Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
The Door (Nadprzyrodzone, Romans, Horror; b.n; +18)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
The Door (Nadprzyrodzone, Romans, Horror; b.n; +18)
Autor Wiadomość
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:05, 13 Kwi 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

- N...Nie - wyjąkałam, kiedy Axel wskazał mi apteczkę, jakby tym samym nakazując mi zająć się raną. Nie mogłam, ręce mi drżały, nie byłam w stanie się skupić. Nie byłam dobra z biologii, a już na pewno nie z medycyny. Jak ja miałam opatrywać umierającą osobą? Jak miałam wyjąć kulę, zszyć ranę i nałożyć opatrunek, jednocześnie nie tracąc przytomności na widok mięśni i krwi? Przecież to było nie do zrealizowania. Nie dla mnie! - Ja nie umiem...Nie mogę... - dodałam, ale mężczyzna nie dawał za wygraną. Nalegał, próbował mnie przekonać, że to jedyne wyjście. Podświadomie wiedziałam, że tak właśnie było, że musiałam to zrobić, jeśli chciałam, żeby przeżył, ale to było ponad moje siły. Musiałam wyjąć kulkę i zająć się jego raną, czy tego chciałam, czy nie, ignorując właśnie ten istotny fakt. Na całe szczęście to Rodriguez zajął się kierowaniem mnie we właściwą stronę. To on mi mówił, co powinnam dalej zrobić i chociaż naprawdę mnie ciekawiło, dlaczego jego krew była taka ciemna, niemal czarna, to nie mogłam teraz myśleć o pytaniu go o to, a o jego ranie. Musiałam skupić się na robieniu wszystkiego tak, jak należało. Rozpaliłam ogień, podpaliłam wszystkie narzędzia i dopiero wtedy zajęłam się dokładniej miejscem postrzału. Nie wiem jak mi się to udało, ale po długim czasie walki z kulą, zszywaniem skóry i opatrunkiem, skończyłam. Dopiero wtedy całkowicie odpadłam. Moje ciało drżało niczym galareta, nie byłam w stanie utrzymać w dłoniach niczego, a w oczach znowu miałam łzy. Gest ciemnowłosego nie pomógł mi się uspokoić. Kiedy znalazłam się w jego ramionach, wtulona w jego tors i poczułam muśnięcie jego warg na głowie, opuściłam wszystkie bariery. Poczułam się jak mała dziewczynka, która w ręce miała szkło i nie chciała pokazywać tego rodzicom, bo bała się jego reakcji, więc prosiła przyjaciela o zajęcie się tym. Rozpłakałam się tak samo jak wtedy, nie będąc w stanie na samym początku mówić czegokolwiek. To było dla mnie za dużo. Tyle rewelacji w jeden dzień. Spotkanie z Jacksonem, to co znaleźliśmy, prawie martwy Axel...znowu. To było dla mnie za dużo i nie byłam w stanie panować nad łzami, które zdobiły już teraz nie tylko moje policzki, ale i tors Rodrigueza.
- Nie mogę cię znowu stracić... - wyjąkałam, kiedy w końcu byłam w stanie cokolwiek z siebie wykrztusić, pociągając nosem. - Nie mogę... - dodałam ciszej, jeszcze bardziej chowając się w jego ciele, uważając jednocześnie na to, aby nie podrażnić, ani nie dotknąć w żaden sposób dopiero co zszytej rany. Jeszcze chwilę pozwoliłam sobie na rozpacz w ramionach mężczyzny, jednak później coś do mnie dotarło. Odsunęłam się więc tak, żeby być w stanie spoglądać w jego oczy i stałam się poważna. Nie tylko wzrokiem, ale też i głosem, którego chwilę później użyłam.
- Co się działo przez ten rok? Czemu twoja krew jest prawie czarna? Czemu masz czerwone odblaski w oczach? Co tam jest? Co tu robisz? - wiem, że pewnie odpowiedzi na to będą okrężne, albo żadne i nie będą mnie cieszyły, ale nie mogłam powstrzymać swojej ciekawskiej natury. To, co się dokonywało przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni za drzwiami, za którymi zniknął mój rywal, przyjaciel i chłopak, którego kochałam, zmieniło go. Stał się zimniejszy, groźniejszy i wydawał się nikim nie przejmować. Zupełnie, jakby już nie miał w sobie ani krzty człowieczeństwa. A jednak, mimo tego, nie był na mnie obojętny. Uratował mnie w górach, poprosił o pomoc przy postrzale i pokazał kolor swojej krwi (co prawda przypadkowo, ale jednak). Kochał mnie, tylko dlaczego tak bardzo tego nienawidził? Dlaczego tak mu się nie podobały uczucia, którymi mnie obdarzył? Czemu tak źle zareagował na Matta, który mu to uświadomił? Co się stało z moim przyjacielem z dzieciństwa? Z rywalem? Z chłopakiem, którego nieświadomie zaczęłam obdarowywać głębszymi uczuciami? I co robił z powrotem w tym mieście, w szkole, obok mnie? Czemu nie zmienił całkowicie swojego miejsca zamieszkania, skoro zmienił miano na James Romirez? Mógł zacząć nowe życie, gdzieś poza zasięgiem ludzi z tego miasta, a jednak został. Dlaczego?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:23, 04 Maj 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Czułem zapach stęchłego drewna, wdzierającego się wprost w moje nozdrza i mieszającego z metaliczną wonią szkarłatu. Naokoło mnie było tego pełno, praktycznie siedzieliśmy w mojej krwi wraz z Cameron, gdy przyciskałem ją nieco bezwładnie do siebie. Spod przymrużonych powiek wpatrywałem się w oblepiony pajęczynami sufit. Moje serce starało się choć trochę nadążyć z zasilaniem mojego zmęczonego ciała. Przypomniało mi to upadek. Wtedy, gdy Sathiss przebił mnie szponami na wylot, wydobywając z mego gardła wrzask, na który nie wiedziałem, że było mnie stać. Dokładnie pamiętałem, jak moje kości łamały się, kiedy spadłem na samo dno tunelu. Zapach stęchlizny, krwi, zgniłego mięsa i wilgoci przecinał mnie na wskroś, a odgłosy zderzających się z betonem stóp charakterystycznie przypominały mi, co się zbliża. Wtedy, kiedy uświadomiłem sobie, że to już koniec, że zostałem porzucony... Coś się we mnie zmieniło. Moc Sathissa i rok w jego norze sprawiły, że z pewnością stałem się bezlitosny, skłonny do deptania kolejnych trupów, jeśli miałoby to mi pomóc dotrzeć do celu. Ale jeszcze przed tym, jak dobrał się do mnie, pożerając żywcem, zmieniłem się sam. Dosłownie. Nie na własne życzenie, ale wciąż.
Pod palcami wyczuwałem, jak Lydia drży. Nie powinienem był jej narażać na coś takiego, nie powinienem zdradzać części swojej tożsamości. Co prawda, Sathiss straciłby swojego żywiciela, ale przynajmniej w głowie Cameron nie zrodziłoby się tysiące pytań. Tch, to głupie. Sam doskonale wiedziałem, że własnoręcznie pragnąłem pozbawić życia tych, którzy zadecydowali, że jedna ofiara nie zrobi im różnicy. Chcieli ratować swoje żałosne życia, zostawiając mnie na pastwę czegoś, czego nie wyobrażali sobie nawet w koszmarach. To miała być sprawiedliwość? Według tej zgrai, to miało być coś, co uszłoby im płazem? Jessica, Joshua i Trevor już zapłacili za swoje grzechy. Co prawda śmierć Josh'a nie równała się z tym, co spotkało Trevora, a dla Jess byłem nieco... Delikatniejszy, ale wciąż - nie żyli. To się liczyło. Liczyło się to, że Sathiss pożywiał się ich wątłymi ciałami, podczas gdy ja nasycałem się zapachem świeżej zemsty. Skoro miałem już wszystkich pozabijać, to chciałem czerpać z tego jak najwięcej satysfakcji. Tak, by niczego potem nie żałować. Tak, by wyplątać się z objęć przeszłości, pozwolić temu odejść. Nie potrafiłem pogodzić teraźniejszości i przyszłości z tym, co było kiedyś. Nie, póki te pierdolone szumowiny spacerowały po ulicach Seattle, nie myśląc nawet o tym, co spotkało ich przyjaciela. Cóż, a przynajmniej mogło spotkać. Sathiss dał mi szansę. Nie mogłem jej zmarnować na zabawy w licealistę. Nie byłem już człowiekiem. Dziwne. Ta świadomość nie wzbudzała we mnie nic, prócz uczucia pustki w piersi. Pustki, którą czułem po zabiciu Joshuy.
Z drugiej strony jednak, gdy czułem przy sobie ciepłe, pachnące ciało Lydii, czy mogłem tak bezdusznie podchodzić do ludzkiego życia? Kurwa, wiedziałem, że jej towarzystwo wpłynie na mnie w ten sposób. Sprawiało, że zaczynałem myśleć o Carley... O tym, że została kompletnie sama, bez swojego małego brata, dla którego być może nie miała czasu, ale który był jej jedynym oparciem, gdy po długim dniu poszukiwania pracy i przeszukiwania ofert, wracała zrezygnowana do rodzinnego domu. Starała się. Przymknąłem oczy, czując stopniowo większy ucisk w piersi. Nie przez ranę. Czyżby była to... Tęsknota? Byłem rozdarty. Rozdarty na milion malutkich kawałeczków, z czego każdy chciał czegoś innego. Możliwie miały w tym swój wkład komórki Sathissa.
Wsłuchiwałem sie w szloch Cameron. Chciałem ją jakoś pocieszyć, pogładzić po głowie. Okazać nieco więcej... Czułości? Sam nie wiedziałem, co to miało oznaczać. Jednak ta chęć spoufalania się przeszła mi niemal natychmiastowo, gdy Lydia nagle odskoczyła, a właściwie odsunęła się gwałtownie. Spodziewałem się takiego obrotu akcji nawet przed tym, jak z jej ust zaczęły wypływać długie, nieznośne pytania. Wszystko sprowadzało się ku jednemu - chciała znać prawdę. Prawdę, której nie chciałem jej wyjawić. Dlaczego miałbym? Czułem coś do niej, to fakt. Może nawet miłość, zauroczenie. Zależało mi na niej, przyznawałem prawdę Matthias'owi. Nie kryłem się z tym, używając nieco cieplejszych słów w stosunku do niej. Ale co miałbym powiedzieć? "Wybacz, Lydia. Muszę najpierw wymordować połowę Twoich znajomych, potem mogę się zająć naszym niedoszłym związkiem, kochanie." Żałosne.
Wpierw po prostu na nią patrzyłem, jak gdyby subtelnie ze smutkiem, ale i politowaniem. Wiedziała, że jej nie odpowiem. Mimo to, zapytała. To było dokładnie w jej stylu. W stylu Lydii Cameron, którą znałem sprzed kilku lat.
- Powinienem pójść do swojego mieszkania się przespać. I zregenerować siły, jeśli nie chcę zaliczyć zgonu. - Odparłem wymijająco, ale i spokojnie, bez zbędnych emocji. Furia i sprzeczki to ostatnie, czego moje ciało potrzebowało. Podpierając się o ścianę, zmusiłem swoje obolałe mięśnie i wycieńczone ciało do ruchu. Ból rany postrzałowej przyprawiał mnie o odruchy wymiotne, które udawało mi się profesjonalnie ignorować. Byłem blady jak ściana. Zresztą, nie dziwiłbym się na miejscu innych ludzi - przeżyłem strzał dość sporego kalibru, zawleczenie mnie do starego domku nad jeziorem i prowizoryczną operację. Grunt, to dotrzeć do swojej małej oazy spokoju i wybłagać, by moc Sathissa dała mi jeszcze trochę czasu. Tylko troszkę... Na zrealizowanie swojej zemsty.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:02, 05 Maj 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Wiedziałam, że mi nie odpowie, ale jednak miałam na to nadzieję. Trwałam przy nim, nie dałam się zwieść i starałam się go traktować tak jak wcześniej, nawet jeśli był zimny. A jedyne co w zamian dostałam to świadomość, że on mnie kocha, ale nienawidzi tego uczucia i oziębłość. To było ponad moje siły i już naprawdę miałam tego dość. Płakać już też nie byłam w stanie, więc zamiast tego się wściekłam. Po raz kolejny mnie wkurwił i gdyby nie jego stan, to by znowu oberwał w twarz, tak jak ostatnim razem.
- Traktuję cię tak jak dawniej, dalej uważam za przyjaciela - zaczęłam, podnosząc się z miejsca i stając nad nim, aby jasno zrozumiał mój przekaz. - Ignorowałam twoją oziębłość i obojętność oraz twoją zmianę charakteru, ale mam już dość! Stoję za tobą, wspieram cię, zaszyłam ci pierdoloną ranę, a nic w zamian nie dostałam poza kolejnymi sekretami! Okłamujesz mnie, bawisz się mną i jeszcze śmiesz zwracać się do mnie po pomoc! Dość tego, mam już dość ciągłego pomagania tobie i otrzymywania tylko kolejnych ciosów! Nie zbliżaj się do mnie! - odwróciłam się i ruszyłam do wyjścia. Chciałam go zostawić samego i pozwolić mu umierać w męczarniach, ale zanim to zrobiłam zatrzymałam się przy drzwiach wyjściowych. Oparłam się prawą ręką o framugę i spuściłam głowę w dół.
- Chciałam cię uratować... - zaczęłam, mając na myśli dzień, w którym zniknął na cały rok. - Chciałam cię wciągnąć na górę i zabrać stamtąd do szpitala. Chciałam ci pomóc, ale nie mogłam. Byłam za słaba, żeby wyrwać się Trevorowi, który odciągnął mnie siłą, przerzucił sobie przez ramię niczym szmacianą lalkę i zabrał stamtąd. Nie dałam rady, zawiodłam cię i przepraszam za to - dodałam, po czym oddaliłam się od tego miejsca. Nie spieszyłam się. Powolnym krokiem wracałam do domu, jednak nie spodziewałam się, że w salonie będą czekali na mnie rodzice w szlafrokach. Siedzieli na kanapie przed telewizorem i obejmowali się, mając w oczach jedynie niepokój. Chciałam ich wyminąć po cichu i zniknąć w swoim pokoju, ale nie dałam rady. Usłyszeli mnie i niemal od razu poderwali się z miejsca, aby znaleźć się obok mnie.
- Słoneczko, co się stało? - spytała zaniepokojona mama, spoglądając na moją pidżamę poplamioną krwią. Była przerażona, jakby obawiała się, że to do mnie na należała.
- To nie moja. Widziałam wypadek i pomogłam potrąconemu zostać przy życiu - zaczęłam i od razu dostrzegłam ulgę oraz dumę w ich oczach. Szkoda tylko, że nie mogłam podzielić ich entuzjazmu. Nie cieszyłam się z tego, że po raz kolejny coś od siebie dałam Axelowi, a nic w zamian nie otrzymałam. To bolało jak cholera.
- Skarbie, jes... - podjął mój ojciec, ale nie chciałam słuchać żadnych pokrzepiających słów ze strony kogokolwiek.
- Przepraszam, ale jestem zmęczona i nie czuję się komfortowo w takich ciuchach. Pójdę już do siebie, dobranoc - wtrąciłam, po czym nie czekając na ich odpowiedź udałam się do swojego pokoju. Zrzuciłam z siebie odzienie, wrzuciłam je do umywalki napełnionej wodą, aby się namoczyła, ubrałam się w inną i wskoczyłam do łóżka. Zasnęłam zaskakująco szybko i podświadomie cieszyłam się z tego, że teraz zaczynał się weekend.
Następnego dnia praktycznie w ogóle nie wychodziłam z domu. Przynajmniej nie przez cały dzień, bo czytałam to, co wydrukowałam sobie z serwera policyjnego. Było tam mnóstwo informacji, ale tak naprawdę nic konkretnego. Tylko to, że nikt nie przeżył z zaginionych w pobliżu drzwi, oprócz jednego mężczyzny, który teraz siedział w zakładzie psychiatrycznym. Nic o tym, co tam było, nic o powodzie śmierci ich wszystkich. Jedynie o tym, że żadnego ciała nie znaleziono, a to mi się na gówno przydawało. Wściekła więc o to, że nic nie znalazłam rzuciłam wszystkimi kartkami z całej siły na ziemię i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej czarną [link widoczny dla zalogowanych], z komody wzięłam koronkową bieliznę oraz pończochy w takim samym kolorze jak ubiór i się przebrałam. Następnie się pomalowałam, uczesałam, owiałam perfumami, zeszłam na dół, powiadomiłam rodziców o wyjściu i podeszłam do lustra w przedpokoju. Trochę mi zajęło dobranie odpowiednich [link widoczny dla zalogowanych], ale w końcu to zrobiłam. Dalej zarzuciłam na siebie zimową kurtkę, komin i wyszłam z domu.
Po kilkunastu minutach dotarłam do klubu, w którym spotkałam Jacksona. Z łatwością odszukałam go i podeszłam do niego, ignorując fakt, że był w swoim towarzystwie. Na moje pojawienie się usłyszałam głośne gwizdnięcie, które zignorowałam i zajęłam miejsce obok swojego przyjaciela z dzieciństwa.
- Postrzeliłeś Jamesa - stwierdziłam po tym jak zamówiłam jakiegoś drinka i dostałam go w swoje łapska, a reszta tylko spojrzała się na naszą dwójkę nieco zaskoczona.
- Zasłużył sobie. Przez niego cierpisz - odpowiedział bez żadnych ogródek, a ja spojrzałam na niego z ponad nieco przymrużonych oczu.
- Czyli zrobiłeś to dla mnie?
- A myślisz, że dlaczego? Święty Mikołaj mnie poprosił? - mimowolnie parsknęłam śmiechem, po czym nachyliłam się nad Jacksonem i go pocałowałam. Na początku niewinne, jednak długo tak się nie dało, kiedy mężczyzna najwyraźniej właśnie na to polował od momentu, w którym się spotkaliśmy po tych kilku latach.
- Co ty wyprawiasz? - spytał, kiedy w końcu się ode mnie oderwał.
- Odzwierciedlam swoją sympatię względem dawnego przyjaciela - odpowiedziałam, a potem już tylko poszło z górki. Nie miałam zamiaru zatrzymywać Jacksona kiedy po raz kolejny mnie pocałował i zaciągnął do swojego mieszkania. Takiego rozluźnienia potrzebowałam, a z przypadkową osobą nie miałam zamiaru się pieprzyć.
Obudziłam się po kilku godzinach obok Jacksona. Spał jak małe dziecko, miał rozrzucone i potargane włosy oraz był skulony chyba najbardziej jak mógł. Można by powiedzieć, że był przystojny, ale nie był tym, kogo naprawdę potrzebowałam. Jednak skoro nie mogłam mieć Axela to czemu nie miałam sobie pozwolić na zabawę z innymi? Może nawet dzięki temu zrozumie, że wcale nie chce, aby takie były nasze stosunki.
Wyszłam spod pościeli i zgarnęłam włosy z twarzy dłonią. Wzrokiem odszukałam wszystkie części swojego odzienia i podniosłam się, żeby je zebrać. Następnie udałam się pod prysznic, umyłam używając kosmetyków przyjaciela, ubrałam w swoje rzeczy i wyszłam, kiedy mężczyzna już nie spał.
- To co teraz? - spytał, siadając na posłaniu i drapiąc się w kark.
- Nic, pewnie jeszcze nie raz do tego dojdzie, ale niczego więcej nie chcę - odparłam, po czym wzięłam swoją torebkę i wyszłam z jego mieszkania, kierując się do siebie.

- Gdzie ty idziesz? Nie tam mamy lekcje - zapomniałam powiadomić Whitney o zmianie systemu nauczania w moim przypadku, dlatego mogłam się spodziewać po niej takiej reakcji, kiedy zamiast na matmę kierowałam się gdzieś indziej. Akurat zaczynałam lekcje indywidualne i wreszcie mogłam odpocząć od widoku Axela. Ostatni raz widziałam go w domku z naszego dzieciństwa, gdzie zszyłam jego ranę i kazałam mu trzymać się z daleka. Te dwa dni spokoju i nie przejmowania się jego osobą były naprawdę mi potrzebne. Dzięki temu zrozumiałam, że nie ma sensu trzymać się przeszłości. Mój przyjaciel tak naprawdę zginął rok temu. Wpadł do dziury i na tym się zakończyła jego ścieżka życia jako Axel Rodriguez. Teraz był Jamesem, nie tylko z nazwy, ale i zachowania. Nie miałam zamiaru sobie wmawiać, że jest inaczej.
- Dzisiaj zaczynam nauczanie indywidualne. Spotkajmy się na przerwie obiadowej w stołówce - odpowiedziałam, po czym udałam się w swoją stronę. Szybko odnalazłam odpowiednią salę, gdzie miałam zaczynać historię i usiadłam będąc twarzą w twarz z [link widoczny dla zalogowanych]. Swoją drogą to był całkiem przystojny nauczyciel i chyba nowy, bo wcześniej go nie widziałam. Poza tym musiał być świeżo po studiach, bo był naprawdę młody.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raika dnia Wto 15:04, 05 Maj 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:59, 10 Cze 2015    Temat postu:
 
<center></center>

- Blake! Rusz leniwy zad! - Przebijając się przez grube warstwy ciepłego snu, powoli docierał do mnie znajomy głos. Warknąłem coś niezrozumiałego pod nosem, przekręcając się na drugi bok w wygrzanej pościeli. Wraz z ojcem skończyliśmy późno w nocy wypakowanie wszystkich kartonów z ciężarówki, kolejno z wnoszeniem i rozstawianiem po domu. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że następnego dnia jest mój pierwszy dzień w szkole. Ale, cholera, bagaże same wypakować się nie mogły. Zwłaszcza, że goście od firmy prowadzącej przeprowadzki nie chcieli czekać do następnego dnia. Nie mieliśmy więc wyboru, jak nosić te pieprzone pudła do późnej nocy. Wbrew pozorom, mieliśmy dość sporo rzeczy z Portland. Ian zawsze był sentymentalny, zrobił się jeszcze gorszy po śmierci Sophie. Nigdy jednak go nie kwestionowałem, nie komentowałem. To był jego sposób na terapię, otrząśnięcie się po śmierci ukochanej. W przeciwieństwie do mnie, on nie wybijał okien w okolicznych sklepach o czwartej nad ranem. On po prostu kolekcjonował cenne przedmioty.
- Blake! - Kolejny przytłumiony krzyk zmusił mnie, bym uchylił nieco powieki. Blade światło słoneczne wpadało do mojego pokoju, oświetlając sterty pudeł i niedbale powyciągane ubrania, czy mniej ważne przedmioty na wierzch. Leżałem na kilku miękkich poduszkach, przykrywając się grubą pierzyną. Przecierając oczy, podniosłem się leniwie do siadu, podczas gdy zegarek stojący na komodzie wskazywał na godzinę dziewiątą czterdzieści dwie. No tak, zapomniałem nastawić odpowiednio budzik. Przeciągając się leniwie, naprężyłem wszystkie idealnie wyrzeźbione mięśnie. Zdrowo zareagowały, kiedy zsuwałem stopy na chłodne panele. Przebiegł mnie mało przyjemny dreszcz wzdłuż pleców. W samych bokserkach poszedłem pod prysznic. Nie, nie miałem zamiaru zrywać się i lecieć na gwałt do szkoły, której jeszcze nawet na oczy nie widziałem. Nie byłem takim typem. I tak miałem małe szanse na dotarcie do sali matematycznej na czas, więc postanowiłem się dobrze ogarnąć, przygotować, a potem zdążyć jeszcze na przerwę obiadową. Tak po prostu było prościej i wygodniej, co tu dużo mówić. Wziąłem długi, ciepły prysznic, a potem przejrzałem się sobie krótko w lustrze, podczas wycierania krótkich, gęstych kłaków.
W poprzedniej szkole nie mogłem narzekać na brak zainteresowania przez płeć przeciwną. Kilkudniowy zarost, zadbane ciało i dość mocny charakter zapewniały mi zainteresowanie, którego nierzadko nie potrzebowałem. Zdążyłem się jednak do tego przyzwyczaić, ignorować. Miałem swoją grupę przyjaciół, którzy nie zwracali na to uwagi tak samo, jak ja. Lecz oni zostali w Portland, a ja byłem zdany na siebie i przyjęcie do nowej placówki. Po wyjściu z przestronnej, skromnej łazienki, z oznaczonych właściwie kartonów wyciągnąłem [link widoczny dla zalogowanych] - zwykłe jeansy, bieliznę, szarą bluzkę i ulubioną kurtkę. W kilka minut byłem już właściwie gotowy do drogi. Nim jednak wyszedłem z pokoju oblepionego zabranymi z Oregon plakatami, spakowałem do starego, wojskowego plecaka kilka książek. Tak czy tak, miałem zamiar zdążyć jedynie na kilka ostatnich lekcji.
Schodząc z piętra na dół, czułem zapach przypalonych naleśników, wody kolońskiej i jajecznicy. Ian buszował w kuchni, robiąc śniadanie zarówno dla mnie, jak i dla siebie, a Marshmallow spał w swoim kojcu. Co prawda, trochę późne to śniadanie, bo około dziesiątej lub jedenastej, ale zawsze coś. Choć nie byłem głodny, to nie chciałem robić przykrości ojcu. Starał się jak mógł. Poza tym, niedługo miał zacząć pracę w warsztacie, więc nie będzie miał czasu na przebywanie ze mną. Właśnie dlatego, bez gadania zasiadłem do dość sporego hebanowego stołu, wciągając przy okazji na stopy buty.
- Pierwszy dzień i już spóźnienie, Blake? Nauczyciele nie będą zadowoleni. - Zagadał Ian, nakładając mi na talerz lekko przypalonego naleśnika posmarowanego dżemem. Pachniało dobrze, gorzej z wyglądem. Wzruszyłem tylko ramionami, chwytając w chude palce sztuciec.
- Przywykną. - Nie rozmawialiśmy zbyt wiele tego ranka. Ian chciał rozpakować starą porcelanę ślubną, którą z Sophie dostali w prezencie od dziadków. Wiedziałem, że go to odpręża. Nie kwestionowałem, tylko skończyłem posiłek, pożegnałem się i narzuciłem plecak na ramię, a potem wyszedłem na zewnątrz. Nasz dom nie był położony blisko jakichkolwiek innych budynków. Od sąsiadów dzieliło nas kilkadziesiąt metrów, mieliśmy wymarzony spokój z widokiem na wielki las. Była jeszcze jedna rzecz, która mnie niezmiernie ekscytowała - wielki garaż, w którym stał mój Harley. Dosiadłem go tak subtelnie, jak gdybym pierwszy raz od bardzo długiego czasu uprawiał seks z młodą, niedoświadczoną kochanką po miesiącach rozłąki.
Warczący, przyjemny dla ucha dźwięk towarzyszył mi podczas całej dziesięciokilometrowej drogi do centrum. Na głowie miałem czarny kask, a maszyna pode mną pędziła z zawrotną prędkością, śpiewając piękną piosenkę. Seattle było całkiem ładnym, spokojnym miastem. Niektórzy ludzie patrzyli na mnie zaskoczeni, a może zdziwieni, kiedy przemierzałem drogę do liceum. Widocznie żaden z mieszkańców nie posiadał wcześniej motocyklu. Pech, nie było z kim dzielić pasji. Pod wielki, masywny budynek szkoły zajechałem koło godziny dwunastej, tuż po kilku rundkach wokół miasta i rozkoszowaniu się niemal pustymi szosami. Grupa osób na placu patrzyła na mnie zaciekawiona, gdy ściągałem z głowy kask i gasiłem maszynę. Nawet nie spojrzałem w ich kierunku, tylko trzymając nakrycie głowy w dłoni, powędrowałem w głąb szkoły. Przewieszony na ramieniu plecak obijał moje biodro tak zawzięcie, że aż niemal czułem ten ból chemii i fizyki.
Jak się spodziewałem, wzbudziłem małą sensację. Może więcej, niż małą. Ludzie patrzyli w moją stronę, nawet tego nie ukrywając, ale nie podchodzili. Odebrałem swoją kłódkę do szafki na przybory szkolne od serdecznie witającego mnie dyrektora, gdzie zostawiłem kask i zbędne rzeczy. Wziąłem ze sobą tylko grube tomiszcze zatytułowane "Pierwiastki w Życiu Codziennym" i plan lekcji. Swoją drogą, staruszek wyglądał tak, jakby nie spał przez co najmniej kilka dni. Nie chciałem się mieszać w czyjeś problemy, więc gdy zadzwonił dzwonek na przerwę obiadową, postanowiłem się trochę rozejrzeć. Niestety, zdążyłem zwiedzić jedynie kilka korytarzy, ponieważ zaraz potem wypełniły się one uczniami, utrudniając mi tym samym poruszanie się. Zwłaszcza, że kobiety zaczęły szeptać za moimi plecami, a potem nagle na mnie wpadać, tak zupełnie bez większego powodu. Chciałem się którejś zapytać, czy miały może pojęcie, gdzie jest sala numer czterdzieści dwa, ale uciekały speszone. Do kurwy nędzy, co to za cyrki? Dzięki zachwycającemu zachowaniu większości ludzi, jak i krzywych spojrzeń facetów, którzy niezadowoleni odwracali ode mnie wzrok, pod sam koniec przerwy obiadowej wciąż nie wiedziałem, gdzie jest ta cholerna sala. Do czasu.
W pewnym momencie minęły mnie dwie dziewczyny, przykuwając tym samym uwagę. Zwłaszcza jedna z nich. Miała specyficznie urokliwy typ urody, długie ciemne włosy, świetnie skrojone usta, kuszące obojczyki wystające zza bluzki i niesamowicie jasne tęczówki. Piękna dziewczyna. Mało tego, nawet nie zwróciła na mnie uwagi, nie na samym początku. Dlatego właśnie, bez namysłu pobiegłem za nią i jej przyjaciółką. Z daleka słyszałem ich rozmowę, a w pewnym momencie dosłyszałem również imię przyjaciółki piękności. Whitney.
- Hej! - Podniosłem nieco głos, żeby przebić się przez wrzawę i gwar. Zwróciwszy na siebie uwagę, uniosłem kącik ust w lekkim, łagodnym uśmiechu. Cholernie piękna. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale potrzebuję pomocy w poszukiwaniu sali. - Wyjaśniłem, znacząco machając planem lekcji, który ściskałem w dłoni. Znów słyszałem za sobą irytujące szepty.
- Nikt tutaj nie jest zbyt skory do pomocy, jak zdążyłem do tej pory zauważyć. - Wzruszyłem ramionami, podchodząc bliżej dwóch przyjaciółek. Miałem tylko nadzieję, że nie wyglądało to tak, jak gdybym próbował na siłę wkupić się w czyjeś łaski. - Jestem Blake, tak poza tym. - Wyciągając w stronę piękności dłoń miałem wrażenie, że to niegrzeczne w stosunku do niejakiej Whitney, ale kogo to obchodzi? Z pewnością nie mnie.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marchewkowecoffie dnia Śro 18:00, 10 Cze 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:42, 11 Cze 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Pierwsze kilka zajęć minęło szybko, ale jednocześnie miałam wrażenie, że każdy nauczyciel uważnie obserwuje wszystkie moje ruchy. Zdawało mi się, że pilnowali mnie tak, jakbym miała zaraz zacząć wrzeszczeć i się rzucać niczym pacjent szpitala dla psychicznie chorych. W sumie to im się nie dziwiłam. Przez ostatni rok pokazałam im nie raz, że mam problemy z samą sobą, a teraz było to widoczne jeszcze bardziej od kiedy wrócił Axel. Od jego przybycia byłam rozchwiana emocjonalnie i tak się też zachowywałam. Whitney udawała, że tego nie widzi, ale co jakiś czas posyłała mi niepewne spojrzenie, jakby chcąc się przekonać czy na pewno ze mną dobrze. Myślała, że tego nie dostrzegałam, ale nie miała pojęcia jak bardzo się w tej kwestii myliła. Tej nocy, podczas której zszywałam chłopaka, a potem kazałam mu się trzymać ode mnie z daleka, zdecydowałam się zmienić. Nie mogłam trzymać się tego mężczyzny niczym ostatniej deski ratunku. Zależało mi na nim, ale musiałam o tym zapomnieć, bo on mnie niszczył. Nie traktował mnie dobrze. Najpierw pokazywał, że mu na mnie zależało, ale potem nagle odpychał i trzymał wszystko w sekrecie. To się nie mogło udać, nie dopóki nie dotrze do niego, że zasługiwałam na lepsze traktowanie z jego strony i prawdę. Od swojego przybycia nie pomyślał ani przez chwilę o tym jak ja się czułam. Był egoistyczny i samolubny, zabawiał się mną jak lalką, a nawet ja potrzebowałam przyjemniejszego podejścia. Powiedziałabym nawet, że zwłaszcza ja po tym, co się działo przez ostatni rok.
- Nie rozumiem czemu zaczęłaś mieć indywidualne nauczanie – stwierdziła moja przyjaciółka, kiedy przemierzałyśmy korytarze, kierując się w stronę stołówki, aby zjeść obiad. – Przecież w tym roku nie masz takich problemów z nauką.
- Potrzebowałam przerwy od widoku Ax…Jamesa. Za bardzo mi przypomina Axela, a to nie pomaga mi się skupić – wyjaśniłam w trakcie przygryzając wargę, kiedy nieumyślnie nazwałam go inaczej niż wszyscy uważali. Wiedziałam, że musiałam się pilnować w kwestii wypowiadania się na jego temat. Dla wszystkich on był po prostu sobowtórem ucznia, który zginął rok temu, wpadając na dno za drzwiami.
- To potwór. Wie, że ci na nim zależy, wie że jemu na tobie zależy, a zachowuje się jakby to nie było ważne – warknęła blondynka, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się, ciesząc z tego, że nasze kontakty się odnowiły. – Przecież wszyscy słyszeli co powiedział Matt. On jest albo tępy i serio nie dociera do niego, że cię kocha, albo udaje, co byłoby jeszcze gorsze… - dodała, a ja odetchnęłam z ulgą. Szczerze mówiąc to obawiałam się, że skoro chodzi z jego przyjacielem, to będzie po ich stronie. Myślałam, że zacznie mnie przekonywać, iż na pewno przesadzam i wszystko się ułoży, jeśli będę się z nim kontaktowała.
- Szczerze mówiąc to nie wiem, co bym wolała… – skomentowałam i niemal skoczyłam w ramiona jakiemuś chłopakowi, dzięki któremu musiałyśmy przerwać ten ciężki dla mnie temat. Nie widziałam go wcześniej, więc nie było mi łatwo zrozumieć, że musiał być nowym nabytkiem szkoły. Naprawdę byłam mu wdzięczna za to, że się wtrącił.
- Miło mi, jestem Lydia, a to moja przyjaciółka Whitney – odpowiedziałam, podając mu dłoń i pokazując dziewczynę, która towarzyszyła mi do tej pory. Trzeba było przyznać, że ten chłopak był całkiem przystojny. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jego uroda jest na równym poziomie co ta Axela. Szybko jednak wyrzuciłam to z głowy, bo myślenie o nim było ostatnią rzeczą, której w tym momencie potrzebowałam. Już samo postanowienie odcięcia się od przeszłości było trudne, a co dopiero wcielenie tego w życie. Nie chciałam nagle zacząć zastanawiać się nad tym, czy to było dobre wyjście i wahać. Musiałam być pewna tego postanowienia jak niczego innego.
- Chętnie cię oprowadzę, ale najpierw może coś zjemy? Umieram z głodu, a dzisiaj serwują mój ulubiony posiłek – wtrąciłam, mając nadzieję na to, że się zgodzi. A kiedy to nastąpiło, od razu ruszyłam w stronę jednego z wolnych stołów. Zostawiłam tam swoje rzeczy, po czym podeszłam do kucharek, które nakładały porcje jedzenia. Wzięłam większą niż zazwyczaj i wróciłam do przyjaciółki, która wyciągnęła z torby dietetyczną sałatkę. Nie mogłam zrozumieć jak ona mogła jeść do świństwo bez żadnego protestowania, ja bym tak nie potrafiła. Za bardzo lubiłam mięso czy nawet słodycze. Właśnie, ostatnio nie jadłam tych naleśników z kawiarni na mieście, które wpychałam w siebie całymi masami zawsze po zajęciach. Przynajmniej do czasu, kiedy nie wydarzył się ten wypadek. Uwielbiałam tą miękkie ciasto i wszelkiego rodzaju dodatki, które mogłam zakupić w tamtym miejscu. To było naprawdę dosłowne niebo w gębie.
- Musisz być nowy, bo nie przemknąłeś mi przed oczami od początku roku szkolnego. Dlaczego tak nagle się przeprowadziłeś? I czemu przyszedłeś dopiero pod koniec zajęć? Dyrektor musiał cię ochrzanić już na wejściu… – odezwałam się wyjątkowo optymistycznym głosem, którego ostatnio tak bardzo mi brakowało. Najwidoczniej jedna noc z Jacksonem wystarczyła, abym na jakiś czas odepchnęła od siebie te wszystkie niechciane wspomnienia i myśli, które kłębiły się we mnie niczym stado komarów w letnie wieczory. Wreszcie byłam wolna od tego wszystkiego, co mnie męczyło ostatnimi czasy i nie dawało mi ani chwili wytchnienia. Musiałam przyznać, że ten kto wymyślił alkohol i imprezy musiał mieć głowę na karku i masę problemów. Tylko w takich sytuacjach idzie wpaść na takie genialne pomysły. Ciekawe w sumie czy na tej samej zasadzie działały wynalazcy. Może coś ich na tyle irytowało, że potrzebowali jakiegoś ułatwienia i czegoś, co szybciej wykona za nich robotę? Jeśli tak, to chwała im za to. Mimo, że niepotrzebna mi była wiedza na temat technologii i ta, której nas uczyli w szkole (bo po cholerę mamy wiedzieć jak oblicza się pierwiastek sześcienny z procenta liczby niewymiernej?), to dzięki temu mieliśmy takie ułatwienia. Szkoda tylko, że nie uczyli się o wiele pożyteczniejszych rzeczy, na przykład jak wypełnić PIT. Ja nadal nie wiem co to jest i w jakim celu się to wypisuje.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:50, 19 Sie 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Kolejny poranek przypominał ciężkiego, podwójnego kaca po długim weekendzie. Moim żołądkiem szarpało zupełnie tak, jak wtedy, kiedy szpony rozrywały go na strzępy. Po zwleczeniu się z przepoconego łóżka, zwymiotowałem żółcią do sedesu. Gorąco oplatało mnie jak wilgotny ręcznik, przez mdłości mocno zaciskałem palce na chłodnej ścianie łazienki. Rana postrzałowa zabliźniła się w przeciągu nocy - o wiele szybciej, niż powinna była, nawet z mocą Sathissa. Ślizgając się na własnych stopach, potykając niemal o nie, wróciłem do sypialni. Obryzgane krwią ubrania leżały luźno na podłodze. Czułem, jak pot spływa po moich plecach, gdy wybierałem kolejne ubrania. Zwykła ciemna koszula i jakieś jeansy. Nie miałem kompletnie sił, ręce mi drżały. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie byłem w stanie stwierdzić, skąd to osłabienie.
Wchodząc pod prysznic, dygotałem przez fale gorąca. Lodowata woda spłynęła na mnie nagle, moje ciało niemal zgięło się pod wpływem szoku, ale po kilku chwilach poczułem się lepiej. Zegar wybijał godzinę siódmą, gdy stanąłem przed lustrem, oglądając bliznę po kuli. Wkomponowała się w całą kolekcję pozostałych śladów, również tych po zębach Cameron. Praktycznie w ogóle nie bolała. Patrząc jednak na swoje odbicie, widziałem coś obrzydliwego - samego siebie. Czerwone tęczówki, które już całkowicie zmieniły kolor, mnóstwo blizn, biała jak papier skóra, oczy przypominająca spojrzenie tysiąca jardów. Mimowolnie przypomniały mi się słowa Lydii Cameron, kobiety, która oficjalnie mnie opuściła, o której towarzystwo nie prosiłem, a mimo wszystko, wyryło we mnie świeżą ranę. Tak, jak jej odejście. Chciała mi pomóc. Chciała wezwać kogoś, zabrać mnie stamtąd. Wspomnienie jej zapłakanych oczu znikających w ciemnościach to potwierdzał.
Torsje wróciły i tym razem zwymiotowałem ciemną krwią wprost do umywalki. Metaliczno-gorzki posmak wypełnił moje usta, kiedy kasłałem, chcąc jak gdyby wyrzucić z siebie tą słabość, tą chorobę, którą okazała się być Lydia. Na nic się to nie zdało, zdarłem sobie tylko gardło, rozbolały mnie płuca. Wzdłuż widocznego na gołej skórze kręgosłupa, niczym oślizgły wąż, przesuwały się ciarki. Wezbrał się we mnie nieuzasadniony gniew, wykrzesany z nikąd. Zaciskałem palce na szklanej umywalce tak mocno, że słyszałem, jak pod nimi cichutko pęka.
To nie był mój gniew. To nie była wściekłość złamanego człowieka, któremu zależało, by wyrwać serca z ciał zdrajców. Drapiąca niecierpliwość podrażniała mój pokiereszowany żołądek. To nie była wściekłość James'a. Nie, nie tego lodowatego, szorstkiego człowieka. Odezwał się we mnie Axel. Odezwał się we mnie Axel, bo wciąż czułem, jak słowa Lydii Cameron wbijają mi się w gardło, przełyk, płuca i serce. Zwinąłem dłoń w ciasną pięść tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie. Jednym, sprawnym zamachem i ciosem roztrzaskałem wiszące na ścianie lustro w drobny mak. Kawałeczki upadały głośno, tłukąc się i komponując z moim bolesnym wrzaskiem bezradności, zdzierającym struny głosowe.
W danej chwili podjąłem cholernie głupią, kurewsko wręcz lekkomyślną decyzję.

W szkole pojawiłem się późno. Moje włosy powiewały w charakterystycznym nieładzie, stawiając opór chłodnemu wiatru. Również białą, czystą koszulę szarpał wiatr. Byłem blady, zmęczony, ale przede wszystkim, rozpalał mnie słodko-gorzki gniew. Do budynku wszedłem głównym wejściem, mijając dziwne spoglądającego za mną dozorcę. Mój cel był jasny i łatwy - znaleźć Lydię, a potem wywlec ją ze szkoły na odludzie. I chuj mnie obchodzi co sobie pomyśli, czy będzie wrzeszczeć, tłuc pięściami, w ostateczności wzywać pomocy. Jednym ciosem byłem w stanie położyć połowę osiłków z tej żałosnej drużyny futbolowej.
Akurat była przerwa obiadowa, gdy pod jedną ze ścian znalazłem Matthias'a. Rozmawiał żywo z jakimś blondynem, wskazując co jakiś czas na swój krótko ścięty irokez i charakterystycznie gestykulując. Bez zbędnych komentarzy, pokonałem dzielącą nas odległość. Ostatni raz rozmawialiśmy wtedy w klasie, kiedy zmusił mnie do przyznania się, że zależy mi na Cameron. Pora na powtórkę z rozrywki.
- Gdzie jest Lydia? - To pytanie zostało ujęte warknięciem podobnym do rozkazu. Graves nie wydawał się być wielce zaskoczony moim widokiem, w przeciwieństwie do swojego kumpla, który wycofał się niemal natychmiast.
- Co jak co, ale Ciebie powinno to chuj obchodzić - Rzucił obojętnie, sprawiając, że pulsujący we mnie gniew wybuchł jak wulkan. Złapałem go ciasno za kołnierz i niemal rzuciłem nim o pobliską ścianę. Ludzie zamarli, przyglądając się nam. Matthias jęknął z bólu, spoglądając na mnie spod byka.
- Jesteś żałosny, James - Westchnąłem ciężko, biorąc zamach. Nie planowałem uderzyć go tak mocno, ale niestety skończył z rozciętą wargą. Niestety? Właściwie, należało mu się. Bardzo.
- Staram się tutaj, kurwa, coś zrobić, więc wyduszę z Ciebie odpowiedź. Pięściami, jeśli będę musiał - To było ostrzeżenie. Łapiąc go ponownie za kołnierz, usłyszałem, jak znów jęczy. Widocznie zderzenie ze ścianą miało swoje skutki.
- Gdzie? - Zapytałem znów, tak samo lodowato. Po chwili milczenia, splunął krwią na bok i wskazał gestem na długi korytarz prowdzący do stołówki. Ta bijatyka była zbędna, mimo wszystko, ale sam się o to prosił. Puściłem go, zsunął się wolno po ścianie, ścierając szkarłat ze swojego podbródka. Nim woźny zdążył do nas doskoczyć, ruszyłem zaskakująco szybkim biegiem w stronę stołówki, potrącając po drodze kilka zawadzających mi szczeniaków.
Na stołówce panował tłok, jak zwykle. Woń sera, przepoconych stóp i spalonego mięsa działała mi na nerwy, gdy wzrokiem wyszukiwałem znajomą czuprynę. W końcu, po około kilku sekundach, znalazłem ją przy jakimś... Chłopaku. To tylko podsyciło pulsującą złość. Odpychając na bok stojących mi na drodze ludzi, podszedłem do stolika wesoło gawędzącej dwójki. Brunet miał na twarzy tak łagodny, wesoły uśmieszek, że aż chciałem mu go zetrzeć. Pięścią. Ewentualnie papierem ściernym, czy pobliskim krzesłem.
- Wypierdalaj - Warknąłem rzeczowo. Postawny chłopak uniósł tylko brew, spoglądając na mnie zaskoczony. Przełknął kęs kanapki, którą żuł, a potem podniósł się z krzesła. Niemal dorównywał mi wzrostem.
- Mam powtórzyć? Wypierdalaj kurwiu - Naprawdę nie byłem w nastroju na sprzeczki z jej żałosnymi adoratorami. Odkąd opuściłem mieszkanie, parłem przed siebie, prosto do celu. Żadna kupa mięcha nie miała prawa mi się wcinać w momencie, w którym byłem już praktycznie u kresu drogi, który był decydujący dla dalszej części mojego długotrwałego planu.
- Trochę grzeczniej. Kim jesteś, żeby wpieprzać się w naszą konwersację? - Daję słowo, że żyłka na moim czole zaczęła pulsować.
- Jestem jej chłopakiem. Jame...Axel - Ugryzłem się w język, przedstawiając starym imieniem. Z początku chciałem, by miał mnie za James'a. Tego James'a, który był skłonny wbić mu widelec w szyję za podskakiwanie. Potem pomyślałem jednak, że uznają go za świra, kiedy będzie za mną wołał inaczej. Taki mały psikus, za wpierdalanie się w nasze sprawy. Poza tym, obecność Lydii miała znaczenie.
- Chodź - Warknąłem do niej, łapiąc mało delikatnie za nadgarstek - Tak bardzo błagałaś o odpowiedzi, to je, kurwa, dostaniesz - Mówiłem, ciągnąc ją przez zaludnioną stołówkę. Żałosny mięśniak nas nie śledził, tylko został w towarzystwie Matthiasa, wpatrując się w nasze plecy. Widocznie nie tego się spodziewał, ale szczerze mówiąc, miałem to gdzieś. Wypadając ze szkoły na mroźne powietrze, wciąż nie przestawałem uparcie ciągnąć Cameron za dłoń. Podjąłem decyzję. Prawdopodobnie słuszną.

<center></center>

Lydia okazała się być bardzo czarującą, optymistyczną osobą. Podczas posiłku omawialiśmy wiele spraw. Opowiedziałem jej po krótce, że przeniosłem się z Portland wraz z ojcem i mieszkamy na przedmieściach wraz z psem. Rozmowa toczyła się w miarę dobrze, zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Możliwie byłem bliski zaproszenia jej na kawę, tak po prostu, by kontynuować znajomość, ale wtedy pojawił się ten dziwny gość.
Niejaki Axel, jak się przedstawił, był gwałtowny i opryskliwy, widocznie wściekły. Nosił gustowną, wymiętą koszulę i ciemne spodnie, które dodawały mu nieco dojrzałości. Ciemne włosy były w nieładzie, a twarz strasznie blada, jak gdyby wstał z grobu. Mimo ostrego języka, w jego dziwnie szkarłatnych tęczówkach widziałem dziwną powagę. Powagę na tyle intensywną, bym zaczął się zastanawiać, czy nie ma zamiaru poprosić siedzącej obok mnie dziewczyny o rękę, czy wyjazd na miesiąc miodowy. Wzbudzał w pewnym sensie podziw, ale i obrzydzenie przez śladowe ilości podłych, chłodnych cech. No, a poza tym, wkurwił mnie niesamowicie.
- A jeśli ona nie chce z Tobą... - Zacząłem stanowczo, stawiając pierwsze kroki za nimi, ale wtedy poczułem uchwyt na nadgarstku. Blondyn z irokezem i rozciętą wargą spoglądał na mnie wesoło, trzymając się jedną dłonią za żebra.
- Nie chcesz się w to mieszać - Zaczął ochrylpe, siadając na jednym z krzeseł - Oni sobie poradzą - Zapewnił mnie jeszcze, wskazując gestem na krzesło obok. Po chwili namysłu usiadłem, obserwując tylko, jak znikają za zakrętem. Tym razem pozwoliłem Axelowi ją zabrać, jako, że... Cóż, należała do niego pod pewnymi aspektami.
Miałem zamiar jednak wplątać się w ich relację, mimo ostrzeżenia blondyna. Ciepła, miła Lydia Cameron wpadła mi w oko i nie byłem w stanie jej tak łatwo wypuścić.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:31, 19 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Możliwe, że rozmowa z Blakiem była pierwszą przyjemną sytuacją, jaka mnie spotkała w ostatnim czasie. Był zupełnie inny od Jamesa. Kiedyś powiedziałabym, że są strasznie podobni, ale teraz miałam wrażenie, że w ogóle nie znam swojego dawnego przyjaciela. Od jego powrotu miałam nikłą nadzieję na to, że jednak się nie zmienił, ale myliłam się. To już nie był mój Axel, tylko z wyglądu go przypominał. Jego charakter, postawa, sposób prezencji i wypowiadania się… Wszystko się w nim zmieniło. Był zimnym draniem, którego nie obchodził nikt inny oprócz jego samego. To nie była już osoba, którą kochałam. Nie mogłam wmawiać sobie, że to przez to, co się działo przez rok. Nie mogłam żyć złudzeniem, w którym on nadal był taki sam. To mnie za bardzo niszczyło. Moja psychika była już tak rozszarpana, że momentami zastanawiałam się nad tym, dlaczego jeszcze nie zamknęli mnie w zakładzie psychiatrycznym. Ostatnie wydarzenia nie poprawiały mojego stanu. Dlatego tak przyjemne było to, że Farro tak bardzo mnie rozluźniał. Nie czułam przy nim tego napięcia i tego bólu, które ostatnio wstrząsały mną na wskroś. Nie spoglądałam ukradkiem po stołówce szukając Axela, bo skupiona byłam na nowym znajomym. Już dawno nie miałam na twarzy tak szczerego uśmiechu. Długo jednak nie trwał ten błogi stan. Jak usłyszałam hałasy z korytarza, krzyki i czyjeś mocne, twarde kroki, wiedziałam że zbliżał się Rodriguez. Mimowolnie przełknęłam ślinę i chciałam ulotnić się ze stołówki, ale za późno. Mężczyzna znalazł się przy nas na tyle szybko, że nie byłam w stanie zwiać i po prostu wpatrywałam się w jego twarz. Nie ukrywam, że mnie przeraził. Jego wzrok był nie tylko poważny, ale i wściekły. Widziałam w nim niebezpieczną osobę, która skłonna była do wszystkiego. To był moment, w którym dotarło do mnie, kto zamordował Trevora i resztę. To była chwila, w której mój dawny przyjaciel stał się dla mnie zupełnie obcym człowiekiem, od którego powinnam była się trzymać z daleka.
- Nie jestem… – zaczęłam, chcąc zaprzeczyć temu, jakoby on był moim chłopakiem, ale w porę ugryzłam się w język, żeby go nie rozdrażnić jeszcze bardziej. Potem tego pożałowałam, bo gdybym powiedziała, że nie chcę się z nim nigdzie ruszać, Blake by mi pomógł. Za późno jednak dotarło do mnie, że ciemnowłosy ciągnie mnie korytarzem w stronę wyjścia i zabiera ze szkoły. Byłam w transie, z którego wyrwało mnie uderzenia zimna. Wiatr tak mocno zaatakował moją twarz, że otrzeźwił mi umysł, a ja zrozumiałam, że nie byłam bezpieczna. Zrozumiałam, że się cholernie boję tego mężczyzny.
- Puszczaj mnie! – wrzasnęłam, próbując wyrwać się z jego uścisku, ale on w odpowiedzi jedynie bardziej zacisnął palce na moim nadgarstku. Czułam jak odcina mi dopływ krwi i wiedziałam, że będę miała potem wielkiego siniaka w kształcie bransolety. – Nie chcę nigdzie z tobą iść! – dodałam i zaparłam się nogami. Rozluźniłam całe ciało i zmieniłam się w lalkę, którą musiał ciągnąć za sobą i szarpnął o wiele mocniej niż do tej pory. Chociaż o cholernie bolało, a ja miałam wrażenie, że zaraz mi wyrwie nadgarstek, zaparłam się jeszcze bardziej. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! – ryknęłam i to nie był zbyt dobry pomysł, bo zatrzymał się i przerzucił mnie sobie przez ramię jak worek ziemniaków. To był impuls, na tyle intensywny, że skłonił mnie do zrobienia czegoś, czego nigdy do tej pory bym nie wykonała. Zaczęłam wzywać pomocy najgłośniej jak umiałam. Nie obchodziło mnie to, jak idiotycznie i głupio to brzmiało. Po prostu zadziałał instynkt. Nie chciałam zostać sam na sam z Axelem. Nie chciałam już poznać odpowiedzi. Chciałam, żeby po prostu dał mi święty spokój. Chciałam zapomnieć o nim, o całej sytuacji i zacząć żyć tak jak na nastolatkę przystało. Nie miałam jednak na to szans. Byliśmy już za daleko cywilizacji, żeby ktokolwiek mnie usłyszał. Byłam przerażona i wyobrażałam sobie jak pozbawia mnie życia. Bardzo powoli, ostrożnie i pilnując, abym nie straciła przytomności. A mimo tego. Mimo strachu, jaki teraz we mnie wywoływał. Mimo chęci odcięcia się od niego i urwania kontaktu. Ja nadal się o niego martwiłam. Nadal, widząc to, w jakim był stanie, chciałam położyć go do łóżka i zająć się nim, żeby jego kondycja się poprawiła. Był blady jak ściana, chudy i nawet przez materiał bluzki, którą miał na sobie, czułam jak wiele miał na ciele blizn. Nie mogłam pozbyć się tej troski. Nie mogłam przestać się o niego martwić. Skutecznie jednak powstrzymywałam się od podejmowania kroków w kierunku wzięcia odpowiedzialności za to, żeby jego stan się poprawił.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:39, 19 Sie 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Choć byłem pewny swojej decyzji, miałem również świadomość, że nie jest słuszna. Lydia Cameron nie powinna żyć w taki sposób, targana moimi emocjami. Byłem jednak zbyt egoistyczny, zbyt spragniony i zmęczony, by ją zostawić. Dopiero po tych wszystkich dniach, po zbrodniach, których dokonałem, po ciosach, które otrzymałem, zacząłem odczuwać efekty. Efekty słabnięcia mocy Sathissa, efekt dawki stresu, która rozłożyłaby normalnego człowieka na łopatki. Potrzebowałem pomocy. Nie pobierając energii od potwora spod ziemi, słabłem. Pobierając ją jednak, upodabniałem się do tego. Zacząłem to rozumieć, widząc swoją brunatno-czerwoną krew, czerwone tęczówki, kolor skóry i rozmiar kłów. Ta wiedza sprawiała, że moje serce tłukło się o wiele szybciej, niż powinno, że oblewał mnie lodowaty pot.
Lodowaty wiatr dął w nas, poruszając ostatnimi, roztapiającymi się pod wpływem pory roku płatkami śniegu. Kilka zwiesiło się w mojej czuprynie, kilka rozbiło o tors. Zaciskałem mocno palce, nie pozwalając Lydii się wyswobodzić. Walczyła, szarpała, wrzeszczała. Byliśmy jednak zbyt daleko od cywilizacji, by ktokolwiek jej pomógł. Wokół nas rozciągały się jedynie pojedyncze pola i pokryte ostatnią warstewką białego puchu drzewa. Pod stopami chrzęściły nam gałązki i śnieg. W końcu, Cameron zaparła się uparcie, wrzeszcząc, bym zostawił ją w spokoju, że nie chce ze mną nigdzie iść. Ignorowałem to. Nie docierały do mnie jej słowa, docierał jedynie zamiar, plan, który nakreśliłem w swojej głowie tego żałosnego ranka, gdy dławiłem się własną krwią, gdy gniew buchał ze mnie, rozpalając ciało, przyśpieszając puls. Teraz czułem się podobnie, mimo lepkiego przeczucia, że ten moment zadecyduje o wszystkim, co stanie się w przyszłości. O tym, czy odniosę sukces, dopełniając umowy zawartej z Sathissem, czy pogrążę się i skończę jeszcze gorzej, niż mogłem urpzednio przypuszczać.
Złapałem dziewczynę sprawnie, mocno w talii, a potem przerzuciłem sobie przez bark. Trzymałem ją mocno przy sobie, nie pozwalając, by mi umknęła. Ignorując szarpaninę, przyśpieszyłem kroku, podążając w historyczne dla mnie miejsce. W miejsce, gdzie uprzednio zabrałem Trevora i Jessicę, gdzie zabrać miałem Joshuę, który został pośród lodowych kilfów, martwy od upadku z wysokości. Nie żałowałem ich. Nie ich. Ci ludzie nie byli warci mojego żalu, w przeciwieństwie do Cameron.
Po kilkunastu minutach marszu, znaleźliśmy się przy opuszczonym, lekko oblodzonym moście. Przechodząc przez lodowaty strumień, sięgający mi do połowy łydek, nawet nie drgnąłem. Drzwi stały tam, gdzie zawsze. Metalowe, pokryte rdzą, obdrapane, zamknięte i zbyt ciężkie, by samotnie je unieść. Poczułem nieprzyjemny dreszcz, gdy odstawiałem Lydię z powrotem na śnieg. Innych traktowałem brutalnie, bijąc ją, kopiąc, uderzając od samego początku. Gdybym niósł tak Cecilię, lub inną ofiarę, leżałaby właśnie nieprzytomna na ziemi. Ją potraktowałem inaczej, stawiając spokojnie na zamarzniętej ziemi, cofając się o dwa kroki.
Przez moment po prostu stałem, patrząc na nią tym poważnym wzrokiem. Wściekłość odeszła, pozostawiając słony posmak. Przeczesałem dłuższe, gęste włosy, wdychając lodowate powietrze. Nie czułem zimna, nie dygotałem. Już nie.
- Jestem martwy - Powiedziałem nagle, nieco bardziej ochryple, niż bym tego chciał - Umarłem rok temu. To, co tu widzisz, to tylko posklejane fragmenty - Nie, nie miałem zamiaru jej zabić. Zabicie Lydii Cameron w danym momencie, było dla mnie kompletnie niemożliwe. Prędzej sam pozwoliłbym poderżnąć sobie gardło, niż pozwolić jej umrzeć.
- Więc możesz być z siebie kurewsko dumna, rozgryzłaś tajemnicę zniknięcia Axela Rodrigueza! - Na początku nie chciałem, by to zabrzmiało złośliwie, ale emocje same cisnęły mi się na twarz. Zacząłem rozpinać guziki śnieżnobiałej koszuli, a kiedy się z nią uporałem, wylądowała na mniej ośnieżonym skrawku trawy. Mogła obejrzeć cały mój tors, całe plecy, kark, ramiona, dłonie i przedramiona, wszystkie twarde mięśnie - większość pogrążona w bliznach i znamionach, pamiątkach tego dnia.
- To efekty tego, co mi zrobiliście - Stwierdziłem, wskazując znacząco na drzwi - Ty, Trevor, Joshua i cała reszta pieprzonej paczki. Chciałaś konfrontacji? Teraz ją masz. Gdybym sobie nie poradził na własny sposób, gniłbym tam na dole! Ostatnie słowa niemal wykrzyczałem głośno, lodowato, oskarżycielsko wręcz, oczekując racjonalnej odpowiedzi, jakiegoś lepszego wyjaśnienia, niż "to nie moja wina", "nie chciałam", "miałam zamiar Ci pomóc". To nie było wystarczające. Nie po tym wszystkim, co musiałem przeżyć, co on mi zrobił.
- I przez cały czas starałaś się mnie zmusić, bym przyznał się do bycia Twoim dawnym, podobno kurewsko ważnym przyjacielem. - Podszedłem krok bliżej, śnieg zaskrzypiał - To ja, AXEL! I co masz zamiar z tym zrobić? - Wpierw podniosłem głos, potem rzuciłem nieprzyjemnie, pochylając się bliżej twarzy Lydii. Czułem zapach jej perfum, podziwiałem intensywność niebieskich oczu. I nabrałem ochoty, by ją pocałować. Tak po prostu. Skoro wykładałem już wszystko na stół, nie zdradzając jednak nic o Sathissie -za co, swoją drogą, mógłby nas oboje zabić- mogłem uświadomić jej, co czuję.
Więc po raz kolejny, wplatając palce w gęste włosy dawnej kochanki, przyciągnąłem ją do siebie, wręcz szarpnąłem i zatopiłem się w wargach o smaku dojrzałej truskawki. Dziwne, ale czułem ulgę. Mówiąc jej to wszystko, pokazując ze strony Axela, a nie James'a, ten dziwny ciężar w piersi zniknął choć po części. I pierwszy raz, pocałowałem ją bez śladu wyrzutów sumienia. Targały mną różne emocje - gniew, żal, smutek, ale przede wszystkim, tęsknota. Dlatego właśnie, nie czekałem na jej odpowiedzi, tylko pokazywałem, co kryło się przez ten cały czas pod szorstką, skutą lodem maską.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:41, 19 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Miałam ochotę się rozpłakać, ale już nie miałam na to siły. Przestałam się wyrywać i po prostu pozwoliłam Axelowi zdecydować o tym, co ze mną zrobić. Nie było sensu w walczeniu z nim, bo i tak nie miałam szans na ratunek. Mogłam jedynie modlić się o to, żeby wszystko ułożyło się dobrze. Posłucham tego, co Rodriguez ma mi do powiedzenia, ucieknę i przeniosę się do innej szkoły. Nie chce już nigdy więcej widzieć go przed sobą. Nie chcę, żeby stawał na mojej drodze, nie mogłam znieść tego, jak bardzo się zmienił. Nie chciałam nawet próbować, bo wiedziałam, że to była nasza wina. Gdybyśmy go tam nie zostawili nie byłoby całej tej sytuacji. Byłoby tak jak dawniej, dalej nie byłabym świadoma swoich uczuć i kłóciła się z nim o byle gówno. Chciałabym, żeby była możliwość cofnięcie czasu z tą wiedzą, którą posiadałam teraz. Powstrzymałabym całą naszą paczkę od tego, co zrobiliśmy.
Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, mężczyzna delikatnie postawił mnie na ziemi. Miałam ochotę się roześmiać, bo zdawało się, że nie chciał mi zrobić krzywdy, podczas gdy chwilę wcześniej ściskał mój nadgarstek tak mocno, że krew nie dopływała mi do palców. Nie uciekałam jednak. Chciałam konfrontacji, chciałam poznać prawdę i wyjaśnić sobie to, co jest pomiędzy nami. Nie mogłam znieść tego napięcia i toksyczności, którą odczuwałam podczas każdego zbliżenia się do tego chłopaka. Potrzebowałam postawić sprawę jasno, nawet jeśli czułam, że to mnie wykończy. Byłam gotowa mu powiedzieć to od razu, ale zamknął mnie, kiedy zaczął wyjaśniać co się stało. To, co usłyszałam… Spodziewałam się tego, ale mimo wszystko poczułam się tak, jakby ktoś wbijał mi prosto w serce widły. Miałam wrażenie, że ktoś rozrywał mnie od środka. Poczucie winy i nienawiść do samej siebie w kilka sekund urosły do tak potężnych rozmiarów, że myślałam tylko o tym, aby przekroczyć te drzwi i przeżyć dokładnie to samo, co Axel. To był jedyny sposób odpokutowania, o którym byłam w stanie myśleć. Szybko jednak zmieniło się to we wściekłość i ból. Najpierw się na mnie rzucał i jasno dawał do zrozumienia, że obrzydza go to, co zrobiliśmy, a zaraz potem mnie pocałował. Zupełnie tak, jakby to, co zrobiliśmy dawało mu przyzwolenie na zabawianie się mną. Widział w jakim byłam stanie, widział moje blizny i na pewno wiedział ile razy przez niego płakałam w ostatnim czasie. Zabawiał się mną i wykorzystywał. I chociaż cholernie chciałam odwzajemnić pocałunek i tak bardzo chciałam przytulić się do niego, przeprosić i poczuć się znowu bezpiecznie, wiedziałam że to nie jest możliwe. Był kimś innym. Kimś, kogo nie znałam. Kimś, dla którego ludzkie życie nie jest nic warte. Zostawiliśmy go, pozwoliliśmy mu zginąć, ale to nie dawało mu pozwolenia na zabijanie wszystkich, do których żywi uraz.
- Przestań… – zaczęłam i odepchnęłam go od siebie. – Zostawiliśmy cię, nie zaprzeczam temu. To, że nie byłam wystarczająco silna aby wyrwać się Trevorovi i ci pomóc, nie usprawiedliwia mnie. Mogłam się bardziej postarać, mogłam… Na litość boską, mogłam bardziej walczyć o to, żeby cię uratować, ale byłam przerażona! – wtrąciłam, już pod koniec podnosząc głos, bo miałam już wszystkiego dość. Za dużo rzeczy się działo. Za wiele szczegółów wypełniało mój umysł i sobie już z tym nie radziłam. – Ale próbowałam! Chciałam cię ratować! Wróciłam następnego dnia, ale ciebie nie było! Nie ma dla mnie usprawiedliwienia za to, co zrobiłam. Były legendy, przekazy, ostrzeżenia… Wszyscy dorośli kazali trzymać się z daleka od tego miejsca! Mnóstwo osób zginęło za tymi drzwiami, a ja i tak zgodziłam się na ten zakład! Byłam głupia, zaślepiona chęcią udowodnienia ci, że jestem si… Nie, ja nie chciałam nic Ci udowodnić. Chciałam, żebyś zwrócił na mnie uwagę. Chciałam, żebyś traktował mnie jak kobietę, a nie jak zwykłą dziewczynę, z którą fajnie jest rywalizować! Chciałam być dla ciebie ważna! Kochałam cię i chciałam, żebyś ty też mnie kochał! Te wszystkie dziewczyny… Jezus, jak mnie bolało to, że nigdy nie spojrzałeś na mnie tak jak na większość uczennic. Jak okropnie się czułam, kiedy docierało do mnie to z kim się przespałeś! Ale ja nigdy, nigdy, NIGDY nawet nie pomyślałam o tym, żeby zabić każdą z nich z zawiści! Jak mogłeś?! Jak mogłeś tak po prostu pozbawić życia Trevora, Joshuę i Jessicę! Byliśmy przyjaciółmi! Nic nie poczułeś?! Naprawdę nie zrobiło na tobie wrażenia to, że kogoś od tak sobie ukatrupiłeś?! Już nawet w najmniejszym stopniu nie przypominasz tego kim byłeś! A ja nie chcę mieć nic wspólnego z tym… z tą nową twoją odsłoną, z tym mordercą! – ryknęłam przez łzy, po czym odwróciłam się i pobiegłam przed siebie w las. Jeśli bym tego nie zrobiła, jeśli by mnie zatrzymał nie trzymałabym się tej decyzji. A wiedziałam, że ona była najlepsza. To już nie był Axel. Fakt, miał to samo ciało, te same wspomnienia, uczucia i nawyki, ale to już nie był on. Tamten Axel nikogo by nie zabił. Groziłby, ale nie wcielał w życie tego planu, nie był taki. A teraz? Skąd mogłam wiedzieć, że któregoś dnia by nie zdecydował się i na mnie zemścić? Skąd mogłam wiedzieć, że nie potraktuje mnie tak, jak nigdy bym go o to nie posądzała? Ja już go nie znałam. Nie miałam o nim pojęcia i to mnie raniło. Czułam się z tym okropnie i z wielką chęcią bym to zmieniła. Ale jak? Przecież nie mogłam przymykać oczu na to, co robił. Nie mogłam zapominać o tym, że kogoś zabił, bo tak, bo musiał.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:16, 19 Sie 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Smak słodkich ust przysłonił mi umysł, chęć zatrzymania jej w swoich ramionach pchała do dalszych czynów. Chciałem jej to wszystko powiedzieć. Mimo zagrożenia ze strony Sathissa, chciałem opowiedzieć o nim, o tym, co zrobił, co by zrobił nam wszystkim, gdybym nie kontynuował swojego dzieła. Nie, to nie było usprawiedliwenie, bo na początku to wszystko sprawiało mi wielką przyjemność, dawało poczucie sprawiedliwości, satysfakcji i szczęścia, bo oni w końcu cierpieli tak, jak ja. Byłem zaślepiony poczuciem porzucenia i izolacji, poczuciem, że niczego naprawdę nie potrzebuję. Dopiero po spotkaniu Lydii to się zmieniło. Dopiero po długiej walce, jaką toczyłem ze swoimi uczucami, postanowiłem złożyć broń i przestać opierać. Nie było mnie stać na wyrzucenie jej ze swojego życia całkowicie, a pojedyncze skrawki były toksyczne. Musiałem przełknąć to wszystko w całości.
Nie musiałem długo czekać na odpowiedź Cameron, bowiem kładąc ciepłe dłonie na moim chłodnym torsie, odepchnęła mnie. Płakała, ślady łez toczyły się po jej zaróżowionych policzkach i czerwonych ustach. Wyrzucała mi wszystko, od dziecinnych zabaw i sypiania z kobietami, do zbrodni, które popełniłem po powrocie. Pozwalałem jej na to. Patrzyłem, przyjmowałem to na siebie bez cienia zawahania, bo już wiedziałem, że mimo wszystko, chciałem przejąć na siebie ten ciężar. Ciężar poczucia winy, żalu, wszystkiego, co jej zrobiłem. Przede wszystkim jednak, musiałem walczyć. Jeśli postanowiłem powiedzieć jej o wszystkim, zobowiązałem się również do bitwy o to, co miało być później między nami. Znienawidziła mnie, miała za najgroszego potwora. Nie winiłem jej, sam widziałem w sobie kogoś właśnie takiego każdego poranka przed lustrem. Obrzydliwe odbicie złamanego, pogrążonego w szaleństwie człowieka, który oddał swoje życie w ręce czegoś snującego się dwadzieścia metrów pod ziemią, tuż pod naszymi stopami. Nie żałowałem. Gdybym tego nie zrobił, smak ust Lydii nie byłby tak realny.
Kiedy skończyła wrzeszczeć, koniuszki moich palców mrowiły, pierś pulsowała nieprzyjemnie, a poczucie winy wkradało się do zakamarków ciemnego umysłu. Wciąż jednak nie drgnąłem, wiedząc, że na rozgrzeszenie czas będzie kiedy indziej, spłata długów, które zaciągnąłem mordując trzy osoby była nieistotna. Kiedy tylko ruszyła pędem w las, szlochając, nie wahałem się długo - przełknąłem nadmiar śliny w ustach i ruszyłem za nią. Zaledwie kilka sekund zajęło mi wyprzedzenie jej. Gwałtownie się zatrzymałem przed Cameron, a ona sama wpadła z rozpędu prosto na mnie. Automatycznie złapałem ją w nagie ramiona, chroniąc od upadku.
- Nie ma dla mnie usprawiedliwienia - Zacząłem, nie pozwalając jej się wyswobodzić z uścisku. Mój głos nie był już przesycony lodem, nie był szorstki i suchy. Był po prostu... Łagodny, nieco chrapliwy. Szczery.
- Żyłem w przekonaniu, że należy wam się kara - Złapałem ją subtelnie za podbródek i delikatnie zmusiłem, by spojrzała mi prosto w oczy. Widok jej zapłakanych tęczówek wbijał ostrza pomiędzy moje żebra. - Wyłączając uczucia, wypełniałem misję, której się podjąłem. Możesz mnie za to nienawidzić, możesz się mną brzydzić. Kurwa, sam nie potrafię patrzeć na siebie w lustrze. - Mimo wszystko, chciałem by to usłyszała, by wiedziała.
- Jestem potworem. Zmieniłem się. Nic na to nie poradzę. Nie potrafię żyć tak, jak kiedyś, nie po tym wszystkim - Przesunąłem wierzchem dłoni po jej gładkim policzku, znów czując chęć, by obdarzyć ją pocałunkiem, nawet gdyby się opierała - Ale jestem. Jestem tylko dlatego, bo powierzyłem swój los czemuś, co czai się w podziemiach - Niemal wyobrażałem sobie, co po tym wszystkim zrobi ze mną Sathiss. Przymknąłem na moment oczy, odtrącając te myśli.
- Mogę żyć tylko po to, by on przetrwał. Zaproponował mi, bym się zemścił i jeszcze kiedyś zobaczył słońce - Nie powstrzymując się, krótko ją pocałowałem, unikając przedłużenia tego czynu. - Byłem kurewsko wystraszony i praktycznie martwy. Przyjąłem jedyną szansę na przeżycie i zobaczenie Ciebie - Ściszyłem głos. Nie czułem wyrzutów sumienia przez pozbycie się Trevora, on nigdy nie był moim przyjacielem. Był zwykłym skurwielem. Pozbycie się Joshuy i Jessici wyżłobiło we mnie kilka blizn, ale wciąż nie żałowałem. Nie potrafiłem żałować. Nadmiar tak żałośnie podatnych emocji został ze mnie wydarty. Jakimś cudem jednak, potrafiłem jej pragnąć.
- Pozwól mi... - Zacząłem chrapliwie, lekko oblizując całkiem wysuszone usta - Po prostu... Pozwól mi... - To nie brzmiało jak propozycja, a raczej mało stanowcza, krucha prośba - Cię kochać - Emocje wzięły nade mną górę. Zapewne przy następnym dniu, tygodniu czy miesiącu, dotrze do mnie, że to był błąd. Że zapłacę za zboczenie z wyznaczonej mi przez Sathissa ścieżki. Mimo wszystko, w danym momencie nie potrafiłem inaczej. Nie potrafiłem widzieć jej w ramionach innych facetów, nie potrafiłem znosić kolejnych ran, które zadawałem, by trzymała się ode mnie z daleka.
To wszystko kurewsko popierdolone, ale po prostu tak w danym momencie było.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marchewkowecoffie dnia Czw 0:05, 20 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:10, 20 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Nim zdołałam oddalić się nawet na trzydzieści metrów, znowu wpadłam w ramiona Axela. Nie mogłam zrozumieć dlaczego akurat teraz, kiedy naprawdę nie chciałam, żeby mnie gonił, zrobił. Musiałam to wszystko przemyśleć, to było dla mnie za dużo. Byłam tylko zwykłym człowiekiem, nawet nie dorosłym. Nie znałam się na życiu, a tak trudne decyzje były dla mnie zabójcze. Nie wiedziałam jak powinnam była się zachowywać. Takich sytuacji nie ma na co dzień, nie uczyli nas jak sobie z nimi radzić. A ja nawet z normalnym życiem miałam problemy. Teraz miało być tylko jeszcze gorzej. Tego wszystkiego było za dużo. Byłam egoistką w tym momencie, ale już wolałam te stan rzeczy, jaki był przez rok, zanim Rodriguez wrócił. Wtedy byłam w koszmarnym stanie, ale i tak lepszym niż miałam na tę chwilę.
- Axel… – zaczęłam, ale przerwał mi i nie chciałam robić tego samego. Poza tym trudno mi było zrobić to, co uważałam w tym momencie za słuszne. Nie mogłam inaczej, ale to było bolesne. Czułam się tak, jakbym traciła jakąś część siebie, bardzo ważną, jeśli nie najważniejszą. Jednak wiedziałam, że to najlepsze wyjście, i dla mnie, i dla niego. Nie byłabym w stanie dać mu w tej chwili to, co mogłam jeszcze rok temu. Ja go nie znałam, on był dla mnie obcą osobą i bałam się go. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek myśl o Axelu będzie mnie tak przerażała. Nie spodziewałam się tego, że będę bała się towarzystwa przyjaciela i osoby, którą bardzo mocno kochałam. A jemu udało się doprowadzić mnie do takiego stanu. Do tej pory to było dla mnie nierealne, a jednak okazało się, że jest możliwe.
Nie mogłam się powstrzymać od przytulenia policzka do jego dłoni. To był odruch i chociaż w innej sytuacji byłoby to przyjemne, to tym razem powiększyło ranę w moim sercu, bo wiedziałam, co mam zamiar zrobić. Musiałam to jak najszybciej wcielić w życie, bo jeśli by tak dalej poszło, zmieniłabym zdanie. A nie mogłam, nie teraz, nie po tym czego się dowiedziałam i domyśliłam. Po prostu nie byłam w stanie.
- James, proszę – celowo użyłam jego fałszywego miana, bo było ono jedynym prawdziwym i odpowiednim do tej osoby, którą teraz byłam. Odsunęłam się od niego i chociaż nie widziałam praktycznie niczego przez łzy, które spływały po moich policzkach, moje oczy odzwierciedlały pewność tego, co robiłam. – Nie mogę… Nie jestem w stanie… – wyjąkałam, próbując znaleźć odpowiednie słowa, ale to było o wiele trudniejsze niż myślałam. Chciałam się do niego przytulić. Chciałam wskoczyć w jego ramiona, poczuć jak mocno mnie oplata i zapomnieć o wszystkim. Chciałam stać się częścią jego życia, najważniejszą. Chciałam być dla niego podporą i pomocą, ale nie mogłam. Nic nie mogłam zrobić, nie wiedziałam w jakiej jest sytuacji. Wiedziałam jednak, że ja nie mogłam do niego dołączyć. Nie mogłam być częścią jego życia, nie tego. – Nie umiem, nie teraz, przepraszam… – wyrzuciłam, po czym odwróciłam się i zaczęłam oddalać. Jednak po kilku krokach zatrzymałam się i przekręciłam głowę w jego stronę. – Nie chcę, żebyś za mną szedł – wtrąciłam stanowczo, po czym ruszyłam przed siebie już spokojnym krokiem. Kto jak kto, ale on już musiał zrozumieć, że naprawdę w tym momencie nie chciałam jego obecności. Znał mnie najlepiej ze wszystkich. Od dzieciństwa widziało się nas razem i wiedzieliśmy o sobie naprawdę wiele. Jednak teraz nie poznawałam go. Nie widziałam w nim Axela, już nim nie był.
Kiedy oddaliłam się do autostrady, opadłam na kolana i zakryłam twarz dłońmi. Już dawno tak bardzo nie płakałam. Miałam ochotę wrzeszczeć i rzucać się na ziemi, ale nie byłam w stanie. Całe moje ciało zdrętwiało. Nie tylko z zimna, ale też przez wszystkie emocje, jakie mną targały. Czułam się tak, jak porcelanowa lalka powoli niszczona przez jakieś dziecko. Wszystko się we mnie rozsypywało, a ja nawet nie chciałam próbować pozbierać się do kupy. Jaki był w tym sens, kiedy za każdym razem, gdy mi się to udawało, ktoś znowu mnie niszczył?
- Lydia, co ty tutaj robisz? – usłyszałam tylko pisk opon, a potem głos swojej matki, która prawdopodobnie wracała do domu. Podniosłam na nią zapłakaną twarz, po czym rzuciłam się jej na szyję, bo już wytrzymać nie mogłam.
- Mamo, my go zabiliśmy… – wyjąkałam, łykając słone łzy i produkując kolejne. Nie wiedziałam za ile przestaną ciec, ale nie chciałam ich powstrzymywać, to nie miało sensu. – Zabiłam Axela… Zabiłam go… – dodałam jeszcze ciszej i jeszcze bardziej chowając się w ramionach matki.
- Ciii… Słoneczko, nie zabiłaś. To był wypadek… - mimo, że powtarzała mi to za każdym razem, nadal w to nie wierzyłam. Gdyby nie ten przeklęty zakład, on nadal by żył. Nie zmieniłby się, nie widziałabym go jako inną osobę. Nadal byłby tym samym wrednym i chamskim, ale mającym piękny uśmiech Axelem. A teraz nic już z niego nie zostało, tylko wspomnienia. Głupie, bezużyteczne obrazy z przeszłości, które co chwila przypominały o tym, co zrobiliśmy.
- Zabiorę cię do domu… - wtrąciła po chwili, a ja posłusznie za nią podążyłam. Jednak przed zajęciem miejsca w samochodzie, spojrzałam na las, z którego przyszłam. Nie wiem po co, ale nie umiałam się powstrzymać. – Wsiadaj, proszę – weszłam do pojazdu i oparłam głowę o szybę. Potem już nie wyłapywałam tego, co się działo. Niby patrzyłam się za okno, ale niczego nie widziałam. Tylko ciemność i pustkę.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5
Strona 5 z 5

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy