój święty obowiązek. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:36, 11 Wrz 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Biorąc pod uwagę jak ta podróż do lasów Brethil wyglądała od samego początku, z pewnością kwalifikowała się na najgorszą wyprawę w dziejach. I właśnie z tego powodu pędząc bez jakiejkolwiek kontroli nad wierzchowcem spodziewałem się, że zaraz koń poniesie mnie w jakiś dół i połamie sobie nogi. Albo też – co było równie prawdopodobne - iż wspólnie spadniemy z wysokiego urwiska. Tymczasem ten, jakby wiedziony przez jakiś wewnętrzny kompas - być może nawet za sprawą Longissimy - wjechał do jaskini. A ja byłem tym faktem tak zaskoczony, że dopiero po chwili dotarło do mnie, iż koń już nie pędzi przed siebie lecz stoi – w porównaniu z chwilą wcześniej nawet całkiem spokojnie – a w dodatku nie jesteśmy tu sami. Wraz z nami w tej w sumie niezbyt sporej osłonie przed deszczem i wiatrem znalazła się także Ceana wraz ze swym wierzchowcem i ta świadomość w spokoju wystarczyła by pomimo wszelkich przeciwności na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech.
Może i znalazły ale następnym razem wolałbym by nie pędziły w jego poszukiwaniu na złamanie karku przez nieznany i ciemny las. Dobrze byłoby chociaż dożyć spotkania z tą Wiedźmą – stwierdziłem po czym puściwszy wodze, których dotąd trzymałem się kurczowo, kilkukrotnie potrząsnąłem dłońmi starając się pozbyć z nich nadmiaru wody. Gdy kilkanaście sekund później uznałem, że i tak nie zyskam w ten sposób wiele więcej, przetarłem nimi swą twarz i odgarnąłem włosy mając na dzieję, że dzięki temu te choć przez chwilę nie będą próbowały wchodzić mi do oczu.
Chyba nie mamy wyboru. Mój rumak jest zbyt przerażony by jechać gdziekolwiek dalej. I w sumie się mu nie dziwię. Sam mam szczerze dosyć tej pogody – odpowiedziałem na pytanie Ceany uważnie przyglądając się przy tym każdemu fragmentowi jaskini. Gdy dostrzegłem ukryty w jej końcu korytarz, który najwyraźniej prowadził gdzieś dalej, przez chwilę skupiłem na nim swój wzrok w poszukiwaniu jakiegoś zagrożenia. W końcu fakt, że tu nie znaleźliśmy żadnego lokatora nie oznaczał, że nie ma go gdzieś dalej. Jednak nawet jeśli poza nami w jaskini znajdował się jeszcze ktoś lub coś, póki co nie planowało się na pokazywać na oczy, więc postanowiłem skupić się na o wiele ważniejszych sprawach niż rozmyślanie o tym co kryje się za rogiem. W końcu równie prawdopodobne, że coś tam było i to, że nie ma tam nic.
Nie będziemy tu spać, więc sądzę, że spokojnie możemy tu zostać jeśli tylko zachowamy ostrożność – oznajmiłem po czym wyjąłem nogi ze strzemion i jedną z nich przerzuciwszy przez koński zad, zeskoczyłem ze swego wierzchowca. A później nie czekając ani chwili zacząłem go rozsiodływać, na wszelki wypadek zostawiając mu założoną uzdę. Zwierzak podobnie jak ja był cały przemoczony i nie wykazywał najmniejszej chęci wychylać nosa z jaskini, więc nie było najmniejszego sensu by męczył się dłużej w siodle. Bez niego miał szansę o wiele szybciej wyschnąć. Poza tym nie mieliśmy najmniejszego pojęcia jak długo przyjdzie nam czekać aż się choć trochę przejaśni. Równie dobrze mogliśmy w tej jaskini spędzić kilka godzin co i kilkadziesiąt minut. A jeśli aktualny lokator jaskini nie miał zamiaru się pokazywać, nie było sensu szykować się na ucieczkę. Zresztą o wiele większą szansę mieliśmy pokonać to coś – czymkolwiek to coś było i jeśli w ogóle istniało – niż uciec przed nim w deszczu nie pakując siebie i koni przy okazji w jakieś niebezpieczeństwo.
Z tych właśnie powodów gdy już siodło konia znalazło się na ziemi, odczepiłem od niego sakwy i zabrałem się za próbę wypakowania z nich wszystkiego. W końcu znajdujących w nich rzeczy również ulewa nie oszczędziła i w związku z tym musieliśmy postarać się uratować to co tylko się dało. Najważniejsze były jedzenie i mapy. Musieliśmy ocalić z naszego prowiantu tyle ile tylko było można. W końcu choć byłem w stanie polować, a w tak wielkim lesie z pewnością było sporo zwierzyny, nie mieliśmy na to czasu. Uciekaliśmy przed pogonią, nie było więc mowy o tworzeniu pułapek czy zaczajaniu się w krzakach na zające czy inne stworzenia. A jednocześnie musieliśmy coś jeść. Zwłaszcza Ceana, bo jako mieszkająca całe życie w zamku Asgallska księżniczka nie była ani przyzwyczajona do takich wypraw, ani takich warunków, ani takiej niepogody, ani tym bardziej tego wszystkie naraz w połączeniu jeszcze z pustym żołądkiem.
A żeby to trolle obesrały! – przekląłem gdy zabezpieczający sakwy przed otwarciem, ociekający wodą rzemień, po raz kolejny wyśliznął mi się z mokrych dłoni nim zdążyłem go rozwiązać. Miałem już cholernie dosyć tego całego deszczu! Przemoczone spodnie przykleiły się no moich nóg i niechętnie naciągały w jakikolwiek sposób, znacznie ograniczając tym samym moje ruchy. Cienka koszula, która pod wpływem wilgoci przywarła do moich pleców, nie stanowiła już wystarczającej ochrony przez grubą i sztywną skórą brygantyny i karwaszów, które zaczęły mnie w kilku miejscach urażać i ocierać. No i jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, to podczas mocowania się z rzemieniem niesforne włosy znów wpadły mi do oczu. To zdecydowanie nie był mój szczęśliwy dzień.
Wściekły na niepogodę i inne przeciwności losu, im Ceana, konie, jakiś potwór czy choćby i Pradawni Bogowie zdążyli mnie powstrzymać, zacząłem szybkimi, gwałtownymi ruchami ściągać z siebie nadmiar odzienia. Niewiele myślałem o tym co właściwe, czy mi wypada, czy jest dobry pomysł, ani też czy to bezpieczne. Chciałem jedynie pozbyć się kolejnych moczących i denerwujących warstw, dlatego też w ciągu kilku chwil prawie dosłownie zerwałem z siebie karwasze, naramienniki i brygantynę, a zaraz za nimi pozbyłem się i ociekającej wodą kamizelki z kapturem. Miałem w planach zdjąć również koszulę i buty, nim jednak do tego doszedłem, złapałem w jedną dłoń sztylet od ojca, a w drugą swoje włosy i zacząłem odmierzać jak bardzo musiałem je ściąć by przestały mi wreszcie przeszkadzać. Tak by pozostałe na mej głowie miały ledwo pięć centymetrów, wydawało mi się być dobrą długością. Tym jak będę wyglądać i czy będzie mi taka fryzura pasować oraz co powiedzą moi rodacy, miałem zamiar martwić się później. W końcu podczas takiej wyprawy liczyła się funkcjonalność, a nie wygląd.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:25, 12 Wrz 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Przez chwilę przyglądałam się strugom deszczu. Wyglądało na to, że trochę będziemy musieli tutaj poczekać zanim rozjaśni się na tyle aby wyruszyć w dalszą podróż. Jedyne, co mnie pocieszało w tym nadprogramowym postoju to fakt, że pogoń też została przez niego spowolniona. I chociaż żołnierze byli hartowani do każdych warunków, to na pewno nie podążali zbyt szybko, a deszcz musiał zmyć nasze ślady. Przynajmniej taką miałam nadzieję, bo pewnością bym tego nie nazwała.
Przeszukiwałam pamięć w celu odnalezienia jakiegoś zaklęcia, które byłoby w obecnej chwili przydatne. Nie znajdziemy teraz suchego drewna, więc nie ma co liczyć na choćby próbę rozpalenia ogniska. Niestety nie znałam niczego, co mogłoby bardzo szybko i sprawnie osuszyć nasze rzeczy, ale było coś, co mogło pomóc. Zamknęłam oczy, wyciągnęłam dłoń lekko przed siebie, a potem wyszeptałam słowa zaklęcia. Ciepła, kojąca magia wydobyła się z koniuszków moich palców, tworząc błękitną kulę z cienkich nitek światła. Cofnęłam rękę, a kula podążyła na środek jaskini, oświetlając ją w ten sposób.
-Daje trochę ciepła, więc może pozwoli na szybsze wysuszenie naszych rzeczy - powiedziałam, odwracając się w stronę konia, którego odciążałam z juków oraz siodła. Sięgnęłam do swoich rzeczy, które w większości obciekały teraz wodą, a próba ich osuszenia kończyła się tym, że woda i tak spływała na nie ze mnie. Westchnęłam ciężko i wróciłam do pracy. Mapy rozłożyłam na ziemi pod błękitną kulą. Rozprostowałam je i przygniotłam kamieniami, aby nie porwał ich wiatr. Niektóre rzeczy rozłożyłam, licząc, że w ten sposób uda się je doprowadzić do porządku. Przynajmniej troszeczkę...
Sprawa w jukach nie wyglądała aż tak tragicznie, jak się spodziewałam. Większość rzeczy była mokra, ale szczęśliwie nie chlupotała tam woda, więc nie wszystko było doszczętnie zniszczone. Co tylko się dało rozłożyłam w okolicach kuli, która zawisła w powietrzu, dając nam choć trochę ciepła. Ściągnęłam ciężką od wody pelerynę, którą również rozłożyłam na ziemi.
Podniosłam spojrzenie do góry słysząc przekleństwo w ustach Dorhiana, który borykał się z jakąś sakwą. Wyglądał na wściekłego i chociaż mi ta pogoda również nie sprzyjała, to względnie udało mi się zachować spokój. Sięgnęłam po woreczek, którego nie potrafił otworzyć, a potem ze spokojem podważyłam węzeł paznokciem. Po chwili prób (a faktycznie nie było to szczególnie proste zadanie) udało mi się go rozwiązać i już chciałam oddać sakwę przyjacielowi, kiedy ten w nerwach zaczął się rozbierać.
I o ile wcześniej widziałam go bez koszuli, czy nawet zastałam go w środku nocy, gdy spał, to i tak byłam zaskoczona. Możliwe, że powodem tego były jego nerwy, które wymknęły się spod kontroli, ale przez chwilę nie wiedziałam, jak powinnam na to zareagować. Postanowiłam więc wrócić po prostu do dalszego rozpakowywania juków i zignorować ten temat. Mimo wszystko nawet nie wiedziałam, co w tej sprawie powinnam powiedzieć. Gdy jednak ponownie przeniosłam na niego spojrzenie, Dorhian przymierzał sztylet do swoich włosów, a ja wybałuszyłam na niego oczy.
Naprawdę planował ścinać włosy? U elfów było to rzadkością. Przynajmniej u Asgallów raczej rzadko kiedy ktoś utrzymywał je w długości kilku centymetrów. Swego czasu modne były fryzury zaledwie do ramion, ale wielu osobom się to nie spodobało i większość z nich chciała je zapuścić z powrotem jak najszybciej. Nawet żołnierze w sytuacji wojny raczej ich nie ścinali, dlatego wybór Dorhiana poniekąd mnie zaskoczył. A jednak krótkie włosy stanowiły pewną wygodę, szczególnie w takich burzliwych warunkach, jak nasze.
-Jeżeli naprawdę chcesz to zrobić, to przynajmniej mi pozwól, bo zaraz obetniesz je krzywo, a do tego stracisz połowę ucha - burknęłam, zbliżając się do niego. Wyciągnęłam rękę w jego stronę po sztylet z pytającym wyrazem twarzy. Kiedy w końcu go otrzymałam, starannie związałam jego włosy rzemieniem na odpowiedniej długości, a potem poniżej tego miejsca ścięłam je przy pomocy ostrza. Okazało się to dość proste, a srebrne kosmyki mężczyzny opadły na skalistą podłogę. Ich los podzielił rzemień, który również zsunął się z pozostałych włosów. Przyjrzałam im się uważnie. Jak na modę elfów były naprawdę krótkie.
-Według mnie jest dobrze - powiedziałam z uśmiechem.

</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 1:10, 13 Wrz 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Szczerze powiedziawszy propozycja pomocy w ścięciu moich włosów, która wyszła z ust Ceany, niezwykle mnie zaskoczyła. Choć spędziłem na dworze Asgallów ledwie z dwa miesiące, nie udało mi się tam dostrzec zbyt wielu krótkowłosych elfów. Prawdę powiedziawszy jedynym wyjątkiem odróżniającym się od przedstawicieli obydwu rodów noszących różnorakie, sięgające co najmniej łopatek fryzury, była Undine. A i ona choć tak jak i ja w tamtej chwili stawiała nie na wygląd lecz praktykę, pozwalała swym złotym puklom urosnąć do długości brody. Ja tymczasem planowałem zrobić coś wręcz niedopuszczalnego! Ściąć swe królewskie, srebrne włosy do abstrakcyjnej długości pięciu centymetrów! Gdyby któryś z moich rodaków usłyszał o tym pomyśle natychmiast kazałby wezwać kapłanki i magów by ci spróbowali przełamać złe zaklęcie mieszające mi w głowie.
I właśnie z tego powodu wahałem się przez chwilę, spodziewając się podstępu, dzięki któremu Asgallska księżniczka odebrałaby mi sztylet i uchroniła tym samym przed popełnieniem wielkiego błędu. Jednak gdy ostatecznie stwierdziwszy, że elfka ma rację – bo biorąc pod uwagę zaklęcia nałożone na ten niewielki oręż faktycznie miałem sporą szanse skończyć bez ucha – nieco niechętnie oddałem jej prezent od mego ojca, ta od razu przystąpiła do pracy. Dzięki temu już po chwili ziemia wokół nas lśniła od długich, srebrnych i odbijających światło magicznej kuli kosmyków, a ja z jednoczesnym uczuciem radości, wdzięczności i niedowierzania, spoglądałem prosto w oczy mej przyjaciółki.
A więc stało się i nie było już odwrotu. W ciągu kilku sekund wypowiedziałem wojnę wieloletniej tradycji i z pewnością wywołałem też skandal, który będzie wspominany jeszcze przez całe stulecia. I w sumie jedyne co mogłem teraz zrobić to do końca zatroszczyć się o to by przynajmniej na pewno pozostałe na mej głowie włosy nie wchodziły mi podczas tej wyprawy do oczu.
Właśnie dlatego, nie mając możliwości skorzystania z lustra, zacząłem wykręcać głowę w dziwaczny sposób, starając się przyjrzeć mojej nowej fryzurze choć kątami oczu, a gdy mi się to nie udało zacząłem nią potrząsać. Sprawdzałem czy gdy się pochylę, albo zacznę walczyć jakiś niesforny kosmyk nie postanowi mi tego utrudnić i zasłonić choć odrobiny widoku. A gdy przekonałem się, iż jest to możliwe, zabrałem Ceanie sztylet i nim księżniczka zdążyła mnie powstrzymać, złapałem odpowiednie pasma i przyciąłem grzywkę i spadające mi na uszy włosy o jeszcze kilka centymetrów.
Teraz lepiej – stwierdziłem z uśmiechem po czym spojrzawszy na jeszcze niedawno tworzące mą fryzurę, a teraz zdobiące ziemię kudły, zacząłem się cicho śmiać. W jednej chwili wszystkie jeszcze nie tak dawno kierujące moimi działaniami, negatywne emocje odeszły, ustępując miejsca rozbawieniu wywołanemu koleją niedorzeczną sytuacją, w której się wspólnie z Ceaną znaleźliśmy. No naprawdę ktoś powinien trzymać nas z daleka od siebie, bo razem - nawet tego nie planując - pakowaliśmy się w coraz to kolejne, mogące wywołać ogromny skandal zdarzenia.
Wiesz chyba właśnie złamaliśmy kolejne prawo. Nasza kolekcja wykroczeń niepokojąco się powiększa. Moja droga przyjaciółko, masz na mnie naprawdę zły wpływ! – zażartowałem po czym rozczesałem ręką swą nową krótką fryzurę i z uśmiechem na twarzy powróciłem do wcześniejszego zajęcia. A mianowicie do prób zrzucenia z siebie i doprowadzenia do stanu względnej używalności swych ciuchów. W tym celu ściągnąłem z siebie buty i wstawszy z miejsca, podszedłem do dającej choć odrobinę ciepła kuli i ułożyłem je tuż obok peleryny następczyni asgallskiego tronu. A później, odwróciwszy się do jej właścicielki plecami, odszedłem od suszących się rzeczy kilka kroków, ściągnąłem z siebie przemoczoną koszulę i niczym się nie przejmując, zacząłem ją z całej siły wyrzynać.
Choć być może choćby z powodu nakazów etykiety nie powinienem tego robić, to w tamtej chwili nie za bardzo potrafiłem znaleźć powód, który mógłby mnie przed tym powstrzymać. Księżniczka więcej niż raz mogła zobaczyć mnie dotąd do tego stopnia pozbawionego odzienia, a raz nawet tylko fart ocalił mnie przed nieplanowanym umożliwieniem jej oglądania mego ciała w pełnej krasie. Doskonale pamiętałem jednak, że widok mnie w samej, skrytej pod kołdrą bieliźnie elfce się zdecydowanie nie spodobał – a przynajmniej takie wówczas odniosłem wrażenie – i właśnie z tego powodu zadbałem o to by podczas prób pozbycia się jak największej ilości wody z mojej koszuli znajdować się to w ciemniejszej części jaskini i stać do Ceany plecami. Bardziej jej cierpień z tym związanych oszczędzić nie mogłem. Pozostając w ociekających wodą ubraniach z pewnością bym się przeziębił, a o wyjściu z jaskini w celu ich wysuszenia nie było przecież mowy. Tylko jeszcze bardziej by mi zamokły! Z tego też powodu, podejrzewając, że księżniczka obecnie robi wszystko by na mnie nie patrzeć, postanowiłem wynagrodzić jej tę niedogodność rozmową.
Pewnie zdziwiłaś się co tak łatwo z moimi włosami poszło, prawda? Na ten sztylet tak jak i na wisior, który ci dałem są nałożone silne zaklęcia. Dzięki temu jest on w stanie bez problemu przeciąć dosłownie wszystko – wyjaśniłem, a z mojej twarzy momentalnie znikł uśmiech. Choć z jednej strony ten niewielki oręż był wspaniałym darem, to miałem wrażenie, że kryje on w sobie drugie dno. W końcu był to dosyć niecodzienny podarek z okazji koronacji. Zupełnie tak jakby mój ojciec przewidział, że znów wpakuję się w jakieś kłopoty i broń może okazać mi się wtedy niezbędna. No cóż, pod tym względem staruszek zdecydowanie się nie pomylił. Chyba po prostu za dobrze mnie znał.
Mój ojciec chciał bym przejął po nim władzę gdy będę gotowy. Gdy zrozumiem co naprawdę oznacza być królem. Chyba chodziło mu o to jaki to zarazem wielki zaszczyt i obowiązek, ale teraz już nigdy się tego nie dowiem. A ten sztylet był ostatnim prezentem jaki od niego dostałem… Pośmiertnie. Chciał mi podarować go w dniu mojej koronacji wraz z koroną. Żałuję, że nie doczekał tego dnia – dodałem, a każde kolejne słowo coraz trudniej przechodziło mi przez gardło. Sam słyszałem jak głos lekko mi drży i powoli cichnie, aż w końcu ostatnie zdanie wypowiedziałem niemalże szeptem. Od dnia śmierci mego ojca tyle się wydarzyło i tyle spraw naraz zwaliło mi się na głowę, że nie miałem nawet czasu na żałobę. Na to by go porządnie opłakać. Liczyło się przede wszystkim tu i teraz. Wojna, kolejne upadające wioski i miasta oraz poszukiwanie sposobu na zwycięstwo. A w końcu planowanie i wyprawa do Wiedźmy z Lasów Brethil. I choć to Undine była o wiele bardziej religijna niż ja, a nasi kapłani uczyli nas, że po śmierci czeka tych z nas, którzy żyli godnie nagroda, chciałem pożegnać swego ojca tak jak na to zasługiwał. Po dwudniowym poście przywdziać czarne szaty, udać się samotnie do kaplicy Pradawnych Bogów, zapalić w niej znicz i nie kryjąc swych uczuć zmówić modlitwę za jego duszę. Bo pomimo wszystkich swych wad, wciąż był moim ojcem. I wiedziałem, że za pomocą tych licznych, często dziwacznych kar starał się nauczyć mnie jak być dobrym królem i przekazać mi, że na swój specyficzny sposób mnie kocha, dokładnie takim jakiem jestem.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:20, 01 Lis 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

W pierwszej chwili byłam zdezorientowana śmiechem Dorhiana. Miałam wrażenie, że sytuacja, której przed chwilą byliśmy świadkami była dość... podniosła? Nie, to złe określenie. Pełna nerwów, gwałtowności. Doprowadzić do tego, że kolejny element światopoglądu elfów legł w gruzach. Wydawało mi się, że ta chwila była faktycznie poważna i nie powinniśmy się z niej śmiać, jednak chwilę później ja też parsknęłam śmiechem. Co tak bardzo mnie rozbawiło, to komentarz Dorhiana na temat złego wpływu.
-W końcu jestem wiedźmą, to jaki mam mieć na ciebie wpływ? Oczywiście, że muszę sprowadzać twoją czystą i szlachetną duszę na drogę porywczości i nierozsądku. Najpewniej niebawem skończysz porzucając Pradawnych Bogów, a wnet po tym otworzysz własną karczmę, zostawiając w spokoju swoje święte obowiązki jako króla. A to wszystko przez ucieczkę z asgallską wiedźmą. Na twoim miejscu bym uważała, bo zapewne już szykuję klątwę, która pochłonie w tobie całe dobro.
Gdy elf podniósł się i dalej pogłębiał swój negliż, ja wykazałam zainteresowanie przedmiotami, które znajdowały się w jukach. Wolałam upewnić się, że wszystko będzie z nimi w porządku, a poza tym dworska etykieta nauczyła mnie skromności. A właściwie to charakter nakazywał mi nie patrzeć się na półnagiego mężczyznę. Tym bardziej, że był on królem - tymczasowo nie - wrogiego rodu. Ciekawe, jak wyglądałaby nasza relacja, gdybyśmy od początku byli w pokojowych stosunkach? Czy już od dziecka znałabym Dorhiana? Czy odwiedzalibyśmy się na tyle często, aby się zaprzyjaźnić? Pozwoliłam na chwilę pogrążyć się wizji, w której nasza znajomość zaczęła się od dziecka, ponieważ wojny nigdy nie było. Zapewne nasi ojcowie dbali o dobre stosunki przyszłych następców tronów, dlatego często towarzyszyliśmy im w podróżach. Nawet, jeżeli nie odwiedzałam zbyt często swoich ziem, to pewnie wymienialiśmy grzecznościowe listy i prezenty z okazji urodzin. A może w związku z tym pokojem nasza dwójka nie była w stanie się ze sobą zaprzyjaźnić? Może w takich warunkach nasze charaktery ukształtowały się inaczej i nie przepadaliśmy za sobą? To była przykra wizja, więc cieszyłam się, że Dorhian wyrwał mnie z zamyślenia.
Słysząc słowa elfa położyłam mu dłoń na ramieniu z łagodnym uśmiechem.
-Na pewno jest z ciebie dumny i wie, że to, co teraz robimy jest konieczne. Nie gnęb się tym, co myśli. Według waszej wiary i tak kiedyś się spotkacie, prawda? Pomyśl, że teraz powinieneś skupić się na tym, aby czynić tak, by godnie móc stawić po czoła za dziesiątki lat. Myślę, że jesteś dobrym królem, Dorhianie. Na razie może i niedoświadczonym w tej roli, ale niezależnie od przyjętej przez lata wiedzy początki zawsze są trudne. Dbasz o swój lud. Choćby tym, że teraz wyruszyłeś na niebezpieczną podróż, aby móc odnaleźć sposób na uratowanie ich.
Cofnęłam dłoń, wracając do porządkowania rzeczy. Jednak przez szum deszczu przedarł się do moich uszu jeszcze głośniejszy dźwięk, który odbiegał od brzmienia szopów. Skamieniałam, próbując dosłyszeć, czym był ten dziwny szmer. Tąpnięcie spowodowało, że kamyki na podłodze podskoczyły. Konie zaczęły z niepokojem stąpać w miejscu i parskać. Głośne łupnięcie. Zupełnie jakby ktoś szedł w naszą stronę. Na chwilę zamilkło, a potem głośny ryk potoczył się po jaskini.
Do mojej głowy od razu napłynęły zaklęcia bojowe, których uczyłam się w tajemnicy przed ojcem. Podniosłam się z ziemi, a do jaskini wbiegło potężne stworzenie. Zaczęłam szeptać pod nosem zaklęcia, jednak wtedy uświadomiłam sobie, czym jest nasz przeciwnik. Potężna, śmierdząca masa mięśni z przepaską na biodrach. Jeden z długich rogów miał ułamaną końcówkę, a pysk przypominał trochę zdeformowaną świnię. Szara skóra była licznie wybrzuszona przez blizny oraz grube żyły. Ogr zaciskał łapy zakończone długimi pazurami w pięści. Patrzył na nas bladymi ślepiami, w których pojawił się teraz niepokojący błysk. Potwór ryknął, koniec parsknęły, a ja chwyciłam długi miecz, który spoczywał na ziemi obok mnie.
Magia nie działa na niektóre gatunki stworzeń. Między innymi na ogry. Nie do końca wiadomo, dlaczego są one odporne na jakiekolwiek zaklęcia, ale magowie w sytuacji spotkania z tymi istotami powinni czym prędzej uciekać. Tak brzmiała jedna z lekcji, której udzielono mi w trakcie mojej długiej edukacji o magicznych stworzeniach. Nigdy nie uczono magów walki z tymi istotami, bo szermierka nie była naszą dziedziną. Tłumaczono nam jedynie, jak wykorzystać magię do szybkiej ucieczki przed ogrami, aby przeżyć spotkanie z tego rodzaju stworzeniem.
Dlatego teraz mocno zaciskałam dłonie na rękojeści miecza. Przez moje myśli przewijały się setki treningów z Lizandrem, godziny upadków, parowania ciosów, wymierzania ataków... Wszystko to odgrywało się przy pomocy specjalnej broni, dzięki której dorobiliśmy się co najwyżej kilku siniaków. Boleśnie docierało do mnie, że nigdy wcześniej nie stałam w obliczu prawdziwego przeciwnika. Drobne potyczki z moim wieloletnim przyjacielem były niczym, w porównaniu do tego, z czym teraz miałam się zmierzyć. I chociaż bardzo starałam się poukładać w myślach swoje zachowanie, to strach paraliżował moje ruchu. Zamiast stanąć do walki, analizowałam i zastanawiałam się, jaki ruch powinnam wykonać. Jednak coraz boleśniej docierało do mnie, że to nie był trening, gdzie mogłam się głowić. To była rzeczywistość, w której mogłam umrzeć.</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Następny
Strona 11 z 12

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy