KATEE991
Świeża krew
Dołączył: 18 Mar 2015
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz Płeć:
|
Wysłany: Nie 17:17, 26 Kwi 2015 Temat postu: Obudź mnie, gdy umrę [fantasy, romans] |
|
|
Zapraszam do przeczytania mojego autorskiego opowiadania o tematyce fantasy. Pisałam je kilka lat temu, ale wciąż jestem w trakcie tworzenia części drugiej, więc jeśli komuś przypadnie ono do gustu i będzie chciał poznać dalsze losy bohaterów postaram się w miarę możliwości jak najczęściej wstawiać nowe rozdziały. Tak więc zapraszam do czytania
Obudź mnie, gdy umrę
Prolog
Londyn, XIX wiek
W oddali słychać było odgłos końskich kopyt uderzających o murawę i śmiech dwóch młodzieńców biorących udział w wyścigu.
- Znów wygrywam! – krzyknął jeden z nich posyłając przeciwnikowi uśmiech. Obaj mieli ciemne niczym noc włosy, a oczy błękitne jak niebo rozpościerające się nad ich głowami.
- Nie tak szybko, bracie! – odpowiedział mu tamten i mocniej ściągnął cugle, by przyśpieszyć. Powoli zbliżali się do miejsca, gdzie po dwóch stronach drogi ukryta w cieniu czekała grupa mężczyzn. Rebelianci uzbrojeni w broń palną czekali, aż ich ofiary nieco się zbliżą. Gdy młodzieńcy znaleźli się w odpowiednim miejscu padł strzał, tak celny, że chłopak, któremu cudem udało się objąć prowadzenie w wyścigu zleciał z konia i zastygł w bezruchu na ziemi, podczas gdy jego koń stanął dęba i uciekł wystraszony. Jego brat zeskoczył zwinnie z wierzchowca i podbiegł do niego. Chłopak martwymi oczyma wpatrywał się w krzaki z których padł kolejny strzał. Młodzieniec trafiony w plecy upadł na twarz tuż obok ciała brata i resztkami sił ścisnął jego zimną dłoń.
- Przepraszam, Ianie – wyszeptał. Usłyszał kroki a po chwili czyjś but przygwoździł go do ziemi.
- Oto koniec waszego nikczemnego rodu, zdradzieckie psy – powiedział mężczyzna i splunął na ich połączone dłonie, po czym oddał dwa strzały będące dowodem jego słów.
Rozdział I
Do trzech razy sztuka
Londyn, Teraźniejszość
Gdyby za spóźnienia dawali statuetki miałabym pełną półkę. Wyskoczyłam z łóżka i wciągając jeansy rzuciłam się w stronę łazienki. Szybko wyszczotkowałam zęby i wybiegłam z domu, bez śniadania i pożegnania z mamą. Była sobota i każdy normalny licealista jeszcze smacznie spał, ja natomiast biegłam ile sił w nogach przez miasto, by nie spóźnić się (po raz kolejny) do pracy. Mijając sklep w którym zawsze robiłam zakupy wracając z pracy do domu i mieszczący się w połowie dystansu jaki miałam pokonać zerknęłam na zegarek i zaklęłam cicho. Była za pięć ósma, więc szanse na to, że zdążę były znikome. Mimo to przyśpieszyłam i teraz gnałam przed siebie nie zwracając uwagi na przechodniów, którzy co jakiś czas rzucali w moją stronę niezadowolone spojrzenia. Gdy zbliżałam się do ulicy spojrzałam w górę i zauważyłam zielone światło, które dopiero zmieniło się z czerwonego, miałam więc pewność, że zdążę przebiec przez ulicę. Przyśpieszyłam i po chwili byłam na ulicy, usłyszałam pisk opon i gdzieś obok rozległ się klakson. Spojrzałam w górę i zdałam sobie sprawę, że wbiegłam na czerwonym wprost pod rozpędzone auta. Zatrzymałam się gwałtownie i mój wzrok padł na wysokiego mężczyznę stojącego po drugiej stronie ulicy, był ubrany w ciemny płaszcz i kapelusz całkowicie skrywający jego oblicze. W chwili gdy zauważyłam, że zapisuje coś w niewielkim notatniku poczułam jak ktoś ciągnie mnie z tyłu.
- Nie ryzykuj – usłyszałam szept. Gdy znalazłam się na chodniku okazało się, że mężczyzna, który mnie uratował zniknął, a ludzie wokół wydawali się nieświadomi tego co się przed chwilą stało. Spojrzałam na drugi koniec ulicy, ale po tajemniczej postaci w czerni nie było śladu. Zerknęłam na zegarek, ale jak się okazało stanął minutę przed ósmą, więc nie miałam pojęcia ile wynosiło już moje spóźnienie. Gdy zielone znów się pojawiło szybko popędziłam przed siebie, spóźniona czy nie musiałam jak najszybciej dostać się do pracy. Pędząc prosto chodnikiem na którego końcu na samym rogu mieścił się mały bar, w którym pracowałam zdałam sobie sprawę, że dobrze znam głos, który szeptał mi do ucha na ulicy. Pojawiał się zawsze, gdy byłam w niebezpieczeństwie i pomagał mi z niego wyjść, lecz jeszcze nigdy nie poczułam namacalnej obecności jego właściciela, tak jak dziś. Mogłabym rozmyślać o tym dalej gdybym nie znalazła się na miejscu, zatrzymałam się gwałtownie przy wejściu dla pracowników i schyliłam, by nieco odpocząć. Drzwi otworzyły się z hukiem i ktoś złapał mnie za ubranie podnosząc do góry.
- Evans! – krzyknął mężczyzna podnosząc mnie tak wysoko, że teraz moja twarz znajdowała się naprzeciw jego własnej.
- Dzień dobry, szefie – powiedziałam z szerokim uśmiechem.
- Nie będzie taki dobry, jeśli zaraz nie weźmiesz się do roboty – warknął puszczając mnie. Upadłam na ziemię i natychmiast się podniosłam.
- Tak jest – zasalutowałam i wbiegłam do środka. Szybko przebrałam się w strój „roboczy” i wyszłam do części dla klientów, których jak zwykle nie było zbyt wielu. Ludzie nie przychodzili do „Łysego Mike” na śniadanie i zbytnio się im nie dziwiłam. A co ja tu robiłam? Byłam jedyną pracownicą, gdyż nikt nie chciał zostać tu na dłużej z powodu szefa, który potrafił doprowadzić człowieka do płaczu samą swoją obecnością. Mi jakoś się udało przetrwać, bo po prostu potrzebowałam tej pracy.
Gdy wreszcie skończyłam swoją zmianę (czyli całe dwanaście godzin pracy) byłam wykończona i miałam ochotę po prostu szybko stąd zniknąć. Przebrałam się w zawrotnym tempie wiedząc, że szef właśnie sprawdza, czy przypadkiem go nie okradłam i zajmie mu to jeszcze chwilę, na tyle długą bym mogła się szybko stąd wynieść. Związałam jeszcze włosy w koński ogon i ruszyłam do drzwi. Gdy tylko je otworzyłam poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię, wzdrygnęłam się nieznacznie i odwróciłam się z uśmiechem.
- Jakiś problem, szefie? – zapytałam, a on przyjrzał mi się ze zmarszczonymi brwiami.
- Jutro przyjdź wcześniej – powiedział puszczając moje ramie – i nie spóźnij się, będziemy mieć ważnych klientów.
Pokiwałam głową zastanawiając się co to za ważni klienci, ale po chwili doszłam do wniosku, że wolę nie wiedzieć.
- Siódma? – zapytałam, a on pokręcił głową ze złośliwym uśmiechem.
- Szósta – odpowiedział – czeka cię wielkie sprzątanie.
Nie odpowiedziałam tylko odwróciłam się na pięcie i po prostu wyszłam. Westchnęłam i ruszyłam przed siebie, gdy nagle zatrzymałam się gwałtownie. Przede mną stały dwie postacie. Mężczyzna w ciemnym płaszczy, którego widziałam wtedy na ulicy stał oparty o ścianę i zapisywał coś w notatniku, a obok niego stał osiłek z uśmiechem na twarzy, który odkrywał przeżarte przez próchnicę zęby. W jego prawej ręce zalśnił nóż. Zastygłam w bezruchu niezdolna do jakiekolwiek ruchu i wpatrywałam się jak zbliża się do mnie powoli. Spojrzałam na mężczyznę w płaszczu, który skrupulatnie zapisywał coś w notatniku z zadowoleniem kiwając głową.
- Uciekaj – usłyszałam szept i momentalnie odzyskałam władzę nad własnym ciałem, odwróciłam się na pięcie i popędziłam przed siebie. Usłyszałam jeszcze słowa wypowiedziane w nieznanym mi języku, gdy nagle osiłek powalił mnie na ziemię. Próbowałam z całych sił bronić się, gdy poczułam jak jego ręce zaciskają się na mojej szyi, powoli traciłam oddech walcząc o niego ostatkiem sił. Zaczynałam mieć mroczki przed oczami, gdy nagle uścisk zelżał. Zaczerpnęłam łapczywie powietrza i poczułam jak ktoś ciągnie mnie w górę, lecz o dziwo nie zauważyłam nikogo.
- Uciekaj i nie zatrzymuj się póki nie będziesz w domu – usłyszałam znów szept i posłuchałam. Gdy tylko znalazłam się na nogach popędziłam ile sił w nogach, a mimo, że nie słyszałam za sobą odgłosów pogoni nie zwolniłam póki nie wbiegłam zdyszana do domu wprawiając mamę w osłupienie. Oparłam się o drzwi i usłyszałam cichy odgłos wciąganego powietrza i spojrzałam na Nicole, która nagle znalazła się obok mamy.
- Wyglądasz jak siedem nieszczęść – skwitowała mój wygląd przyglądając mi się badawczo.
- Podobnie się czuję – mruknęłam, ale po chwili posłałam mamie promienny uśmiech, by oszczędzić jej zmartwień. I tak miałam ich zbyt dużo, a do tego lekarz zakazał jej się denerwować. Łatwiej powiedzieć, gorzej zrobić. Nic jakby czytając mi w myślach podeszła do mnie i lekko uderzyła w ramie.
- Wiesz ile tu już na ciebie czekam? – powiedziała. Uśmiechnęłam się do niej i pociągnęłam na górę. Widząc zaniepokojone spojrzenie mamy uśmiechnęłam się.
- Nic obiecała, że pomoże mi z angielskim – powiedziałam.
- Coś się stało? – zapytała mama wciąż zaniepokojona, a ja pokręciłam głową.
- Mike kazał mi przyjść jutro na szóstą i wysprzątać cały bar – powiedziałam – dasz wiarę? – Gdy nie odpowiedziała uśmiechnęłam się szerzej i wskazałam na Nicole. – Ale bez obaw, Nic będzie ze mną, prawda?
Spojrzałam na nią i uniosłam brwi. Z ociąganiem pokiwała głową i uśmiechnęła się.
- Oczywiście – powiedziała bez entuzjazmu. Pocałowałam mamę w policzek i pociągnąłem przyjaciółkę na górę. Gdy tylko znalazłyśmy się za zamkniętymi drzwiami wyciągnęła w moją stronę oskarżycielsko palec.
- Do końca życia mi się nie odpłacisz – powiedziała. Odetchnęłam głęboko, oparłam się o drzwi i zamknęłam oczy. – Powiesz mi co się stało?
Spojrzałam na nią i pokiwałam powoli głową. Wiedziałam, że jeśli miałam komukolwiek opowiedzieć o tym co się stało to tylko jej, tak więc gdy tylko zaczęłam mówić wiedziałam, że naukę miałyśmy z głowy.
Gdy niemal pół nocy spędziłyśmy na rozmowie na temat tego co wydarzyło się tego dnia uspokoiłam się i przygotowałam na kolejny dzień. Cokolwiek się stało nie mogłam pozwolić sobie na opuszczenie choćby jednego dnia pracy. Choć Nic próbowała mnie przekonać do tego, bym nigdzie nie wychodziła rano zbudziłam się punktualnie o wpół do piątej i wyskoczyłam z łóżka. Nicole spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem i powoli się podniosła.
- Jesteś pewna? – zapytała, a gdy pokiwałam głową przeciągnęła się i ruszyła do łazienki.
- Wczoraj próbowali zabić mnie dwa razy, nie udało im się, więc pewnie już sobie odpuścili – powiedziałam chcąc przekonać samą siebie.
- Do trzech razy sztuka – szepnęła moja przyjaciółka i zniknęła za drzwiami, a po moich plecach przebiegł zimny dreszcz, gdy dotarł do mnie sens jej słów.
[/i]
Post został pochwalony 0 razy |
|
|