Shigatsu
Świeża krew
Dołączył: 10 Wrz 2014
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dzewo Sakury Płeć:
|
Wysłany: Pon 19:30, 29 Wrz 2014 Temat postu: Dziewczyna ze Smokiem na plecach (fantasy,romans,komedia) |
|
|
No to zaczynamy
Ktoś może kojarzyć to opowiadanie z forum Słodkiego Flirtu, ale zrobiłam parę szlifów.
Ciekawa jestem Waszych opinii i czekam na wytknięcie mi wszelakich błędów
Prolog
- „I że cię nie opuszczę, aż do śmierci. Jesteście teraz mężem i żoną. Możesz pocałować swoją wybrankę.” A fuj. Kto wymyślił taką głupotę? – zapytał młody chłopiec o kosmykach do połowy szyi w kolorze kasztanów.
- Nie wiś nade mną dzieciaku – warknął na niego mężczyzna przed czterdziestką, siedzący po turecku na poduszkach rozłożonych na drewnianym tarasie. - Muszę sobie przypomnieć treść żeby nie popełnić gafy na ślubie, który odbędzie się za tydzień.
- Czyli ktoś jeszcze do nas przychodzi mistrzu?
- Jak widać. Ale mam wrażenie, że się rozmyślą niedługo.
- Dlaczego?
- Bo to pomysł babci panny młodej żeby w naszej świątyni odbyła się uroczystość.
- Mistrzu?
- Słucham Ianie.
- Jak myślisz ile jeszcze będziemy czekać na Śnieżnego smoka? – zapytał zajmując miejsce obok mężczyzny zasiadając na drewnie ze spuszczonymi nogami.
- Nie wiem mój płomyczku. Mam nadzieję, że niezbyt długo – odparł smutnym tonem. - Trening trwa latami. Bardzo się martwię.
- Dlaczego?
- Bo to ma być kobieta.
- Słucham? Nie wspominałeś o tym wcześniej – powiedział z dziecięcym naburmuszeniem.
- „Delikatny kwiat, który będzie musiał być posadzony w kamienistej ziemi”, tak o niej napisał mój poprzednik. Pierwsza kobieta od stuleci. – Zakończył ciężkim westchnięciem i uniósł twarz ku słońcu. - Dopiero niedawno znalazłem list starego mistrza z jego pełną przepowiednią. Według niej wraz ze śnieżnym przybędzie drugi. Smok Umysłu, który stał się nim przez przypadek, w drodze wypadku. A także jakaś tajemnicza postać, która będzie ważna dla naszego Klanu.
- To dość pokręcone i nieco mroczne. Szczególnie fragment o „tajemniczej postaci” – powiedział z ironią i śmiesznie akcentując ostatnie słowa udając groźnego mordercę.
- Skoro tak mówisz – odparł z lekkim rozbawieniem odwracając ku niemu oblicze, lecz po chwili znów zagościła na nim troska. - Jednak sytuacja jest dość napięta. Czekamy już siedem lat, a nie miało to trwać długo.
- Staramy się mistrzu, więc na pewno ją znajdziemy. Teraz możemy trochę zawęzić krąg poszukiwań.
- Wiem mój drogi chłopcze. Ciężko jest znaleźć igłę w stogu siana.
- A tu mamy utrudnienie, bo nie wiemy, jak ta igła dokładnie wygląda.
- Niestety jedynymi informacjami, które jakoś nam się przydają jest wiek dziewczyny i jej płeć oraz, że ma to być osoba, która nie będzie podobna do poprzednich władców smoka.
- Jak to? – zapytał zdziwiony chłopiec.
- Do tej pory władcami smoka byli mężczyźni o aparycji przypominającej anielskie postacie. Posiadali blond włosy, błękitne oczy, byli ludźmi spokojnymi, a według starego mistrza ma ona być kompletnym przeciwieństwem – odparł mężczyzna z wyczuwalnym smutkiem w głosie.
- Mistrzu – odezwał się cicho chłopiec.
- Coś cię martwi?
- Chyba tak.
- Co to ma znaczyć?
- Czuję, że ktoś ważny przybędzie za tydzień. Ta osoba odmieni moje życie – powiedział z lekkim rumieńcem.
- Mam nadzieję płomyczku, że pozytywnie – odparł targając chłopcu włosy. - A teraz pozwól, że będę się w spokoju przygotowywał do uroczystości.
- Oczywiście mistrzu. Przyniosę ci herbaty.
- Dziękuje.
***
- Jak tu pięknie! – pisnęła podekscytowana siedmioletnia dziewczynka, którą niósł wysoki, mężczyzna mający około trzydziestu lat. - Dziękuje trenerze, że mnie tutaj wziąłeś. – Zakończyła obdarzając go szerokim uśmiechem.
Mężczyzna z dziewczynką na rękach szedł w tłumie wystrojonych elegancko ludzi. Kobiety ubrane były w piękne, kolorowe suknie, na głowach miały fantazyjne fryzury i misterne makijaże na twarzach, natomiast mężczyźni mieli garnitury lub fraki. Poruszali się deptakiem ułożonym z białych, nieregularnych kamieni, który wieńczył drogę z długich schodów i prowadził do wnętrza drewnianej świątyni.
- Nie ma, za co Meredith. Chciałem żebyś coś zwiedziła. – Dziewczynka na te słowa rozpromieniła się jeszcze bardziej i chłonęła otaczającą ją scenerię. Co prawda wokół budynku znajdowały się jedynie drzewa, lecz kilka z nich kwitło, co tworzyło piękny pejzaż szczególnie, gdy zawiał mocniejszy wiatr i strącał pojedyncze płatki. – Będzie tu sporo dzieci.
- A ci chłopcy przy świątyni? – zapytała pokazując palcem w stronę polanki na uboczu.
- To uczniowie mistrza.
- Mistrza?
- Coś, jak trener tylko dużo ważniejsza osoba. Oni tutaj uczą się sztuk walki.
- Coś, jak taniec tylko, że służy do obrony?
- Powiedzmy.
- Trenerze może to zabrzmieć dziwnie – odezwała się dziewczynka opuszczając główkę.
- Co się stało?
- Tylko proszę nie mówić mamie.
- Meredith nie strasz mnie.
- Przepraszam – odparła spoglądając mężczyźnie w oczy. - Trenerze chodzi o to, że ja czuje się związana z tym miejscem. Ciągnie mnie do niego.
- To nic takiego. Przecież jest tutaj tak pięknie. Może pójdziesz do tamtych chłopców zanim uroczystość się zacznie?
- Mogę?
- Tak – powiedział mężczyzna stawiając ją na ziemi - Idź tylko zostań w zasięgu mojego wzroku.
- Oczywiście! – Dziewczynka pobiegła w stronę ogrodu.
Trójka chłopców wykonywała dziwne ruchy przy drzewach okalających teren i budowlę. Czarnowłosa zatrzymała się przy ścianie świątyni na rogu wyglądając zza niego. Walczyli ze sobą, a ona przyglądała się im niczym zaczarowana. Stała z rozdziawioną buzią i szeroko otwartymi oczami. Chłopcy skakali, robili obroty, wykonywali ciosy pięściami lub nogami, szarpali się. Po chwili jeden z nich, z długimi kosmykami w kolorze szarego, mysiego futerka zatoczył dłonią półkole przed sobą, przez co fala silnego wiatru przecięła powietrze, a pod jej wpływem pozostali dwaj młodzieńcy upadli na trawę. Chłopiec o kasztanowych włosach wylądował na plecach kilka metrów przed nią. Gdy otworzył powieki ich oczy się spotkały.
- Ian wstajesz? – zapytał młodziak o białych kosmykach i złotych pasemkach.
- Co ty tutaj robisz? – zdziwił się ten, którego nazwano Ian zwracając się do dziewczynki i usiadł po turecku przodem do niej.
- Przyjechałam na ślub – odparła nieśmiało, przez co pozostała dwójka zwróciła na nią uwagę.
- Ale ja pytam, co robisz na tyłach świątyni.
- Tutaj nie wolno nikomu wchodzić – powiedział oburzony chłopak o białych włosach.
- Ja nie wiedziałam. Przepraszam. Już idę – odparła cicho. Lekko się skłoniła i odwróciła się do nich tyłem odchodząc.
- Poczekaj! – Usłyszała za sobą głos wołający ją, a gdy spojrzała za siebie zauważyła biegnącego w jej stronę szarowłosego chłopca, który uśmiechnął się do niej i łapiąc za nadgarstek pociągnął do ogrodu skąd kazano jej iść.
Zatrzymali się przed pozostałą dwójką. Kasztanowowłosy stał z rękami do tyłu i zdawał się być nieco speszony tak bliskim spotkaniem z dziewczynką. Białowłosy natomiast siedział po turecku na trawie tyłem do nich i wyglądał na złego, że ona tutaj jest. Szarowłosy uśmiechnął się do niej szeroko stając przed nią i szturchnął stojącego obok niego chłopca.
- Wybacz nam za niego – zaczął niepewnie. – On nie lubi obcych.
- Ja jestem Lucas – powiedział zadowolony chłopiec o szarych włosach do ramion i jasnobłękitnych oczach, – ale możesz mi mówić Luca.
- Moje imię to Ian – odparł kasztanowowłosy o tęczówkach w kolorze mlecznej czekolady. Młodziak miał rubinowe pasmo ciągnące się przez środek jego głowy na około pięć centymetrów, co mocno zdziwiło dziewczynkę.
- A tamten obrażony to Rei – powiedział lekko rozbawiony Luca wskazując dłonią na białowłosego chłopaka, który gdy odwrócił w stronę dziewczynki rozzłoszczoną twarz ukazał barwę oczu. Tęczówki miał w kolorze migdałów.
- Miło mi was poznać. Jestem Mer... – zaczęła, lecz nie dokończyła, gdyż usłyszała głos trenera.
- Meredith, gdzie jesteś?
- Tutaj trenerze! – wykrzyknęła podskakując i machając wesoło dłońmi do mężczyzny.
- Trenerze? – zapytał Luca wyraźnie zainteresowany.
- Tak! Uczę się tańca – pisnęła podekscytowana. - Przepraszam muszę uciekać. Do zobaczenia! – Uśmiechnęła się szeroko, pomachała chłopcom na pożegnanie i pobiegła w stronę mężczyzny. Nim do niego dotarła wykonała trzy gwiazdy, przy ostatniej wybiła się w górę i wykonała fikołka w locie. Wylądowała na lewej nodze przyklękając na niej, z prawą wyprostowaną i wysuniętą w tył. Rozłożyła ręce na boki, klatkę położyła na kolanie z twarzą zwróconą do ziemi. Dziewczynka wyglądała, jak ptak szykujący się do lotu, a zgromadzonym młodzikom szczęki poopadały. Gdy podniosła na nich swoje szmaragdowe oczy jeden z nich przepadł i przez długie lata nie mógł wyrzucić jej ze swojej pamięci, desperacko jej poszukując.
Gdy dziewczynka rzuciła się w ramiona swego opiekuna i zniknęła w budynku chłopcy wciąż stali oniemiali.
- Luca... – zaczął niepewnie kasztanowowłosy.
- Coś cię martwi Ian?
- Przynieś szybko Andarę.
- Po co ci smoczy kamień?
- Przynieś szybko! Może ona jest naszym śnieżnym smokiem? – Szarowłosy wybałuszył na niego oczy, ale szybko otrząsnął się i pobiegł do środka, a Ian stanął na rogu budynku próbując znaleźć wzrokiem zgubę.
Po chwili obok niego ponownie pojawił się Lucas z niewielkim pudełkiem w kolorze lodowo-błękitnym ze srebrnymi płatkami śniegu ozdabiającymi całość. Gdy dostał je w dłonie wyraźnie dało się odczuć pogłębiający chłód. Chłopczyk uniósł delikatnie wieko opakowania. Kamienna kula w jego środku rozbłysła białym blaskiem i z jej wnętrza wydobył się niewielki półprzezroczysty smok, który rozsypywał wokół siebie drobny, bladoniebieski mieniący się srebrzyście pył wraz ze śniegowymi gwiazdkami. Chłopcy patrzyli na to z otwartymi ustami. Nawet Rei dołączył do kolegów, gdy zauważył, co się dzieje. Smok zawył cichutko i ruszył do wnętrza świątyni. Chłopcy chcieli go złapać, ale zrezygnowali z tego nieco szalonego pomysłu nie chcąc wpaść z hukiem na uroczystość. Choć znając zapędy Reia, byłby do tego zdolny.
Smoczek szybował wśród tłumu, aż dotarł do czarnowłosej. Dziewczynka zdziwiła się tym, co miała przed oczyma, lecz była tym zafascynowana i przyglądała się stworzeniu zaglądając głęboko w jego szafirowe tęczówki.
- Śliczny – szepnęła ledwie słyszalnie i zaczęła wyciągać dłoń ku smoczkowi. Gdy dotknęła palcem wskazującym jego nosa poczuła mrowienie, które zaczęło wędrować po jej ciele, a szczególnie intensywne skupisko, wręcz swędzące było na plecach. Po chwili mężczyzna, z którym była złapał ją delikatnie za nadgarstek i opuścił rękę niżej.
- Zaraz się skończy. Wytrzymaj jeszcze chwilkę – powiedział cicho i uśmiechnął się do niej pobłażliwie, a on wbiła zawstydzony wzrok w czubki butów.
- Ten dziad przerwał połączenie – warknął zdenerwowany Rei, a Ian z Lucą złapali go po ręce i zaciągnęli do ogrodu.
- Po jakiego czorta się tak drzesz baranie? Chcesz żeby już nikt do nas więcej nie przyjechał? – zapytał z jawnym zdenerwowaniem Lucas.
- Dobra, dobra. Przymknij się – odburknął mu białowłosy z naburmuszoną miną. Wyglądał, jak ryba nadymka, tylko bez kolców.
- To nie ma sensu. To po nim spływa. Szkoda nerwów – powiedział Ian ze zrezygnowaniem w głosie klepiąc szarowłosego po ramieniu.
Po chwili z budynku wyleciał smok piszcząc cicho. Kasztanowowłosy otworzył pudełko z kamieniem, gdzie stworzenie zniknęło zawodzą boleśnie. Chłopcy popatrzyli po sobie nie wiedząc, o co chodzi. Musieli powiedzieć, jak najszybciej mistrzowi, lecz uroczystość była w trakcie, więc nie pozostało im nic innego, jak czekać. Gdy wszystko się skończyło szybko opowiedzieli mężczyźnie, co się stało, lecz było już za późno, aby dogonić dziewczynkę, gdyż już wszyscy zniknęli na świątynnych schodach. Stracili swoją szansę.
Gdy chłopcy wrócili do wnętrza, mistrz siedział na środku pomieszczenia. Wyglądał jakby był załamany czymś i głęboko o tym myślał. Patrzył na nich ze smutkiem, po czym zamknął się w pokoju na tydzień. Gdy wyszedł powiedział im, że wyjeżdża. Po powrocie był jeszcze bardziej załamany. Przekazał chłopcom, że muszą szukać dziewczynki, bo on nie był w stanie. Wiedzieli jedynie, jak ma na imię i kolor jej oczu.
Rozdział 1. „Dom Żywiołów pod niebem miliarda gwiazd.”
Słońce powoli wstępuje na nieboskłon malując poranne niebo barwami pomarańczy, żółci i odcieniami różu oraz czerwieni, a na horyzoncie jeszcze majaczyła Świątynia, którą opuścili poprzedniego popołudnia po nabożeństwie. Na mijanych polach złociły się łany zbóż poprzetykane szkarłatem maków i błękitem chabrów. Powietrze przepełnione było zapachem mgły oraz wiejskich zwierząt. Samochód, który prowadził starszy mężczyzna, a na którego tylnym siedzeniu leżała mała dziewczynka. Istotka o czarnych włosach, jak bezgwiezdne, nocne niebo, spokojnie spała kołysana w miarę poruszania się samochodu.
Za oknem sceneria zmieniała się z każdym przebytym kilometrem. Pola zastąpił las, później wzgórza, które następnie zmieniły się w łąki, które otaczały drogę zielonymi pasmami ozdobionymi kolorowym kwieciem, barwnymi domami z ogrodami, polami uprawnymi i zwierzętami. Szara ulica prowadziła na wyspę, na którą można było się dostać poprzez drewniany, potężny most na metalowych podporach ciągnący się nad błękitną, skrzącą rzeką wypływającą z ogromnego malowniczego jeziora. Po przejechaniu mostu zaczynała się kamienista droga, którą otaczały pola pełne zbóż, drzew i krzewów owocowych, pełne barwnego kwiecia. Pośród tego krajobrazu stał duży, dwupiętrowy budynek pomalowany ma biało z czerwonym dachem i zielonymi balustradami, czy okiennicami. Na szyldzie umieszczonym na budynku widniał napis: „Dom żywiołów”. Samochód zaparkował w garażu znajdującym się przy zajeździe. Na tarasie było gwarno i wesoło, a otwarte, szerokie drzwi sprawiały wrażenie, że jest to część sali, a nie część zewnętrzna restauracji.
- Pani Haruko! Nasza gorącokrwista gwiazda polarna powróciła! – wykrzyknął jeden z gości zajazdu.
Nazywali tak dziewczynkę, gdyż na początku nie uśmiechała się zbyt wiele, była wyciszona, wycofana, unikała spojrzeń i zdawała się być oziębła. Goście byli nieco zdenerwowani jej zachowaniem, więc stwierdzili, że zrobią jej psikusa i spróbują zdenerwować. Dziewczynka wybuchła po dwóch tygodniach głośno krzycząc i tupiąc. Wszyscy mocno się w pierwszej chwili zdziwili, a później roześmiali się widząc jej rozsierdzoną minę. Koniec końców i sama dziewczynka wybuchła radością. Od tamtej pory obdarzała wszystkich szerokim uśmiechem, śmiała się z nimi i często dla nich tańczyła, gdyż się uczyła. Co nawet dobrze jej szło.
Po chwili na tarasie wśród gwaru i wzroku gapiów pojawiła się kobieta nieco po pięćdziesiątce ubrana w kimono zdobione motywem pawi, a na głowie miała upięty misternie kok z wpiętą fantazyjną, kwiatową spinką. Uśmiechała się delikatnie, a jej łagodne szare oczy z troską wpatrywały się z małą dziewczynę uwieszoną na mężczyźnie.
- Dziękuje za troskę nad naszą pociechą.
- To dla mnie przyjemność Haruko. Jest dobrym dzieckiem i bardzo zdolnym, niech zwiedza i poznaje świat.
- Dzięki tobie zaczął się dla niej nowy rozdział w życiu. Początek wielu podróży.
- Wezmę ją do łóżka – powiedział delikatnie biorą dziecko mężczyzna przed czterdziestką o wypłowiałych, zielonych oczach. Gdy wchodził z nią po schodach czarnowłosa zaczęła kręcić się w ramionach ojca.
- Mamusiu – szepnęła dziewczynka przecierając oczka.
- Co się stało Gwiazdeczko? – zapytała kobieta, gdy mąż z dzieckiem stanęli obok niej.
- Mamusiu – odezwała się ponownie z napływającymi łzami, po chwili rozpłakała się i rzuciła się matce na ręce.
- Meredith, co się dzieje?
- Pieką mnie plecy! To boli! – dziewczynka wierzgała głośno krzycząc, a kobieta nie była w stanie jej utrzymać.
Ojciec wziął małą na ręce przytrzymując ją mocno do siebie, a matka podniosła jej bluzkę, aby odsłonić plecy dziecka. Na skórze małej była rozogniona, czerwona plama, która nim zdążyli zareagować zaczęła blednąć, a po niej został blady, podobny do blizny ślad. Zarys miał dziwny kształt.
- Smok? – zapytała cicho kobieta, a gdy dotknęła skóry córki syknęła z bólu. Jej palce były zaczerwienione. – Oparzyłam się.
- Jak to możliwe?
- Nie wiem, ale to jest dziwne. – Dziewczynka z bólu zasnęła na ramieniu ojca. – Zaniosę ją na górę.
Gdy mężczyzna przechodził przez salę pełną ludzi, większa część gości zaczęła dziwnie się zachowywać. Byli nerwowi, szeptali między sobą, patrzyli spod byka na sąsiadów z sąsiedniego stolika. Atmosfera była ciężka i niezbyt przyjemna. Po całym zdarzeniu wszyscy szybko się rozeszli.
Dziewczynka aż do wieczora się nie obudziła. Zmartwieni rodzice wezwali lekarza.
- I co z nią panie doktorze? – zapytała zdenerwowana matka, gdy mężczyzna wyszedł z pokoju dziecka.
- Fizycznie nic jej nie jest. Jej skóra jest rozpalona, jakby miała gorączkę, ale jej nie ma. Żadnych blizn nie ma na plecach. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć.
- Jak to nie ma blizn? – zapytała zdenerwowana.
- Widziałem jedynie tatuaż.
- To nie wiarygodne. Nie miała go wcześniej.
- Ja tu nie jestem w stanie nic zrobić. Proszę wybaczyć.
- Dziękuje – odprowadziła lekarza do drzwi i poszła do pokoju córki.
Jej blada skóra miała zaczerwienienia, jak po oparzeniu słonecznym i była rozgrzana, lecz mała nie wyglądała jakby cierpiała. Matka delikatnie przewróciła córkę na bok. Słowa lekarza ją mocno zdziwiły i musiała się upewnić. Na plecach dziewczynki rzeczywiście nie było blizn tylko szary, jakby wytatuowany zarys smoka.
Następnego dnia, gdy Meredith wstała było już południe. Radosna jakby nie pamiętając wczorajszego dnia zeszła na dół do restauracji. Na sali jadalnej było nienormalnie cicho, wszyscy niby ją przywitali z uśmiechem, ale dało się od nich czuć pewną dozę wrogości i chłodu. Dziewczynka starała się zachowywać, jak zwykle. Pomagała podawać napoje, tańczyła dla przyklaskujących jej gości.
Biesiadnicy nie byli jedynymi, którzy dziwnie się zachowywali. Jej rodzice uśmiechali się smutno i prawie się do siebie nie odzywali. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Mama płakała, tata chodził podenerwowany. Było między nimi napięcie.
W między czasie wynikło kilka incydentów. Najczęściej delikatne rzeczy typu: plastikowe sztućce, papier, czy niektóre ubrania topiły się pod jej dotykiem. Kilku gościom, którzy ją dotknęli zmarzły palce lub ich delikatnie oparzyła.
Po tygodniu nastąpiło załamanie świata dziewczynki, a jej spokojne, cudowne i kolorowe dni prysnęły, jak bańka mydlana.
***
Młoda kobieta obudziła się z krzykiem na łóżku. Skórę zroszoną miała potem, a jej porcelanowa cera była trupio blada. Zdenerwowana matka wpadła do pokoju córki, próbując ją uspokoić. Dziewczyna wyła z bólu zalewając się łzami. Od lat, jednego dnia w roku jej plecy płoną, a ciało rozrywa cierpienie. Gdy wszystko mija obie zasypiają na jednym łóżku wykończone całą sytuacją.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|